Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09.02.2021, 20:26   #16
CeloFan
 
CeloFan's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
CeloFan jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 16 godz 49 min 28 s
Domyślnie



3 dzień. 22 kwietnia


Licznik: 93345
0 km.


Dzień pierwszych razów

Obudziłem się jak do pracy, o 4:20. Według miejscowego czasu jest o godzinę później.
Po kawie Ferenc zabrał nas na budowę drogi asfaltowej, której budowę nadzoruje. Nie jest to zwykła budowa. Trudno uwierzyć w ten socjologiczny fenomen. Asfalt kładziony jest w całym Welyka Dobron. Pieniądze pochodzą, zdaje się z węgierskiego rządu albo węgierskiej fundacji. Robotnikami są ludzie z wioski. Mieszkańcy ulicy, na której kładziony jest akurat asfalt. Młodzi i starzy bez wyjątku. Każdy coś robi. Wszyscy mają jakieś zadania i narzędzia.
Przyjeżdża ciężarówka z grysem. Cofa do początku drogi, a potem zrzuca co kilkanaście metrów pryzmę kamieni. Potem druga ciężarówka to samo.
Stoję obok człowieka z łopatą. Odpoczywa. Ma już swoje lata. Jego twarz pokrywają zmarszczki życiowego przepracowania. Pali papierosa bez filtra. Nasze spojrzenia spotkały się i zaczyna mówić. Kiedy robi to po ukraińsku, trochę rozumiem. Kiedy podekscytowany przechodzi na węgierski, mogę tylko domyślać się, co ma na myśli. Zreflektowawszy się, wraca do ukraińskiego. Spytał znienacka, skąd jestem i co tu robię. Kiedy dowiedział się że turysta, zszedł z politycznych tematów i zaczął opisywać okoliczne miejsca jego zdaniem warte zobaczenia. Zamek w Mukaczewo, tam gdzie jakiś czas temu podpalono policyjne samochody. Budowle fortyfikacyjne z ostatniej wojny i granicę, którą przesunięto, kiedy Węgry zostały podzielone między różne kraje. Skończył mówić dopiero po trzecim papierosie. Jego spracowane dłonie przestały gestykulować i odszedł do swojej roboty, uścisnąwszy mi na koniec silnie dłoń.
Odszedł, bo kiedy wywrotki odjechały, zawrzało. Wszyscy wzięli się do pracy, rozgarniając nawiezione pryzmy po całej powierzchni przyszłej drogi. Są tu nawet dzieciaki po około 15 lat i powyginany chorobą stawów starzec. Pracuje jak inni.











Ferenc zabiera nas swoim autem do domu na śniadanie. Ale jakie! Kawałki ośmiomiesięcznej mangalicy(1) na tłuszczu, podane na patelni. Wszystko gorące, pachnące i smaczne. Potem herbata i kawa. Nasyciwszy brzuchy, idziemy do niewielkiego ogrodu otoczonego siatką. Rosną tu drzewa owocowe, a obok jest warzywniak. Pod drzewem stoi kilka drewnianych uli. W środku oczywiście pszczoły. Za chwilę mamy dowiedzieć się czemu zabraliśmy z domu po wielkiej pajdzie chleba własnej roboty.
Z komórki Ferenc wyjął ramkę z pszczelim plastrem. Wyciąga nóż i wycina po wielkim kawałku. Złoty miód spływa z noża i z plastra. Każdy z nas kładzie na chleb swój kawałek. To jest niewiarygodnie słodkie!





Wracamy do hotelu na… śniadanie. Zjeść trzeba, bo przecież właściciel się obrazi
Jest omlet, kawa, świeże pieczywo.
Pełni po brzegi znów idziemy na budowę. Tym razem pieszo. Wszyscy się tu znają. Niemal każdy, kto nas mija, pozdrawia Ferenca.
Wracając z budowy, przeszliśmy przez bazar. Bazar to plac ze skwerem. Wokół skweru handlują ludzie, czym się da. Przeważnie to ciuchy i produkty rolne. Miód, warzywa, pasza, kurczaki. Jest też zadaszone miejsce ze straganami. Tam handluje się częściami rowerowymi, klejami, artykułami wędkarskimi. Wszystko sprawia przygnębiające wrażenie, ale i w Polsce takie bazary cały czas funkcjonują gdzieniegdzie. Za to mogę zaręczyć, że wszystko smakuje lepiej od biedronkowych i lidlowych, zafoliowanych sterylności.



Ferenc odbiera z butiku odzieżowego, zamówioną marynarkę. Marynarkę potrzebuje, bo dziś w kościele będzie koncert chóru Kodály Zoltán Daloskör. Ten kilkudziesięcioosobowy chór jest właśnie w trasie koncertowej. W związku z tym wydarzeniem my też jesteśmy zaproszeni. To dlatego nie pozwolił nam jechać wczoraj.

Jest wczesne popołudnie. Lenimy się w hotelu, rozważając dalszą trasę. Niektórzy trenują przejście z wazy do czajnika



Przed 18-tą przychodzi po nas odstawiony Ferenc. Za chwilę w kościele po drugiej stronie drogi rozpocznie się wspomniany koncert.



Schodzą się ludzie. Autokar przywiózł już muzyków. Miejsca znaleźliśmy w górnej części kościoła. Krzysiek przeziębił się, ale może tu mniej będzie przeszkadzał nagłymi atakami kichania.
Chór śpiewający patriotyczne pieśni, nawet po węgiersku, potrafi podnieść włosy na plecach. Śpiew niesie się po całej budowli, wypełniając każdą szczelinę kościoła i ludzi swym przejmującym pięknem.
To dzień pierwszych razów. Pierwszy raz poczułem muzykę tylu głosów.
Hymn węgierski zakończył koncert. Wszyscy wstali do tej pieśni. Wzruszenie rozprzestrzeniło się falą i zawładnęło nawet kilkoma głosami chóru. Większość ludzi z Welyka Dobron to rdzenni Węgrzy lub ich potomkowie, pozostawieni na nowych ziemiach ukraińskich po politycznym podziale kraju. Jak tęskno musi być tym ludziom. Jak trudno być tutaj innostrańcem, jednocześnie na Węgrzech nie do końca być Węgrem. Jak ważny jest w tej chwili ten kościół, ten chór i te głosy, wyśpiewujące szlachetne wersy patriotycznych pieśni. Wielu uroniło łzę. Nikt nie krył uczuć, a oklaskom nie było końca. W tych oklaskach słychać było wdzięczność, natchnienie i nostalgię. Tęsknotę do minionych lepszych dni... Będę wspominał ten koncert bez końca.



CF

(1). Mangalica – rasa węgierskiej świni domowej.
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie.
https://www.facebook.com/CFact1/
CeloFan jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem