Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03.09.2019, 11:56   #12
Emek
I CAN'T KEEP CALM I'M FROM POLAND KU_WA Słońce do 04.09.24
 
Emek's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Aug 2015
Miasto: Scyzortown
Posty: 10,790
Motocykl: No Afrika anymore
Emek jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 rok 6 miesiące 1 godz 27 min 5 s
Domyślnie

Rano pobudka, szybkie śniadanie i lecimy pomału w kierunku miejscowości Tamga , gdzie mamy zatrzymać się na nocleg i poczekać na wóz techniczny. Po drodze zajeżdżamy do kanionu Skazka czyli po naszemu Bajka. Jest naprawdę bajkowo. Za wjazd do kanionu trzeba zapłacić symboliczne 50 SOM czyli jakieś 3 pln. Dojazd po piachu nastręcza trudności koledze, który jedzie z plecakiem i w końcu zaliczają oni spektakularną glebę jednak bez żadnych strat w ludziach i sprzęcie. Fotki i lecimy dalej do Tamgi.




Wpadamy do Tamgi a tam już ekipa motocyklowa zaklepała noclegi. Zostajemy na noc. Piwkujemy, koniakujemy i zwiedzamy okolicę czyli mieścinę oraz penetrujemy brzeg jeziora. Dojeżdża Ali wozem technicznym , dzwoni do właściciela feralnego Trampka a tamten wysyła marszrutką nową pompe hamulcową.




Dwóch kolegów zapuszcza się w offa co kończy się glebą jednego z nich i niegroźną acz dokuczliwą kontuzją nadgarstka a właściwie to bardziej wybity kciuk. Jutro zaczynamy wjazd w teren. Polecimy drogą do kopalni złota, która generuje kilkanaście procent PKB tego kraju.

Rano pobudka, szybkie śniadanie i lecimy na tracka. W międzyczasie przyszła nowa pompa hamulcowa do trampiszona, która jest kiepską chińszczyzną , której nie wróżę sukcesu w długim działaniu. Ali podłącza nową pompę, zalewa płynem, odpowietrza i wszystko wydaje się działać prawidłowo. W takim razie już w komplecie lecimy w tracka.
Najpierw czeka nas dojazdówka szeroką drogą prowadzącą do kopalni. Po drodze mijamy 2 pomniki Gagarina oraz widowiskowy wodospad.




Potem zaczyna się wspinaczka serpentynami gdzie na wysokości ok 4000 m npm łapę gumę. Nosz kurrrr. Już nie było gdzie. Zmiana koła na tej wysokości to prawdziwe wyzwanie. Dyszę , nerwowo łapiąc ubogie w tlen powietrze. Uczucie takie jakby ktoś mi stał na klacie. Pomaga mi mechanik wyprawy – Ali i wspólnymi siłami ogarniamy temat dość sprawnie choć w bólach. Łapiemy resztę ekipy pod stacją transformatorową. Dalej jest jeszcze podjazd pod wyższą przełęcz, gdzie chłopaki motorkami podjechały. Przełęcz jest jednak tylko widokowa i dalej nieprzejezdna a pogody brak, widać niewiele stąd nie chce mi się tam pchać aby zaraz zjechać w dół.





Odpuszczam i cofam się kawałek aby ruszyć w kierunku kolejnej przełęczy i jeziora Arabel. Początek średni, błoto, motocykle tańczą i w końcu cięższe sprzęty muszą wpakować się poza drogę bo błoto uniemożliwia jazdę. DO tego na krzywy ryj podpiął się do nas Rumun, który obładowaną na maxa Afrą na łysych Anakach leci za naszymi. Pomagam mu się wygrzebać z błota i zabieram pasażerkę trampka do auta i lecimy dalej.
Przełęcz nie jest jakaś trudna ale zjazd stromy, luźne kamienie i wielkie głazy stąd częściowo torujemy sobie drogę odrzucając wielkie głazy na bok. Delica ma wahacze dość nisko i ładuję w nie kamieniami stąd postanawiam, że bezpieczniej głazy usunąć niż upitoilić zawias. Zjeżdżamy w dolinę. Mamy ok kilkadziesiąt km do postoju w punkcie oznaczonym na mapie gdzie mamy spożyć posiłek.






Po zjeździe teren się wypłaszcza, nie ma podjazdów ale za to mamy niezliczoną ilość brodów. Niektóre głębokie, trzeba czytać wodę i dość długie. Na jednym z nich jeden z kolegów zalicza glebę i dotkliwie obija żebra. Na szczęście wszystko całe i lecimy dalej. Dolina jest coraz piękniejsza a i pogoda się poprawia i zamiast burego nieba i śniegu wokół mamy rzeki, ogromne przestrzenie i piękne słońce. Rumun na Afryce zalicza glebę za glebą i niestety mam wątpliwą przyjemność podnosić jego motocykl niezliczoną ilość razy. W sumie powinienem go olać bo wiedział w co sie pakuje ale nie mam sumienia zostawić go samego.Nie wiem po co się tutaj pchał choć był informowany , że to po pierwsze nie w porządku a po drugie będzie miał przeyebane bo droga jest trudna a on nie jest przygotowany na takie warunki.
W końcu mamy chwilę czasu na posiłek. Lokalesi proponują jakieś żarcie i herbatę. Ja niestety odmawiam widząc jak Pani myje w brudnej wodzie naczynia a następnie wyciera je brudną szmatą. Dolegliwości żołądkowe już przeżywałem i nie chcę tego znów doświadczać. Gotujemy więc wodę i zalewamy chińskie zupki kupione wcześniej.



Czas ucieka a jest około 15. Mamy do zrobienia jeszcze około 100 km więc w tych warunkach minimum 4 godziny. Szybki posiłek i dalej w drogę. Dojeżdżamy do rzeki i zaczynamy poszukiwania trasy, którą mamy na mapie jednak w rzeczywistości kompletnie track się nie pokrywa. Mijają kolejne minuty, czas ucieka, słońce powoli zaczyna spadać. W końcu znajdujemy właściwą drogę przez dość spory bród. Rumun na Afryce zalicza w nim spektakularną glebę i jeden z naszych musi wejść do wody pomóc mu podnieść motocykl i wyjechać z rzeki. Udaje się. Do tego pasażerka Trampka, która dalej kontynuowała podróż wpada przypadkiem do wody i jest cała mokra więc wraca do nas na pokład. Nasza samochodowa ekipa pokonuje ten bród bez najmniejszych problemów. Motocykle szybko odjeżdżają a my ciągniemy dalej pomiędzy pagórkami.





Pomału docieramy do pierwszych zabudowań. Dalej mamy już szutrówkę ciągnącą się wzdłuż rzeki. Ale to wciąż kawał drogi do cywilizacji.


Droga jest mocno kręta i po jakimś czasie zauważam że Alego w Hiluxie nie ma. Robi się ciemno a jeszcze 50 km do Narynia gdzie mamy nocować.

Postanawiam,że nie będę wracał tam po ciemku tylko zjadę w dół , złapę zasięg i spróbuję się skontaktować. Podejrzewam kapcia bo nic innego na tej trasie nie miało prawa się zdarzyć. W międzyczasie gotujemy wodę i robimy herbatę bo jak zaszło słońce to momentalnie zrobiło się zimno a jesteśmy jeszcze wysoko. Wreszcie po 40 minutach dojeżdża Ali. Oczywiście kapeć. Już w zupełnych ciemnościach dojeżdżamy do Narynia. Nasz hotel jest zabity bo jutro przylatuje prezydent i ma się tam odbyć impreza. Znajdujemy obok drugi. Jestem wykończony. Cały dzień jazdy, podnoszenia nie swojego sprzętu, wysokość, niewielki posiłek. Wszystko to potęguje uczucie zmęczenia.
A teraz najlepszy numer całej wyprawy. Na 200 km gubimy jednego z uczestników wyprawy . Właśnie tego od defektującego Trampiszona. Nikt nie ma pojęcia jak i gdzie oraz co się z nim dzieje. Ostatni raz widzleiśmy się na szutrówce prowadzącej do kopalni złota czyli jakieś 150 km od Narynia lub więcej. Kontaktu brak i zapada decyzja że jutro samochód serwisowy musi wrócić tą samą trasą i go poszukać co oznacza że wozem serwisowym dla pozostałych znów zostaje ja.
Arbuz, koniak i do spania. Jutro lecimy nad Song Kul z ekipą motocyklową a auto pojedzie trasą wczorajszą szukać zaginionego.
Emek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem