Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18.03.2020, 22:16   #122
ATomek
 
ATomek's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Garwolin
Posty: 1,561
Motocykl: RD07A
Galeria: Zdjęcia
ATomek jest na dystyngowanej drodze
Online: 6 miesiące 6 dni 12 godz 21 min 42 s
Domyślnie

Nastał czas czytania nie tylko lektur obowiązkowych

Bywa, że wspominam Marię Rodziewiczównę i jej barwne opisy z Kresowego życia pięknie ujęte w ramach czasowych i wiernie oddające jego realia.
Zaryzykuję :

Maria Rodziewiczówna ze zbioru "Róże panny Róży"- 1938

SPRAWA JEDNORURKI NR. 3080


 W roku Pańskim 1863 lokajczyk dworski, który z paniczem poszedł w lasy, wykradłszy się łozami po rozbiciu partji, cisnął dworską jednorurkę w pokrzywy za starą lodownię, a sam przyczaił się na strychu, zanim gorączka śledztw i aresztowań minęła. Panicz poszedł na Sybir, dwór ocalał, bo żyła w nim i rządziła „stara pani.“ Lokajczyk jednorurkę wydobył z pokrzyw, oczyścił ze rdzy, i odniósł starej pani. Schowana zrazu za jakąś szafą — służyła następnie coraz śmielej — na gapy przy siewach na polu, na wałęsające się wściekłe i niewściekłe psy, a czasem nawet na zajączka w ogrodzie. Była jedyną bronią dworską, przeciwko której nie protestował żaden rosyjski, wszechwładny uradnik.
 Lokajczyk wyrósł, ożenił się, awansował na gajowego, chował w leśniczówce gromadę dzieci. Do dworu, po jakiejś amnestji wrócił panicz, ożenił się, pochował matkę, potem sam zmarł, zostawiając na straży ziemi, domu i wszelkiego ruchomego dobra córkę. Rusznica trwała zawsze za szafą.
 „Panienka“ wyszła za mąż i owdowiała, dwór, nękany przez Moskali, przetrwał jednak wszystkie napaści i doszło do Wielkiej Wojny. Parę kobiet tylko zostało na straży tej polskiej placówki na wschodnich kresach; wdowa, jakaś kuzynka, jakieś dziewczątko — ot zbieranina słabości, biedy, sieroctwa, żywioł najodporniejszy na wszelkie klęski.
 Przetrwała też rusznica. Przy którejś, może setnej rewizji, Niemiec ją wydobył z za szafy — obejrzał, pokazał lejtnantowi — obadwa zalegali się od śmiechu — i oddali dziedziczce, gdyż była do muzeum za mało ciekawa. I służyła dalej — na złodziei, psy i włóczęgi. — Niemcy dostarczali śrutu, prochu i pistonów i niekiedy sami z niej strzelali — na żart.
 Po klęsce niemieckiej, na kraj ten graniczny, bezbronny, napadły hordy różnie zwane: „sinożupańce,“ Petlurowcy, Ukraińcy, dzicz apaszów czy gorylów, grabiąca, łupiąca, mordująca, — przednia straż bolszewików. Jednym z wielu cudów Opatrzności został dwór, chociaż doszczętnie obrabowany, i garstka mieszkańców przy życiu. Jakiś goryl, z czerwoną kokardą na zdartej z trupa sukmanie, znalazł rusznicę, chciał z niej zastrzelić dziedziczkę, ale że była nienabita, więc cisnął na ziemię, a kobieta tymczasem uciekła i ukryła się pod żłobem w stajni.
 Nareszcie krajem zawładnęli Polacy i minęła groza śmierci. Do dworu przywlókł się i osiadł na stałe krewny z Białorusi, wyzuty z mienia i skatowany przez bolszewików. Gdy oprzytomniał, pozdrowiał i wygnańczą rozpacz zmógł, zaczął wdowie w gospodarce pomagać i nadto, pewnego dnia, rusznicę oczyścił, nabił i zaczął płoszyć strzałami gapy na owsie. Żeby opisać kunszt i mękę, z jaką ocalono tę trochę nasienia, toby była druga historja, nie mająca zresztą z rusznicą nic wspólnego.
 Po paru dniach strzałów, zjawiło się do dworu dwóch policjantów polskich.
 — Ma pani broń w domu?
 — Mam fuzję starą.
 — A pozwolenie na broń i prawo polowania pani ma?
 — Nie.
 — Zatem skonfiskujemy broń.
 — Proszę panów, gawrony doszczętnie tu wybiorą nasienie owsa.
 — Nie nasza rzecz. Powinniśmy zrobić rewizję w domu i spisać protokół. Będzie pani miała karną sprawę.
 Gromadka kobiet i stary Polak z Białorusi słuchali tego milcząc. Tylko oczy ich, wlepione w srebrne orzełki na czapkach policjantów, były pełne wyrazu, aż wreszcie, w źrenicach tej kobiety, córki powstańca, zaszkliły się łzy — i bez słowa otworzyła przed polską władzą drzwi domu.
 — Proszę — rewidujcie panowie, — rzekła odchodząc. Policjanci jednakże zabrali tylko strzelbę, a na odchodnem rzekli łaskawie do starego:
 — Żeby uniknąć sądu i kary, niech się pan zaraz zwróci do starostwa i dostanie pozwolenie na broń, wraz z kartą łowiecką.
 — Przecie panowie zabrali broń.
 — Będzie dostawiona do starostwa, stamtąd ją pan zpowrotem otrzyma.
 Stary ruszył tedy do starostwa.
 Mieściło się w Żebryniu i skład jego był następujący: Starosta: pan Fagot — suspendowany ksiądz z Galicji. Referent samorządowy pan Hilareńko, dawny akcyznik rosyjski. Zastępca starosty: pan Boholubski — kapitan z armji Denikina. Sekretarz: pan Pawłowicz, dawny prystaw policyjny rosyjski. Biuralistki, strojne jak rajskie ptaszki, napełniały lokal zalotnym świergotem i zapachem perfum.
 Pan Gintowt (tak się zwał petent o prawo używania rusznicy) złożył wszelkie wymagane podania, przedstawił fotografje, opłacił koszta, przeszedł krzyżowy ogień pytań śledczych o swem pochodzeniu, urodzeniu i czynach życiowych przez sześćdziesiąt lat wieku i został łaskawie uwolniony do domu, ale bez pozwolenia na broń. Minęło sześć tygodni: gapy pożarły owies, pies wściekły pokąsał dziecko, Gintowt dostał pałką od draba, co się włamał do lamusa, aż wreszcie przyszedł papier ze starostwa, żądający podania numeru i fabryki strzelby.
 Ba, kiedy rusznica powstańca, ku swemu własnemu zapewne zdumieniu i zgrozie, była w polskiem więzieniu.
 Gintowt radził sprawy zaniechać, i spróbować wskrzesić stare wynalazki: uczynić łuk lub procę, ale wdowie żal było pamiątki, więc rozpoczęto starania o pozwolenie ujrzenia rusznicy i odczytania znaków. Po miesięcznych prośbach, jazdach i opłatach osiągnięto cel i zakomunikowano starostwu, że strzelba ma na lufie numer 3080 — zresztą fabryki nieznanej.
 Na skutek tego, otrzymano prawo na jej posiadanie i odzyskano ją zpowrotem.
 Na tem zapewne mogła się historja skończyć, aliści los się zawziął na dwór o rusznicę.
 W następnym roku Gintowt umarł, a na pomoc i opiekę kobietom zjechał młody krewny z Kongresówki. Gdy się rozejrzał, poprosił o jaką broń, i chociaż na widok tego zabytku przeszłości pogardliwie ramionami ruszył, jednak udał się do starostwa, aby zgodnie z prawami obowiązującemi wejść w jej używalność. Był pewny, że wróci z dokumentem w porządku.
 Ale w starostwie, na widok inteligenta Polaka, najeżyły się wrogo władze i rozpoczęło się ostre śledztwo, jako nad osobnikiem nadzwyczaj dla rządu podejrzanym.
 Imię, nazwisko, imię ojca i matki, data urodzenia, tj. dzień i godzina oraz kwadra księżyca, (ponieważ uczeni rządowi zauważyli, że ludzie urodzeni na nowiu miewają w charakterze cechy buntownicze i urodzeni na pełni, dążności reakcyjne) dalej cenzus naukowy, przynależność partyjną, legitymację, bilet wojskowy.
 W tem miejscu Fagot i Boholubski sponurzeli na twarzy i groźne postawili oczy: petent miał świadectwo demobilizacyjne armji ochotniczej.
 Pytania nastąpiły coraz ostrzejsze: czy ma rewolwer? Dlaczego nie ma, jeśli służył w wojsku? Czy ma prawo na polowanie? A dlaczego je ma, kiedy jest marzec i polować nie wolno? Dlaczego przybył w pomoc wdowie, kiedy u niej las już zupełnie zniszczony? Ostatecznie kazano mu złożyć fotografję, kwit płatniczy z kasy skarbowej, a gdy to załatwił, zapytano, czy ma pozwolenie na kupno strzelby.
 — Jest w domu jednorurka kurkowa, Nr. 3080, zapisana już w urzędzie.
 Zaczęto szukać w papierach.
 — Tak, ale numer ten zapisany na Jana Gintowta. Musi pan otrzymać pozwolenie na kupno u niego.
 — Ale on umarł.
 — W takim razie u jego sukcesorów.
 — Ale ta strzelba jest własnością dziedziczki.
 — To nieprawne i musi być sądownie udowodnione. Pozwolenia pan dostać nie może.
 Tu się pan Boholubski odwrócił, aby podpisać pozwolenie na imię Mikity Hawryluka, które mu podsunął sekretarz, a starosta Fagot, przypomniawszy sobie swój uprzedni fach, rzekł z namaszczeniem:
 — Prawo jest podstawą bytu i rozwoju państwa i sferom inteligentnym należy dawać przykład czci i poszanowania praw Rzeczypospolitej.
 Z tą nauką został petent łaskawie uwolniony z przed oblicza żebryńskiego wielkorządcy. Po powrocie do domu i długiej naradzie z dziedziczką wystosowano następujące pismo:
 „Do pana Bronisława Gembarzewskiego, Dyrektora Muzeum Narodowego w Warszawie.
 Niżej podpisana składa do Muzeum strzelbę jednorurkę Nr. 3080, przechowaną z powstania 1863 roku, a zarazem uprzejmie prosi pana dyrektora o wypożyczenie z Muzeum kuszy do strzelania lub rysunku takowej, a to w celu zbudowania owego narzędzia dla obrony życia mieszkańców Polaków na Kresach, skazanych na zagładę przez miejscową administrację.
 Upraszam o wybaczenie, że strzelbę doręczy pan Aron Safir, lub Iwan Kiryluk, posiadający prawo na broń, którzy, za stosownem wynagrodzeniem, komisu tego się podejmą."
ATomek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem