Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01.01.2012, 22:10   #5
mikelos
 
mikelos's Avatar


Zarejestrowany: Feb 2011
Miasto: okolice Pruszkowa
Posty: 643
Motocykl: Husqvarna 701
mikelos jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 5 dni 20 godz 39 min 9 s
Domyślnie

Ostatni tydzień
Czas przed wyjazdem mija błyskawicznie, wszyscy i wszystko wokół dostaje jakiegoś dziwacznego ADHD. Na szczęście w poniedziałek dostaje uprawniony kawałek plastiku - uff, od teraz jestem legalny Wiem, wiem: jazda bez uprawnień to szczyt głupoty, zgadzam się z tym w 100%. Niestety parcie na dwa koła odbiera rozum (i pieniądze)

Dzień przed wyjazdem testowo pakuje graty do kufrów. Trzymam się zasady - puszki z mielonką na dno, noże i kindżały po środku by nie rzucały się w oczy na granicy, a stringi na wierzch. Dno kufrów i boki wykładam grubą tekturą falistą. Jeśli coś wycieknie - wsiąknie w tekturę, no i jest szansa że "Pulpety jak od mamy" nie będą za bardzo skakać po ścianach.

Luki przyjeżdża z Gdańska do Warszawy wieczorem w piątek. Żona szykuje nam "ostatnią wieczerzę" bym nie zapomniał gdzie mam swój dom i gdzie czeka zawsze najlepsze jedzenie. Ot, taka kobieca strategia

Od moto krym 2011



Z butelką wina pod pachą przenosimy się do garażu. Zbieramy wszystkie bambetle na podłodze i pakujemy powoli oba sprzęty. To jest ten najmilszy moment w podróży: jesteś czysty i wypoczęty a wszystko przed tobą. Przed północą walczymy jeszcze chwilę z dodatkowymi mapami do GPS, grzecznie o północy idziemy spać. Harcerze cholera jacyś

Dzień 1 (wyjazd, granica, pierwszy nocleg)
Wyjazd mamy zaplanowany na 8.00. Prysznic, ostatnie golenie, śniadanie, uściski i całusy - startujemy z kilkuminutowym poślizgiem.

Od moto krym 2011



Przebijamy się z południowych okolic Warszawy przez Piaseczno, Górę Kalwarię w kierunku na Lublin. Na trasie tankowanie i przerwa na małe co nieco przed Lublinem. Luki stara się utrzymać prędkość przelotową ok 120 km/h, dla Afryki to pikuś. Ja na KLR po przekroczeniu 110 km/h czuję się jakbym nieustannie przekraczał barierę dźwięku w pierwszym radzieckim odrzutowcu: huk, wibracje i to poczucie, że jedyne co tak naprawdę jeszcze kontroluje to zwieracze, reszta dzieje się sama.

Do Lublina wpadamy z dobrym czasem i bez mandatów i tylko ja mam wrażenie częściowej utraty słuchu. Jeden punkt dla Afryki. Powoli przeciskamy się przez mały korek na remontowanej ulicy. Ciepło, cieplej, za ciepło..... czerwona kontrolka w KLR mówi stop. Zjeżdżamy na pobocze i zaczynamy bebeszyć KLR.

W odróżnieniu od AT, KLR ma małą chłodnicę i wiatrak włącza się często, ten typ tak ma i już. Wiatrak nie działa - tylko dlaczego ? Wymiana przepalonego bezpiecznika nie załatwia sprawy. Na szczęście Luki jest bardziej oblatany technicznie, szybko ustala, że padł także dolny czujnik temperatury w chłodnicy. Finezyjnie za pomocą spinacza biurowego masujemy czujnik, wentylator rusza.

Tylko co dalej ? Wyciągamy telefon, pytamy pan Googla, wykonujemy kilka telefonów do serwisów. Szanse na wymianę czujnika topnieją do zera szybciej niż lody. W akcie desperacji odwiedzamy jeszcze salon Kawasaki w Lublinie. Jasne, mogą sprowadzić czujnik - będzie za 3-4 dni. No to dupa. Powrót do domu ? Wyobraźnia podpowiada mi minę mojej triumfującej żony. O nie ! Jedziemy dalej. W hurtowni elektrycznej kupujemy za 6,5 zł przełącznik z kawałkiem kabla do domowej lampki. Do końca dnia macham spinaczem biurowym robiąc za przełącznik, starając się jednocześnie nie zdepilować paznokci o wentylator. Wstawienie implanta z hurtowi zostawiamy na jutro. Teraz kierunek - Zosin i granica.

Od moto krym 2011



Na granicy niby mała kolejka, ale idzie cholernie powoli. Słońce wali prosto w czachy. Nasz zapał do objechania kolejki bokiem studzi Policja, która stoi z boku i ewidentnie kogoś trzepie. Po Polskiej stronie odprawa błyskawiczna, po ukraińskiej odprawa wlecze się jak cholera. O to oglądają numery ramy, a to proszą o otwarcie kufrów, a to jakieś cwaniaczki próbują wcisnąć się przed nas w kolejkę. Luki zachowuje stoicki spokój, ja mam słabo tłumiony wyraz mordu w oczach. W końcu, po prawie 3 h przekraczamy granicę. W najbliższym miasteczku kupujemy piwo na wieczór i śmigamy w poszukiwaniu miejsca na rozbicie namiotu. Jest późno, zapada zmrok a jazda po dziurawych drogach i wypatrywanie nieoświetlonych Moskwiczów czy Ład nas nie kręci.

W przydrożnym zagajniku, zamiast uroczej polanki znajdujemy śmieci. Nie są ty bynajmniej pety z samochodowych popielniczki czy gumowe pozostałości po pracy tirówek. Regularnie wysypisko śmieci, szkło, plastik i inny cywilizacyjny syf. Szukając lepszego miejsca Luki wykonuje akrobację po środku baaardzo błotnistej kałuży i zawiesza Afrykę. Wizja zdjęcia Ullopa i drybaga dodaje nam siły, mój kręgosłup mówi jednak, że KLR jest lżejszy.

Wyjeżdżamy z lasu i wbijamy się w szutrówkę wśród pól po drugiej stronie szosy. W świetle dogasające dnia znajdujemy ruiny opuszczonego gospodarstwa. Objeżdżamy je od tyłu po wysokich trawach, budząc jednocześnie na kolację pierdyliard komarów. Lustrujemy teren, wydeptujemy miejsce pod namiot i rozbijamy go. Kosztuje nas to nieco krwi, za to komary szaleją z radości. Po szybkiej kolacji, wysmarowani repelentem, popijając letnie piwo leżymy na łące i patrzymy w gwiazdy. Niby nic, a jednak inaczej niż w domu. Wyprawa rozpoczęta

Od moto krym 2011


cdn.
__________________
"Jeżeli chcesz uniknąć krytyki: Nic nie mów. Nic nie rób. Bądź nikim" - Arystoteles
mikelos jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem