Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18.02.2022, 19:03   #1
CeloFan
 
CeloFan's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
CeloFan jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 16 godz 52 min 39 s
Domyślnie



Nie byłem w ciekawszej krainie niż Iran. Z przyjemnością poczytam
CF
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie.
https://www.facebook.com/CFact1/
CeloFan jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 19.02.2022, 11:28   #2
Dredd

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 317
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Dredd jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 4 dni 19 godz 34 min 31 s
Domyślnie

Cytat:
Napisał Ronin78 Zobacz post
120km/h motocyklem bez grama owiewki/szybki to i tak sporo na długotrwałą podróż.
Mój poprzedni Road King przed laty miał szybę, ale ją sprzedałem
Ja lubię wiatr we włosach (póki jeszcze trochę włosów ).
A mówiąc serio, na tym modelu Road Kinga da się utrzymywać 120 km/h. Chyba ta ogromna lampa rozbija pęd powietrza i idzie żyć. Oczywiście, jakieś podmuchy docierają, ale przecież chyba o to chodzi! Dopiero powyżej tej prędkości zaczyna się czuć napór: do 140 jeszcze idzie jakiś czas wytrzymać, a powyżej tego to raczej walka z wiatrem.

Cytat:
Napisał CeloFan Zobacz post

Nie byłem w ciekawszej krainie niż Iran. Z przyjemnością poczytam
CF
Między innymi Twoja relacja była inspiracją dla tej podróży.
Właście to jest najlepsze w relacjach: można dać impuls następnemu. Pisanie własnej traktuję też po trosze jako spłatę zaciągniętego długu.


Cieszę się, że jest zainteresowanie. Obawiam się tylko, czy jestem w stanie sprostać oczekiwaniom!
Postaram się pisać w ramach możliwości.
Mogę jedynie zapewnić, że będą przygody i niespodziewane zwroty akcji
Dredd jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 19.02.2022, 11:34   #3
kylo
 
kylo's Avatar


Zarejestrowany: Feb 2013
Miasto: Lubelskie
Posty: 468
Motocykl: R100GS
kylo jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 6 dni 7 godz 22 min 53 s
Domyślnie

Fakt, że nie pojechałeś Królową, KTMem czy GSem, robi robotę i zachęca do lektury !!!
kylo jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 25.02.2022, 19:17   #4
Dredd

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 317
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Dredd jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 4 dni 19 godz 34 min 31 s
Domyślnie

Odcinek 2

Jedzie się przyjemnie, choć czuję przez skórę, że coś jest nie tak. Coś mi tu nie gra. To niby ta sama Turcja, którą pamiętamy, ale nie taka sama. Myślę i myślę, ale nie umiem zdefiniować co mi tu nie pasuje.
Nagle następuje olśnienie! Wiem! Od naszej ostatniej wizyty, zauważalnie zmienił się styl jazdy na drogach. Jeśli na jezdni są 3 pasy, startuje tylko 3 samochody obok siebie! Wszyscy stoją na czerwonym, pomimo, że nic nie jedzie z przeciwnego kierunku! Coś niesamowitego! Pamiętam do dziś, w jakie osłupienie przed laty wprawiła mnie ciężarówka jadąca pod prąd pasem awaryjnym ekspresówki. Dobrze, że w miastach ruch jest bardziej „tradycyjny” Nie po to tu przyjechaliśmy, żeby zobaczyć świat poukładany jak w Europie.

Zaczyna się zmierzchać. Trzeba zatankować. Na stacji benzynowej zostajemy poczęstowani herbatą i gadamy chwilę z chłopakiem z obsługi. Przychodzi przywitać się z nami także jego starszy już ojciec.
Około 21 zrobiło się zimno, nie jedzie się już komfortowo. Temperatura oraz samochody jeżdżące bez świateł pomimo zmroku powodują, że zwalniamy. Tego dnia pokonaliśmy 1000km. Nocleg wypada w Refahiye w pierwszym napotkanym przy drodze hotelu – Altun za cenę 140 TL. Oglądamy pokoje. Folklor jest: albo nie działa zamek w drzwiach, albo w pokoju jedzie tak fajami, że nie da się wytrzymać. Trochę powybrzydzaliśmy i finalnie jest ok: w naszym pokoju prysznic nie ma słuchawki Za oknem mamy meczet.
Temperatura spadła poniżej 20 stopni, co jest dla nas sporym zaskoczeniem. Klimatyzacja okazuje się niepotrzebna. Śpi się dobrze.

Allahu akbar, allahu abkar…
Tym wezwaniem muezina rozpoczynamy kolejny dzień. Szkoda, że to dopiero 4 rano Na szczęście udaje się jeszcze zasnąć i wstajemy ciut później. Okazuje się, że dzień jest pochmurny i o 7:00 tylko 16 stopni. Jemy skromne, ale pyszne śniadanie. Po raz pierwszy mieliśmy okazję skosztować miodu w plastrach.

W pewnym momencie zauważam na gps-ie, że jesteśmy na wysokości ponad 2000 metrów nad poziomem morza. Krajobrazy zaczynają zaś wskazywać, że to może być prawda. Wyjaśniła się przyczyna niskich temperatur.
Kilometry mijają, my tymczasem niepostrzeżenie przekraczamy Eufrat.
Jak to brzmi! Magiczne, mityczne nazwy rodem z podręczników historii czy biblii. Takie rzeczy tylko tutaj – w końcu wjeżdżamy na obszar będący kolebką naszej cywilizacji.



32.jpg



33.jpg



34.jpg



35.jpg



36.jpg



37.jpg



40.jpg



Widząc takie napisy zastanawiam się czy tu chodzi o patriotyzm, czy – tak jak w naszym kraju – o pusty nacjonalizm, który zamiast łączyć – dzieli nawet sam naród.



38.jpg



Nas natomiast zatrzymuje do rutynowej kontroli policja. Zostaliśmy sprawdzeni w bazie: figurujemy. Uśmiechy i życzenia dobrej drogi. Skręcamy na boczną drogę w kierunku Igdiru. Zbudowana jest w technologii kamyków zalanych smołą. We wschodniej Turcji jest to dość powszechny typ, zwłaszcza bocznych dróg. Natomiast krajobrazy super.

Stajemy na herbatę w przydrożnej herbaciarni, prowadzonej przez dwóch chłopców. Przygotowują czaj tradycyjnie w dwukomorowym czajniczku grzanym na piecu na węgiel drzewny. Ileż to wypiliśmy tej herbaty już w Turcji? Ten napój łączy ludzi, zaciera wszelkie granice. Od kierowcy ciężarówki dostajemy krakersy. Na parkingu jest źródełko z górską wodą pitną, wokół którego toczy się życie: mycie nóg, głów, rąk i garów.


39.jpg



41.jpg



42.jpg



43.jpg



44.jpg




Ledwo ruszyliśmy – znowu kontrola policji. Tym razem raczej z powodu przekroczenia prędkości. Jednak po pokazaniu skąd jesteśmy, pokazano nam na migi, żeby jechać wolniej i puszczono. Tu może pomagać nasza znajomość tureckiego: „turkcze bilmijorum” – nie rozumiem po turecku i „turkije czok guzel” - Turcja jest piękna!, których to sformułowań nie omieszkam użyć

Zmienia się droga, zmieniają się zabudowania, pojawia się „opał” suszący się na słońcu, który jeszcze do niedawna był zwykłym gównem. Wjeżdżamy do wschodniej Turcji. Jak się później okaże, Turcji B, albo nawet C. Niedoinwestowanej, biednej. Turcji, która kiedyś nosiła inną nazwę. Ale równie serdecznej. Od razu przypomina mi się przeczytana niedawno świetna książka: A.Brzezieckiego i M. Nocuń „ Armenia. Karawany śmierci”.




45.jpg



46.jpg



47.jpg



Dojechaliśmy do Igdiru. Tu trzeba zająć się wymianą oleju. Dobrze, że w H-D oddzielnie wymienia się go w silniku, sprzęgle i skrzyni i wszędzie jest inny interwał. Dzięki temu trzeba było wieźć tylko 4 litry i wymienić olej jedynie w silniku. Udaje się to w pierwszym napotkanym warsztacie. Chłopaki bardzo chcieli pomóc, ale ja wolę zrobić to samodzielnie. Przy okazji napiliśmy się herbaty i chwilę pogadali, na ile pozwalała bariera językowa. Z czystej formalności tylko wspomnę, że o zapłacie nie było mowy…


48.jpg



Wieczorem zadekowaliśmy się w hotelu i uderzyliśmy na miasto coś zjeść. Po raz kolejny sprawdziła się zasada: gdzie dużo ludzi i brak menu w języku angielskim lub żadnego menu, tan najlepiej karmią. W lokancie świetne jedzenie i wyrabiany na miejscu ayran.


49.jpg



Z hotelowego okna mieliśmy okazję popatrzeć na budzące się do życia miasteczko i jego mieszkańców.


50.jpg



Napotkany zaś po drodze dość wymowny symbol wskazywał, że widoczny w oddali ośnieżony szczyt to musi być Ararat.


51.jpg



52.jpg



Kierujemy się na przejście graniczne z Iranem w Gurbulak/Bazargan. W pierwszym okienku pani mówi, żeby jechać dalej, a w następnym celnik bez pieczątki nie chce nas przepuścić dalej. Wracamy. Granica nie robi generalnie dobrego wrażenia: przepychanki, tłum, wrzaski. Do kolejnego stanowiska prowadzi korytarz – klatka z rur, przywołująca na myśl ubojnię bydła. Funkcjonariusze siedzą za kratami.
Zostajemy rozdzieleni z Anią, ja zostaję z motocyklem, a ona przekracza granicę jako piesza. Musi pokonać ten korytarz z krat, w którym tłoczy się kilkudziesięciu chłopa. Na końcu korytarza zaś żołnierz okłada towarzystwo. Gdy Ania pojawiła się na końcu korytarza ktoś krzyknął: madame! Nagle ludzie zaczęli się rozstępować, by mogła swobodnie przejść. Jeśli ktoś z uwagi na hałas nie usłyszał i nie zareagował, dostawał kuksańca od sąsiada. Jeszcze tylko sprawdzenie paszportu i moja małżonka jest już w Iranie. W oczekiwaniu na mnie przysiada na murku, okalającym słup. Po jego drugiej stronie siedzi starsze małżeństwo. Nagle zza słupa pojawia się przesunięty w jej kierunku kubek z herbatą, a w ślad za nim pojawia się właściciel herbaty. Pokazał, żeby – Irańskim zwyczajem – pić herbatę trzymając w zębach kostkę cukru i sączyć „przez nią” herbatę. Ania poparzyła sobie usta, ale udało się napić Nastąpiła tradycyjna rozmowa: skąd jest, gdzie jedzie, itd. Od żony owego pana, Ania dostaje herbatniki i całą garść dziwnych kulek. Widząc, że nie wie co z owymi kulkami zrobić, kobieta pokazuje, że to są owoce i można je zjeść. Po tym Ania dostaje zapisaną po persku kartkę z adresem. Inny facet z kolejki napisał poniżej adres w alfabecie łacińskim i wytłumaczył, iż jest to zaproszenie. Jak będziemy w Iranie, zapraszają nas do siebie na 5 dni. Pojawia się ich autobus, małżeństwo ściska się serdecznie z moją żoną i odjeżdża.
Od każdej osoby, która była w Iranie, wiemy, że spotkamy się tam z niebywałą serdecznością, ale nie spodziewaliśmy się, że nastąpi to aż tak szybko


W międzyczasie ja posunąłem się kawałek motocyklem. Sprawdzili bagaże i znowu jesteśmy razem z żoną. Dobrze, bo trwało to wszystko bardzo długo, a ona została bez wody i jedzenia.
Jak na razie idzie dobrze. Powoli, ale do przodu. Niestety zjawia się młody celnik, który twierdzi, że z racji pojemności motocykla, nie możemy nim przekroczyć granicy. Na nic się zdają tłumaczenia, że to tylko 103, jak widać na samym motocyklu. Trudno – zawracamy.

Jednak dalej realizujemy plan dostania się do Iranu: spróbujemy na malutkim przejściu granicznym, którego nie widzi google, zaś jest zaznaczone na papierowej mapie. Nasz motocykl wiele zamkniętych drzwi już otworzył; może otworzy także graniczny szlaban do Iranu?
Liczę na to, że na maleńkim przejściu granicznym towarzystwo będzie miało mało roboty i nie będzie robić specjalnych trudności.
Ostrzelane znaki drogowe wskazują, że należy mieć się na baczności. My tymczasem możemy z innej perspektywy podziwiać Ararat. Na drogach co jakiś czas blokady policyjne lub wojskowe z worków z piaskiem lub betonowych zapór. Przy każdej blokadzie tankietka lub pojazd opancerzony. Służby także jeżdżą takimi pojazdami po drogach. Przy drodze często widać wieżyczki strażnicze. Co drugie pole ogrodzone płotem i drutem kolczastym, pomimo że wkoło same ugory i kamienie.
Nie mamy raczej zdjęć takich rzeczy, żeby nie było z tego powodu problemów.



53.jpg



54.jpg



Ze znalezieniem naszego przejścia granicznego nie jest łatwo. Teoretycznie wystarczy skręcić w prawo i jechać drogą do końca. Praktycznie zaś tam, gdzie miał być skręt, nie ma żadnej drogi. Kolejna odnoga w prawo okazuje się drogą do jednostki wojskowej. Na posterunku przed bramą młodzi chłopcy w wieku może 16 lat, którzy ni w ząb nie znają żadnego innego języka poza ojczystym, a z mapą także sobie nie bardzo radzą. Po chwili przychodzi chłopak starszy rangą, bo wartownicy strzelają przed nim obcasami i salutują. To także może 18 - latek. Napięty niesamowicie, rozmowę rozpoczynamy od kontroli naszych dokumentów. Od niego także nie udaje się niczego dowiedzieć… Zmarnowaliśmy tylko pół godziny.
Zawracamy i skręcamy w kolejną odnogę. Za jakiś czas znowu stajemy przed szlabanem: szlag by to trafił! Szczęście, że okazał się on wjazdem do jakiegoś większego przedsiębiorstwa. Tu spotykamy bardzo miłych chłopaków, gadamy z nimi przy pomocy translatora, pijemy herbatę i zyskujemy radę, żeby pojechać przez Nachcziwan – autonomiczny obszar republiki Azerbejdżanu. Wstyd się przyznać, ale nawet nie miałem pojęcia o takim tworze… To niedaleko – kilkanaście kilometrów. Trzeba mieć wizę, ale ponoć da się ją otrzymać na granicy i kosztuje ok. 11 $.
Próbujemy zatem.



55.jpg
Dredd jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 02.03.2022, 09:04   #5
Mallory
Moderator
 
Mallory's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: May 2013
Miasto: Poznan
Posty: 2,436
Motocykl: RD04
Przebieg: kto wie
Mallory jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 miesiące 3 dni 11 godz 53 min 55 s
Domyślnie

Cytat:
Napisał Dredd Zobacz post
Allahu akbar, allahu abkar… Tym wezwaniem muezina rozpoczynamy kolejny dzień. Szkoda, że to dopiero 4 rano
Oj miłe wspomnienia. Miły hotelik niby kiedyś znaleźliśmy w Kazachstanie. I też chyba o 4 rano obudziły nas śpiewy i włączona tuż za oknem chłodnia na tirze. Po czasie człowiek się śmieje. Dzięki.


Cytat:
Napisał Dredd Zobacz post
Na szczęście udaje się jeszcze zasnąć i wstajemy ciut później. pijemy herbatę i zyskujemy radę, żeby pojechać przez Nachcziwan – autonomiczny obszar republiki Azerbejdżanu. Wstyd się przyznać, ale nawet nie miałem pojęcia o takim tworze…
Faktycznie, byłem w Armenii, ale też nie wiedziałem.
Mallory jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 04.03.2022, 19:42   #6
Dredd

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 317
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Dredd jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 4 dni 19 godz 34 min 31 s
Domyślnie

Odcinek kolejny

Na granicy kolejka, ale udaje się trochę przyspieszyć Celnicy tureccy dają nam radę, aby nie afiszować się z pieniędzmi, bo będą chcieli nas oskubać. Potwierdzają informację, że wiza kosztuje 11 dolarów. Przestrzegają jednak mówiąc coś, że jest niebezpieczenie i powtarzając ISIS. Próbujemy zatem wjechać do Nachcziwanu. Tutejsi celnicy na początku kazali nam czekać. Dopiero gdy się upomniałem, któryś z nich stwierdził, że wiza kosztuje ok. 65$, trzeba zapłacić i jechać do jakiegoś urzędu już w Nachcziwanie. Tam trzeba odczekać 3 godziny i dostaje się wizę. Cała rozmowa toczyła się zaś w bocznym korytarzyku tak, by nikt postronny jej nie słyszał. Przekazałem te informacje żonie i nie zdecydowaliśmy się na jazdę do Nachcziwanu. Jedziemy w kierunku kolejnego przejścia z Iranem do Kapikoy czyli kierujemy się na Wan. Widoki cały czas ładne, jednak bardzo dużo wojska i policji. Częste blokady na drogach z betonowymi zaporami poustawianymi tak, że nie da się ich sforsować, tylko trzeba przejechać slalomem. Do tego stanowiska karabinów maszynowych i wieżyczki strzelnicze. Droga kluczy pomiędzy górami, na dość bliskich szczytach leży śnieg. Największa wysokość, jaką udało nam się osiągnąć to 2600 m.n.p.m.
Zaczyna się zmierzchać. Docieramy do miejscowości Caldiran i szukamy tam noclegu. GPS jednak nie pokazuje niczego. Udaje nam się spotkać gościa mówiącego po angielsku, co jest tu rzadkością. Okazuje się, że jest lekarzem. Radzi, abyśmy nie nocowali w tej miejscowości, bo tu jest niebezpiecznie, z racji bliskości z jakąś górą. Powiedział to takim tonem, jakby każdy wiedział o co chodzi i nie było z czym dyskutować. Przestrzegł kategorycznie przed podróżowaniem nocą, bo wtedy można natknąć się na uzbrojone bandy.
- Jedźcie lepiej do Muradiye, tam jest bezpiecznie i jest hotel. To jest mój numer telefonu – jeśli będziecie czegoś potrzebować, dzwońcie.

Wcale nie uśmiechała mi się już dalsza jazda. Byliśmy zmęczeni, było zimno, a w dodatku na niebie zawisły paskudne ołowiane chmury, które nie wróżyły niczego dobrego. Na szczęście obyło się bez deszczu – spadło tylko kilka kropel i udało nam się dotrzeć do Muradiye. Nie możemy znaleźć hotelu. Zapytane o drogę nastolatki w burkach, uciekają z nerwowym chichotem. Trafiamy wreszcie do Gokdem Royal Hotel – prawda jaka ładna nazwa? Cenowo też trochę drożej niż wcześniej – po targowaniu, które dziś nazywa się negocjacjami, staje na 180 Lirach. Idziemy coś zjeść na miasto, co okazuje się wcale nie takim łatwym zadaniem. Czujemy się trochę dziwnie, bo wiele osób mówiło nam, żeby bardzo uważać, że po zmroku jest niebezpiecznie. Policja jeździ po mieście w opancerzonych samochodach. Jest wczesny wieczór, ale już ciemno (zmrok zapada tu dość wcześnie, tj. po 19:00), miasto wydaje się wymarłe. Bardzo mało ludzi na ulicach, w witrynach sklepowych pozaciągane rolety antywłamaniowe. Czujemy się z tym bardzo dziwnie. Przywykliśmy do innej Turcji: żywej, głośnej, roześmianej. Znajdujemy otwartą knajpkę, w której jesteśmy jedynymi gośćmi. Wciągamy jakiegoś kurczaka z sałatkami, który okazuje się całkiem smaczny. Wracając do hotelu przed 21 nie spotykamy na ulicy prawie nikogo.



58.jpg



59.jpg



60.jpg



61.jpg



62.jpg



63.jpg



64.jpg



Rano mamy dość niecodzienny widok z okna Wciągamy śniadanie w hotelowej jadalni pełnej ludzi mówiących po rosyjsku. Musimy ogarnąć jeszcze wymianę pieniędzy oraz wydrukowanie wiz Irańskich z telefonu. Niby mamy wydruki zrobione jeszcze w domu, ale na wizie Ani przybili już pieczątkę, a są to wizy jednokrotne. Dlatego w mojej głowie zrodził się szatański plan ponownego wydrukowania wizy. Przecież nikt się nie zorientuje…



65.jpg




Kierujemy się w stronę małego przejścia w Kapikoy. Nagle pojawiają się (raczej niespotykane w Turcji) nierówności drogi, do tego na łuku. Omijając je, wpakowałem się w taką dziurę, że zastanawiałem się, czy motocykl to wytrzyma i czy się nie wyłożymy. Jakimś cudem utrzymałem motocykl w pionie, natomiast łupnięcie było tak duże, że otworzyły się obie pokrywy kufrów, co wydawało się niemożliwe. Zatrzymałem się sprawdzić ewentualne uszkodzenia, ale okazało się, że Harley to twarda bestia i wszystko w porządku. Na granicy standardowe pytania: jaka pojemność. Nijak nie chcieli uwierzyć w 103 ccm Powiedziałem, że mogą sprawdzić w internecie, ale nie na żadnych lipnych stronach, tylko na stronie producenta, tj. Harleya. Byłem święcie przekonany, że na amerykańskiej stronie pojemność będzie podana wyłącznie w calach. A tu psikus: oprócz prawidłowej pojemności w cu.in. w nawiasie małym drukiem napisane było 1690 ccm. Niestety, nie udało się! Odesłali nas na przejście w Essendere/Seru. Wracamy.

W Wan stajemy coś zjeść. W knajpce spotykamy mówiącego po angielsku, bardzo sympatycznego taksówkarza. Pytamy, dlaczego tak mało osób mówi po angielsku. Mówi, że dzieciaki mają w szkole angielski, ale nie chcą się go uczyć. Na puszkach coca – coli utrwalony jest słynny kot z Wan.



66.jpg



67.jpg



68.jpg



69.jpg



70.jpg



Po drodze zostajemy zaproszeni przez dwóch starszych, eleganckich Kurdów na herbatę przy sklepie. Zaprosili także do stolika wyglądającego na biednego człowieka. Co nas uderzyło, zwracali się do niego z ogromnym szacunkiem. Pytali o Kurdystan, czy nam się tu podoba.
Podczas tankowania okazuje się, że z jednego amortyzatora przedniego cieknie olej. Musiał uszkodzić się, gdy wpakowaliśmy się w dziurę. Pracownicy dają nam firmowe chusteczki i ręcznik, który jeździ z nami do dzisiaj. Kolejny raz mówią nam, że tu jest niebezpiecznie i musimy uważać. Pomimo wycieku decydujemy się jechać dalej – uszczelniacz wymienimy w Iranie.
Po drodze widać bardzo dużo uzbrojonego wojska i policji.



71.jpg



72.jpg



73.jpg



74.jpg



75.jpg



Docieramy do granicy. Trochę jesteśmy zestresowani, bo to nasza ostatnia szansa na wjazd do Iranu. Znowu jesteśmy rozdzieleni – ja jadę motocyklem, a żona przechodzi jako pieszy. (Jest świńską szowinistką i nie pozwoliła mi napisać: piesza. „Sam jesteś: piesza!”).
Przejście pomiędzy granicą turecką, a irańską jest jak zderzenie dwóch światów: z jednej strony elegancja i porządek, z drugiej odrapane ściany, bałagan i ogólny chaos. Rzucają się w oczy wielkie czapki celników i brak uśmiechu.
Latam załatwiać jakieś papiery – od Kajfasza do Annasza. Dobrze, ze pomaga mi jakiś „majfirend” (oczywiście nie za darmo), bo inaczej byłoby kiepsko. Odnoszę wrażenie, że tego typu pomagacze mają układ z celnikami i nieraz specjalnie tworzone są trudności w załatwieniu najprostszej rzeczy, aby trzeba było korzystać z ich usług. Bariera językowa nie ułatwia zadania Szczęście, ze to nie jest majątek, więc nie ma nad czym specjalnie się rozwodzić.
Harley (pomimo, że nie ma na nim znaczka) budzi powszechne poruszenie. Każdy, ale to każdy(!) chce na nim usiąść, zrobić sobie zdjęcie. Nieraz nie mam jak położyć ręki na manetce, bo już jest tam co najmniej ze dwie cudze. Nieopatrznie pozwoliłem usiąść jednemu celnikowi, który nie wiadomo po co, zdejmuje motocykl ze stopki. Pokazuję mu, żeby tego nie robił, ale nie słucha. Trudno, kawał chłopa (prawie 2 metry i ze 120 kilogramów), więc poradzi sobie z masą. Jednak nie – 380 kg Harleya go pokonało. Ponieważ motocykl przygniótł mu nogę, obyło się bez strat w sprzęcie.

Tymczasem celnicy biorą Anię w obroty:
- jaka jest pojemność motocykla?
Śmieje się i mówi: nie wiem.
- jak to nie wiesz?
- no tak to. Jestem babą, znam się na gotowaniu, a nie na motocyklach.
Zyskała tym w ich oczach. Teraz oni się śmieją:
- dobry materiał na żonę!
Niestety u mnie to samo i pomimo, że wiję się jak piskorz, żeby obronić wersję: pojemność 103, coraz marniej mi idzie. Wreszcie wpada jakiś oficer:
- idziecie do lekarza na badanie. Zobaczymy czy mówicie prawdę z tą pojemnością!
Niech to szlag! Czeka nas wariograf! Do tej pory znam to tylko z teorii, nawet nie widziałem takiego urządzenia na oczy. Najpierw jednak lekarz mierzy nam ciśnienie krwi. Mam wysokie, moja żona też.
Nic dziwnego: pierwszy raz w życiu będziemy badani wariografem.
Pan doktor robi sobie z nami zdjęcie do swojej kolekcji. Raczej nie wypadamy najlepiej, bo miny mamy na bank niewyraźne.
A teraz…

.
.
.
.
.
.

Koniec! To było całe badanie. Jak się szło domyślić- niczego nie dowiodło. Celnicy dalej deliberują, jednak nie chcą nas przepuścić. Mówią, że taką decyzję może podjąć tylko „boss”, a on pracuje na pierwszą zmianę i już go nie ma.
- Trudno. Wracamy do Turcji, a zjawimy się jutro.
- Nie ma potrzeby. Już zmierzcha, a lepiej nie jeździć po zmroku. Prześpicie się u nas. Niedaleko jest meczet – proszę to klucze do niego. Zamkniecie się od środka.
- Hmmm… No dobra. A o której jest pierwsza modlitwa?
- co?
- no o której musimy opuścić meczet, żeby ludzie mogli się pomodlić rano?
- nie ma problemu. Nikt z niego nie korzysta.



76.jpg



77.jpg



Motocykl zostawiliśmy w jakimś zamkniętym magazynie, bo po tym co się działo wcześniej, zostawienie go na parkingu nie wchodziło w grę. Wiąże się to z koniecznością wypełniania kolejnych papierów, których naprawdę już mam dość.
Tym sposobem spędziliśmy naszą pierwszą noc na irańskiej ziemi. Przedtem jeszcze zjawili się celnicy – przynieśli nam jedzenie i picie. Zamknęliśmy drzwi od środka, rozłożyliśmy na miękkiej podłodze prześcieradło i w kimę. Mnie sen był bardzo potrzebny, bo moje przeziębienie od kilku dni dawało mi się we znaki. Wciągałem antybiotyk i apap, ale zmęczenie pewnie nie pozwalało organizmowi na porządną regenerację.
Dredd jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 04.03.2022, 20:11   #7
CeloFan
 
CeloFan's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
CeloFan jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 16 godz 52 min 39 s
Domyślnie



Świetnie się czyta tę historię.
To chyba najlepsze: "bo tu jest niebezpiecznie, z racji bliskości z jakąś górą" Jakąś górą! Uśmiałem się szczerze
Ten rejon, to takie miejsce, gdzie Turcy "pilnują świętej góry Ormian", która przez wojenne rozgrywki, znalazła się po stronie tureckiej. Do tego, to tereny zajęte przez Kurdów. Trochę wojny, trochę Polityki. No i mieliście szczęście. Kiedyś, kiedyś, jak jeszcze TDM-ką jeździłem, jakieś szczeniaki rzucali na tej drodze butelkami i kamieniami. Z innych relacji wyczytałem, że nie tylko we mnie. Kto wie, może teraz urośli i mają karabiny.
Oklaski dla Was. Byliście bardzo wytrwali w dobijaniu się do Iranu
CF
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie.
https://www.facebook.com/CFact1/
CeloFan jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 04.03.2022, 20:27   #8
Luti


Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Reszel
Posty: 621
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Luti jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 miesiące 4 tygodni 22 godz 28 min 46 s
Domyślnie

Piękna historia z próbą "wbitki" przez Nachiczewan.
Nikt tam nie jeździ z racji, że jest to enklawa Azerska (koszt wizy), zasadniczo nie po drodze(zamknięta granica z Armenią) i ponoć niezbyt jest tam co oglądać.
Też niestety kiedyś na przejściu azerskim (granica z FR) się odbiłem się po

Cytat:
Napisał Dredd Zobacz post
[...]rozmowa toczyła się zaś w bocznym korytarzyku tak, by nikt postronny jej nie słyszał.[...]
Dzięki
Luti jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz


Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
Iran 2019 rumpel Trochę dalej 154 05.11.2023 23:03
Ostatnia taka podróż, czyli zima w Andaluzji [marzec 2020] jagna Trochę dalej 61 22.12.2021 12:11
Kirgistany czyli podróż puszką za motkami. [sierpień 2019] Emek Trochę dalej 68 12.11.2019 23:07
Coś na deszcz czyli mała, długa podroż z Krakowa nad morze Dunia Kwestie różne, ale podróżne. 12 15.05.2013 06:19
Zobaczyć Iran - czyli 4 dni w Armenii. [Czerwiec 2012] majek Trochę dalej 104 26.02.2013 14:33


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:22.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.