Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03.07.2014, 00:48   #4
Maurosso
 
Maurosso's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2014
Miasto: Rz-ów
Posty: 648
Motocykl: RD07
Maurosso jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 tygodni 2 dni 14 godz 2 min 49 s
Domyślnie

Episod 1:

Formowanie ekipy było dość magiczne...paczka kumpli, która zawsze marzyła o motorach i dalekich podróżach nagle w roku AD 2014 podołała zaopatrzyć się w parchy, które pozwalały na podróże krótsze i dłuższe. W mig więc rozpoczęto planowanie epickości. Każdy dorzucił propozycję coby zobaczyć chciał, więc planowanie szło dość sprawnie, tyle że wyszło z tego 4500km...sporo jak na pierwszą wyprawę, ale przecie kto da rady jak nie my? ;]



FastForward o miechę dopinania terminów i sprzętu do dnia wyjazdu. Wieczór to pośpieszne pakowanie, lekki chaos jak to przed wyjazdem, ale udało się. Parch gotowy.



W niedzielę z rana start. Część ekipy (Tiger i Capo) ruszyła w sobotę przez Słowację w kierunku Wesołego Cmentarza na Rumunii gdzie mamy się spotkać. W sumie przyznać się nie chcieli...ale speniali przed Putionowymi grami wojennymi. Nasza trójka rzuca Putinowi i "kolejkom-na-granicach-takim-że-stracicie-trzy-dni" wyzwnie i wyrusza ok. 9 w kierunku przejścia w Krościenku.



Przejście granicy zajmuje faktycznie dłuuuuugo...po minucie wyłączyłem silnik...w trzeciej musiałem znowu odpalić, bo było już po wszystkim ;] Przelotka przez Ukraina to dziurawe drogi, trochę wiosek, raczej tranzyt coby szybko dołączyć do reszty. Po drodze zjadamy kanapeczki mamy Krzysia, czyli ostatnią zdrową rzecz przez najbliższe dwa tygodnie ;]



Przejście Ukr-Rum zajęło nam mniej więcej dwa razy dłużej, ale tylko dlatego że było sprytnie schowane za jakąś wioską i ciężko było do niego trafić. Do cmentarza docieramy przed resztą, która zamulała nad jakimś jeziorem. Szybki zwiad Merry Cementery, jakieś lody i poszukiwanie miejsca noclegowego.



Rozbijamy się na polance przy drodze i rzeczce w górę od cmentarza. Wcześniej udało się zaopatrzyć w piwa w butelkach typu PET (standard w naszych wyprawach) do tego ognicho, kiełba...i powoli zaczynamy czuć klimat wyprawy.

"Parchy warują na straży"


"Capo, przezwane przez nas Cinquecento, plus załoga w porannym nieogarze"


Po porannej zbiórce ruszamy w rejon Maramureszu, choć raczej w formie przejazdu, niż podboju szuterów i stepów. Okazuje się, że naszemu czerwonemu autobusowi uchodzi z tyłu powietrze. Wizyta u lokalnego wulkanizatora, kołek w oponie i do końca wyprawy spokój w temacie ogumienia u kogokolwiek . Trasy i widoki zaczynają rozpieszczać.







Po przejechaniu Maramuresz, plan trasy wiedzie nas przez przełom Bicaz (pomysł skradniętu z FAT'u ). Tutaj pierwszy raz sceneria urywa nam cycki. Jest dobrze...choć robi się późno. Następy namiar to Brasov.
Pod wieczór psuje się nam pogoda, ekspresówka świetna, ale mżawka zmienia się w deszcz, w ciemności szukamy noclegu. Na szczęście deszcz lekko zelżył przed rozkładaniem namiotów.





Start i lada moment jesteśmy w Brasovie. Śliczne miasto z Czarną Katedrą, która już nie jest czarna...bo ją umyli [sic.] Nad miastem góruje biały znak z nazwą miasta a'la Hollywood.





Jako że mam często dziwne zajawki w stylu wchodzenie na słupy wysokiego napięcia, postanawiam się spiąć na ten znak w stylu Hollywood i strzelić zdjęcie lub dwa. Plan wykonany







Kolejny target to podrabiany zamek Draculi, Bran, ale komercha i cygaństwo szybko popycha nas dalej. Jedna z górskich przecinek ponownie mrowi nam tyłki (Rucar).



"Palinka kupiona u tej miłej Pani okazała się ciężka...na tyle ciężka że ostatni kieliszek wypity został podczas ostatniego noclegu ;]"




Na późny wieczór docieramy u podnóża trasy Transfogaraskiej. Przed spaniem jeszcze szybki zwiad prawdziwego zamku Vlada Palownika (z petem oczywiście ;] )




Rano drużyna startuje wcześnie rano, w planach szybki dojazd na przełęcz trasy 7C i zaatakowanie Negoiu (szczyt z dziesięciogodzinnym podejściem). Z uwagi na pierdoły techniczne motoru i brak obuwia górskiego odpuszczam. Mamy spotkać się na przełęczy i ruszyć razem w dół w poszukiwaniu noclegu.
Naciągam łańcuch o ząbek, naprawiam włącznik olejarki sreberkiem z czekolady i o 11 godzinie jestem gotowy do trasy. Oberwanie chmury.



Co chwile zaczyna i przestaje padać. Nici z szaleństwa po winkach. Z raz czy dwa koło przednie ucieka na śliskim, ale obyło się bez wywrotek. TKC jak na kostkę jest nienormalna...tylna k60 tak samo.
Widoki takie ło, z lokalnymi wyjątkami.







Udziela mi się klimat, mam mega humor. Jest dobrze, choć pada i zimno. Docieram na przełęcz, motory stoją zaparkowane na parkingu, ale ekipy brak. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że oni chyba jednak nie zrezygnowali z tego podejścia. 10 godzin trasy, Szeryf w sandałach, reszta raczej też niewiele lepiej przygotowana, zimny deszcz z silnym wiatrem...jeszcze się nie martwię, wiem że to górskie harpagany są, dadzą radę...na pewno dadzą...



Przy którejś godzinie oczekiwania nie wytrzymuję i uderzam do chatki rumuńskiego GOPR'u. Typ dobrze ogarnia angielski...mówię mu, że nie żebym się martwił czy coś...ale sześciu moich kompadre poszło na Negoiu. Wyglądał na zmartwionego. Na hasło że jeden w sandałach, złapał się za głowę...postanowiliśmy poczekać jeszcze, w końcu 10 od ich wyjścia jeszcze nie minęło.



Pierwsi wracają Zdun z Kuzu. Nigdy nie widziałem tak zmarnowanych istot ludzkich :P Przybli pierwsi, bo nie atakowali szczytu (2x 1.5h). Reszta tak.





Zziębnięci, zasiadamy do restauracji. Opowiadają trasę, ponoć był hardcore nie na żarty...a Szeryf w sandałach to jest pojebany i basta :P Po dwóch godzinach wraca reszta, wszyscy cali i zdrowi. Szczyt zdobyty...koszt? Ogromny. Tego wieczoru nikt z tego dokonania dumnym nie był.



Bua opowiada anegdotkę, jak przy przechodzeniu jednej z łat śniegu (wspominałem, że na szczycie było sporo śniegu? ;]), noga mu się uśliznęła. Zaczął rajd w dół, jakieś 300 metrów niżej skały typu żyletki. Jakimś lichym losem, noga zaczepia w jakąś wywrę w śniegu i zatrzymuje się zanim nabrał większej prędkości...ale jak to opowiada to widać że bez ściemy było blisko.

Słońce zachodzi, robi się coraz chłodniej...ekipa jest wypompowana z sił. Musimy pokonać jeszcze drugą połówkę Transfogaraskiej. Tu jest za zimno na namioty z naszymi śpiworami, a kwatery są poza dostępnością dla naszych portfeli. Na szczęście deszcz ustaje. Widoczek pompuję energię we wszystkich.







Po zjeździe na dół, temperatura wyraźnie rośnie, deszcz ustaje. Udało się nam znaleźć przyzwoity nocleg. Szybkie ognisko, resztki jakiegoś PET'a i spanie. To był długi dzień ;]



CDN.

Ostatnio edytowane przez Maurosso : 03.07.2014 o 09:14
Maurosso jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem