Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08.01.2015, 21:10   #46
Scorpi
 
Scorpi's Avatar


Zarejestrowany: Oct 2011
Miasto: Koszalin
Posty: 1,028
Motocykl: LC8 ADV była rd07
Przebieg: do uzgo
Scorpi is an unknown quantity at this point
Online: 2 tygodni 2 dni 16 godz 17 min 51 s
Domyślnie

Budzimy się rano w naszych namiotach w bardzo komfortowych warunkach biorąc pod uwagę to jakie warunki panują na Albańskim campie. Niestety pogoda nas nie rozpieszcza. nachodzą ciemne chmury. Jeszcze nie pada. Zwijamy w pośpiechu namioty zanim zacznie lać.











Udajemy się do miejscowej jadłodajni gdzie pijemy herbatkę i kawę. Serwują tam najlepszą kawę parzoną jaką piłem w trakcie naszej wycieczki.

NA stole obok rozbiera się swinina i tuszena czy jakieś tam inne mięsiwo.





NA zewnątrz leje...




Nauczeniu poprzednimi doświadczeniami związanymi z deszczem zakładamy wszystko co tylko mamy by się przed nim uchronić. Od campingu do portu za tamą jest około 1 km. Czas ucieka a bilety zarezerwowane na konkretna godzinę. Prom odpływa tylko raz dziennie. Postanawiamy jechać. Żegnamy się z właścicielami Campu i zostawiamy im polish wodka Żubrówka.

Jedziemy. Dziurawa droga pozalewana , przepełniona kałuzami w które strach wjeżdżać gdyż nie wiadomo jakiej są głębokości. Dojeżdżamy do portu.


W porcie stoi jakaś osobowa łódź i kilka jakichś wystruganych z kołka kajaków...







Czekamy paręnaście minut... nic nie przypływa...



Idziemy się zapytać o której będzie prom który ma zabrać nasze motocykle do Fierze oddalonego o 37 km od Koman.



Miła pani oznajmia nam że nasz prom właśnie stoi u brzegu. Szczeny lekko nam opadły. Na zdjęciach w innych relacjach widzieliśmy barkę z autobusem na pokładzie a to jakiś drewniany kajak z plandeką...



Mnie bardzo szybko pani przekonała
Adam mówi: Scorpi... poczekaj... oni na pewno nas robią w balona... pewnie chcą podebrać klientów a prom zaraz przypłynie...
Zrobiłem wielkie oczy i sam już nie wiem co robić... Wejście do naszej łodzi jest tak wąskie ze słabo widzę przeciskanie szerokich cyców kudłatego beemy...

Pytamy pani : co będzie w razie łódź by zatonęła?
Pani odpowiedziała, że motocykle będą bezpieczne a jak by łódź zatonęła, to zwrócą nam koszty biletów. Dobre i to hi hi...

Pani zapewniła nas ze wszystko będzie ok. Na dodatek jeden z obsługi zaczyna coś grzebać śrubokrętem przy drzwiach do łodzi... Kudłaty zmartwiony pomyślał ze rozkręcają łódź żeby beema weszła.

Kolejny raz pytamy miłej pani czy motocykle się zmieszczą ponieważ BMW Kudłatego jest bardzo szerokie i nie wejdzie przez drzwi a na dodatek bardzo nie lubi wody i nie potrafi pływać.
Pani zapewnia nas ze wszystko będzie dobrze i ze ta łódź przewozi na spokojnie 4 motocykle.



Stwierdzam że: no cóż to: dawać Kaciora na pierwszy ogień...





No i się zaczęło. Czterech Albańczyków zaczęło siłować się z naszymi koniami by upchnąć je na łodzi. Wstawiają kata , opierają go o burtę i uwiązują sznurkiem by dzik nie uciekł z pokładu w popłochu. Łódź przechyliła się na jedną stronę...



Dla równowagi wprowadzają KLV na drugą burtę.







Całkiem sprawnie idzie to Albańczykom. Motocykle przywiązane do łodzi poprzekładane starymi oponami samochodowymi.





W tym momencie podpływa prom ze zdjęć zbudowany ze starej barki i autobusu. Niestety najazd na ten prom był dużo bardziej stromy i blisko burty. Pewnie trudniej było by wprowadzić nań motocykle.







NA nasz kajak wsiadają pasażerowie którzy zajmują miejsca również na dachu. Drzwi zostają zabarykadowane Cycatą bawarką kudłatego. Do portu przyjeżdża Włoch na Ktm-ie który również chce się z nami zabrać.








BMW jakimś cudem udaje się przepchnąć przez drzwi.



Tir jest tak ciężki ze jeden z obsługujących mało stelaża na kufry nie urwał a drugi z jakże wielkim poświeceniem tuptał w kałuży w swoich Najeczkach.
















Na dodatek na desce po której wchodziliśmy na kajak wstawiają Ktm-a. Powierzchnia kajaka wykorzystana co do centymetra

Uwiązujemy sprzęty, dopilnowujemy by nic im się nie stało, robimy delikatne poprawki w ustawieniu motocykli i zasiadamy wygodnie na fotelach.



Pogoda poprawia się i przez chmury zaczyna przebijać się słoneczko w którego promieniach widoki stają się jeszcze piękniejsze.



Odbijamy od brzegu i eureka... nie nabieramy wody... Odchylamy boki łodzi z plandeki i możemy nacieszyć się zapierającymi dech w piersiach widokami.















W cenie biletów było wliczone śniadanie. Dostajemy jakieś regionalne ciasto o smaku jakiejś łeptowiny wędzonej i napój z kawałkami kaktusa w puszce. Napój wyśmienity a po tym cieście strasznie mi się odbijało. Ale dobrze wrzucić coś na ząb.








Odbijając od brzegu widzieliśmy że przyjechała jeszcze jakaś Honda Africa Twin która również chciała się przeprawić. Niestety nasza łódź nie miałą już miejsca a autobus odpłynął chwilę wcześniej.














































Rejs trwa jak dobrze pamiętam około 3 godzin. Czas leci bardzo szybko a takich widoków mogą pozazdrościć włoskie Alpy... Na brzegach widać jakieś wioski i pojedyncze domy odcięte od świata. Można się z nich wydostać tylko drogą wodną. Mijamy nawet jakiś dom na barce. Koniec świata. Jak by czas dawno się tam zatrzymał.... Obsługa promu opowiada nam historię jeziora. Powstało ono po zbudowaniu tamy i elektrowni. Tama spowodowała ze teren miedzy pasmami gór został zalany i powstało jezioro odcinając drogę do domów i wiosek usytuowanych na zboczach gór.





Jest tam po prostu pięknie a transport motocykli w takich warunkach wydaje się nieco szalony. Warto przebyć tą trasę.

W naszej podróży towarzyszą nam ludzie którzy dostają się tym kajakiem do pracy, turyści, koleżanki z Francji oraz dwoje młodych chłopców którzy zachowywali się dość jednoznacznie. Straszny mieliśmy ubaw z dwóch gejków miziających się za uszkiem klepiących się po karkach itd...









































Widoki trochę zaburzają masy śmieci które Albańczycy wyrzucają prosto do wody... a szkoda bo jest tam naprawdę pięknie




































Odpakowujemy paczkę wafli i puszczamy w ruch by każdy mógł się poczęstować... wraca do nas fala uśmiechów i podziękowań w różnorodnych językach...

















Czas mija nam bardzo szybko. Wyprzedza nas łódź z królową Africa Twin... legenda wymagała osobnego transportu.... Podpływa do nas. Jeden z naszych albańskich marynarzy przeskakuje na kajak z Hondą by pomóc im ją rozładować.































Dopływamy do miejsca gdzie stoją stare promy ... osobowy i samochodowy które jeszcze 5 lat temu regularnie pływały ale niestety stan techniczny nie pozwala już na ich użytkowanie...












Nie opodal wyładowują afrykę a my płyniemy dalej... Chwilę później widzimy jak czarna królowa sunie serpentynami wzdłuż jeziora wyprzedzając nas....









Dobijamy do portu. Wszyscy zadowoleni że kajak nie zatonął. Jeszcze tylko żeby bez uszkodzeń postawić motocykle na lądzie to będzie pełnia szczęścia.





Paręnaście minut później pasażerowie i motocykle w całości lądują na lądzie.
Dziękujemy obsłudze za udany rejs. Podczepiamy kufry sakwy i ubieramy się. Zamieniam kilka zdań z Włochem który jedzie Ktm-em. Opowiada o tym że był też w Polsce. Razem z nim śmiejemy się z Bmw i Kawasaki delikatnie szydząc. ORANGE POWER!!! Mówię do Włocha że kawasaki nie jest takie złe... Włoch pyta dlaczego? Bo Jest w jedynym słusznym kolorze Żegnamy się życząc wielu przygód i robimy sobie wspólną fotkę.


















Ruszamy w drogę. Przed nami ok 100 km serpentyn które na mapie wyglądały bardzo delikatnie. jak się później okazało na google maps po powiększeniu serpentyny wyglądają strasznie. setki zakrętów i nawrotek na asfaltowej drodze różnej albańskiej jakości. Ja niestety muszę cały czas pamiętać że mam przedostatni bezpiecznik a każdy zakręt może być moim ostatnim. Każdy zakręt muszę brać przeciwskrętem co robi się meczące. Po drodze mijamy elektrownię wodną i wjeżdżamy coraz wyżej. Widoki... coś pięknego... Warto było tu przyjechać...















































Lubię jeździć po górach i serpentynach ale po 3 godzinach stało się to strasznie męczące. Wjeżdżając na górę serpentynami za każdym razem miałem nadzieję ze już za szczytem będzie zjazd i prosta.... niestety za każdą górą ukazywała się następna poprzecinana drogami po których na 100 % będziemy jechać. Nie było widać końca. 100 km Jechaliśmy ponad 4 godziny.
















Po drodze zatrzymujemy się w Hotelu Alpin na jakiś obiad. Spotykamy tam parę na Hondzie która nas wyprzedzała. Wcinamy na obiad jakiś miks mięs bardziej przypominających podeszwy od buta, nie szło tego ugryźć... oraz pyszne sałatki Ruszamy dalej. Nie jesteśmy do końca pewni gościnności Albańczyków i naszym celem jest jeszcze dziś wydostać się do Kosowa.










































Ruszamy dalej w drogą. Wyprzedza nas grupa Polaków na Gs-ach. Pozdrawiamy się LWG i jedziemy dalej. Góry w końcu się kończą i wbijamy się na coś w stylu autostrady.

























Przy granicy z Kosowem postanawiamy się jeszcze zatankować w Albanii.




W Czarnogórze motocykliści z Poznania ostrzegali nas przed Albańczykami którzy bardzo często przeliczają jedno Euro jako 100 Albańskich leków kiedy 1 Euro to około 160 leków. Na szczęście na stacji paliw potraktowali nas uczciwie gdyż nawet na dystrybutorze był napisany przelicznik. Inaczej było w miejscowości Shkoder gdzie spotkaliśmy Polskiego rowerzystę.







Przekraczamy granicę z Kosowem. Okazuje się że w Kosowie nie obowiązuje Zielona karta i każdy z nas musiał wykupić ubezpieczenie za 25 Euro o ile dobrze pamiętam. Suniemy dalej autostradą...










Za dnia zjeżdżamy do przydrożnego marketu na jakieś zakupy kolacyjno-śniadaniowe.





Jedziemy dalej. Wjeżdżamy do miejscowości, która przypomina jakiś nadmorski kurort w sezonie. Masa restauracji, dyskotek kawiarni sklepów, na ulicy najnowsze wózki a po chodnikach śmigają skąpo poubierane laski. Można było dostać skrętu karku po tym co można było zobaczyć w Albanii.








Mijamy miejscowość i zaczynamy rozglądać się za jakimś hotelem. Zatrzymujemy się przy dwóch hotelach. W jednym brak miejsc a w drugim brak parkingu a jakoś słabo widziało nam się zostawić motocykle na noc w kraju w którym stoją znaki drogowe z symbolami czołgów, w kraju w którym nadal są misje pokojowe a zapach wojny czuć jeszcze w powietrzu.
















Jakiś gość tłumaczy nam ze dalej będzie taki szary hotel. Jedziemy dalej. okazuje się że to HOTEL SHARRI który leży na zboczu gór tuż przy serpentynach wijących się przez nie. Zatrzymujemy się tam już po zmierzchu. Udaje się nam wynająć tzw small willa , która podobno była dla dzieci. Jest to niewielki wolnostojący domek z sypialnia łazienką salonem i tarasem z widokiem na góry... Jest pięknie.
















Robimy kolacje jakieś drinki , bierzemy prysznic i siedzimy do późnej nocy w pokoju i na tarasie....









To był naprawdę piękny dzień , a Albania pozostawia za sobą wielki niedosyt.

Trzeba by chyba kiedyś pojechać na 3 tygodnie do samej Albanii i Czarnogóry , takie odniosłem wrażenie...

Tak minęła połowa naszej trasy. Teoretycznie zdążymy jeszcze zahaczyć Transfogardzką w Rumuni.... zobaczymy...
Scorpi jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem