Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04.06.2017, 11:20   #120
mirkoslawski
 
mirkoslawski's Avatar


Zarejestrowany: Jul 2011
Miasto: Kielce
Posty: 1,656
Motocykl: Dziczyzna
Przebieg: ustalam
mirkoslawski jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 miesiące 1 tydzień 3 dni 12 godz 48 min 51 s
Domyślnie

Dzień 8.

Wstaliśmy przed 7.00 rano - ja miałem "lęki" o nasze motocykle więc zanim cokolwiek ogarnęliśmy, zlazłem żeby zobaczyć, czy są - były.
Generalnie (a to zaskoczenie) z pakowaniem i ogarnianiem szło nam opornie i leniwie. W sumie niczego tak na wyjazdach nie lubię jak pakowania.
Co jakiś czas zerkamy za okno - wiszą chmury ale ciągle nie pada. Około 8.00 jesteśmy przy motocyklach, kończymy ich tulbaczenie (nie wiem, czy wymyśliłem to słowo czy rzeczywiście istnieje - oznacza troczenie dobytku w moim rozumieniu ) i oczywiście co - zaczyna kropić a później padać. I tak przez następne 120 km Serbii, co skutecznie studzi nasze aspiracje podbijania tego kraju poza asfaltami, ba - nawet asfaltami nam się nie chce go podbijać i tniemy prawie na krechę do Montenegro.
Ja mam zakupione turystyczne "przeciwdeszczówki" nakładane na spodnie, kurtkę z demobilu (nieprzemakalną) i SIDI Crossfire (to nie jest lokowanie produktu bo za SIDI niestety musiałem płacić i SIDI się nie dokładało do wyjazdu) i to był strzał w 10! Przez 120 km i około 2h jazdy w deszczu byłem SUCHUTKI! Warto się zabezpieczyć, warto zapłacić (to inwestycja) właśnie na takie momenty.
Mati niestety i przemókł i zmarzł okrutnie - tuż za granicą już w Czarnogórze zrobiliśmy postój i Mati nie dość, że wylewał wodę z butów (dosłownie!) to jeszcze zakładał wszystko co miał na siebie + docinaliśmy z karimaty "wkładki termiczne" pod ochraniacze kolan Ale - i tu WIELKI SZACUN za hart ducha - Mateusz pomimo przemoczenia i przemarznięcia tryskał dobrym humorem
Deszcz przestał padać dopiero około 14.00 - oczywiście już w byliśmy w Czarnogórze. Zatrzymaliśmy się w słońcu w pięknych okolicznościach przyrody, aby się rozebrać z przeciwdeszczówek - korzystając z okazji u przydrożnego sprzedawcy owoców kupuje 2xjabłko i 3 banany. Gość twierdzi, że to ich, czarnogórskie - zapomniał jednak zedrzeć naklejki z "hiszpańskiego banana" Generalnie jabłka super, banany jak banany.
Obraliśmy kierunek BUDVA - tam będzie plaża, woda i impreza! Taki był plan...ale życie miało dla nas inny.
Czarnogóra jest piękna i zupełnie inna niż RO i Serbia - niby też góry ale zupełnie inne, zupełnie inny klimat...tego nie umiem wyjaśnić ale mam wrażenie, że też inni ludzie. Niezmienne jest tylko ich brawurowe (coby nie powiedzieć niebezpieczne czy też głupie!) zachowanie na drodze - szybko więc szybko skręcamy w góry. Jako iż plan mamy "plaża i impreza", wybieramy asfalty ale w górach...i jedziemy piękną, pustą i krętą drogą wśród gór. Przez 70 km tą drogą widzimy 2 samochody (trzeba uważać bo droga pełna ostrych zakrętów z niemalże 0 widocznością a szerokość drogi to auto + motocykl + 30 cm luzu).
Stajemy na zdjęcie i siku, chcemy odjechać a tu zonk - DR'ka nie reaguje na starter. Mati szybko rozbiera starter na kierownicy (przycisk) - diagnoza - wyrobiony styk startera...noż $%^!@$^&!!!! Kolejny raz DR'ka postanawia mnie wq...ić! Łatamy na "gumę do żucia", podklejamy dodatkowy stycznik tzn. końcówkę bezpiecznika - działa. Na razie...
Jedziemy dalej choć mnie w głowie zaczyna się burzyć myśl, a właściwie utwierdzam się w "starej szkole", że przed wyjazdem motocykl MUSI być sprawdzony i przygotowany. Awarie zawsze mogą się zdarzyć ale wielu z nich można bez najmniejszego problemu zapobiec w domu, w garażu, mając pod nosem dostęp do narzędzi i części, nie tracąc cennego czasu na wyjeździe na "łatanie".
Jadąc tą drogą przez góry widzimy co jakiś czas domek lub dwa - w totalnym odludziu - zastanawiamy się z Mateuszem, z czego Ci ludzie żyją? Nie widzieliśmy tam ani pól, an zwierząt...domki oddalone są od siebie średnio co 10 - 20 km! Pomiędzy nimi tylko góry i nic więcej...
Lecimy. Wyjeżdżamy z gór i naszym oczom ukazuje się wybrzeże i wkrótce sama Budva - z góry widok oszałamia! Jest niesamowicie pięknie! Najlepszy aparat czy też kamera z najlepszą matrycą i optyką nie odda tego piękna. To samemu trzeba zobaczyć, poczuć...
Robimy z góry fotki i się delektujemy - pada też decyzja, że szukamy w Budvie kempingu.
Zjeżdżamy w dół, im bliżej centrum tym jestem coraz bardziej przerażony - Budva jest dla mnie horrorem - mnóstwo ludzi i generalnie mam poczucie, że wjechałem w zabłoconych buciorach do Saint Tropez...szukamy kempingu - jakiś jest...ale DR'ka już w ogóle nie daje się uruchomić ze startera - trzeba to robić na krótko...
Nie muszę chyba mówić, że to oznaczało koniec offu, koniec bezdroży a więc koniec zabawy...naprawdę byłem zły. Mati był zły potrójnie. Dobiło nas dodatkowo to, że kempingi były jeszcze zamknięte, bo nie było sezonu a w centrum nie chcieliśmy przebywać, bo tam pasowaliśmy jak kwiatek do kożucha.
Zapadła decyzja - jedziemy dalej. Jestem zły, jest mi też przykro, bo mieliśmy świętować moje urodziny nad morzem...specjalnie odpuściliśmy Bułgarię...

Jedziemy dalej - atmosfera między nami jest bardzo napięta. Znajdujemy po drodze jakiś "apartament" - stajemy. Wyszedł właściciel, mówi że 20 EURO od osoby - mnie jest wszystko jedno, Matiemu chyba też.
Nie mam ani jednego zdjęcia - apartament jest w standardzie "0,5 gwiazdki" ale przynajmniej jest woda i mam nadzieję, że uda się połatać DR'kę...nie jedliśmy też nic właściwie w ciągu całego dnia więc trzeba iść do sklepu a jest już około 19.00. To był mój plan - Mati miał swój...

Właściciel poczęstował nas kawą, ja szybko ją wypiłem i myślałem, że idziemy ale nasz gospodarz wyskoczył z propozycją "wino". Ja podziękowałem bo ani nastroju nie miałem, ani w moim odczuciu czasu na to niestety bo ani żarcia nie mamy ani gotowej do dalszej drogi DR'ki (odpalana na krótko 17-ką przykładaną do przekaźnika)...Mateusz został. To był moment krytyczny naszego wyjazdu, który odmieni go diametralnie.

Generalnie był to dzień pełen z jednej strony pięknych chwil a z drugiej najbardziej obfitujący w sytuacji kryzysowe, trudne do przewidzenia. Z perspektywy czasu bardzo ten dzień jednak doceniam - nauczył mnie więcej niż wszystkie moje dotychczasowe wyjazdy. Potwierdził też różne wnioski, które wyczytałem w relacjach z przeróżnych wypraw. Rozmawialiśmy też z Mateuszem o tym dniu - mamy generalnie podobne zdanie.
Na całościowe wnioski z tej wyprawy za wcześnie ale parę z tego dnia można wyciągnąć.
Z Mateuszem znaliśmy się wcześniej, byliśmy na kilkudniowym wyjeździe ale nigdy tak długo i tak daleko i nigdy tylko we dwóch...miało to wiele zalet - ale i wad. Generalnie, dla ciekawskich - nadal się kumplujemy a ja jestem wdzięczny Matiemy za te wszystkie doświadczenia, wspaniałe widoki i przygody razem przeżyte Rozmawiałem też z Mateuszem o tym, czy pisać i o czym pisać. Wspólnie zdecydowaliśmy, że napiszę o wszystkim - być może komuś się to przyda.
Pamiętajcie też, że wszystko to, o czym piszę, to mój punkt widzenia. Mateusz jeśli zechce, ma pełne prawo napisać swój punkt widzenia, bo to relacja z NASZEGO wyjazdu.

Wnioski dnia dzisiejszego:
- na wspólne wyjazdy we dwóch/dwoje należy jechać TYLKO jako dotarty i sprawdzony duet. W większych grupach ma to mniejsze znaczenie ale jeśli jest się we dwóch/dwoje - ma to znaczenie fundamentalne
- do wyprawy motocykl musi być przygotowany, jeśli nie chcemy mieć "przygód" dla niektórych, straty czasu i nerwów dla mnie

P.S. w moim BMW sprzęgło zaczęło się ślizgać (przy dynamicznym odkręceniu manetki na 4 i 5 biegu) a opon zostało 40%...będzie to miało wpływ na dalszy przebieg wyjazdu...

Przejechane około 350 km, około 10 h w siodle.





















Ostatnio edytowane przez mirkoslawski : 04.06.2017 o 15:21
mirkoslawski jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem