Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19.06.2017, 10:51   #30
Vee
BRAAP BRAAP
 
Vee's Avatar


Zarejestrowany: Nov 2015
Miasto: ZK
Posty: 160
Motocykl: DL650AL4; XT660z
Przebieg: rosnący
Vee jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 tydzień 2 dni 10 godz 2 min 43 s
Domyślnie

D+1 cz.2


Co ciekawego może być w, kolejnej z rzędu, wsi? - pomyślicie.

Ano, ta jest wyjątkowa bo "opuszczona". Ostatni mieszkaniec zmarł ponoć w zeszłym roku.
W sieci znalazłem niewiele informacji na temat tej konkretnej Brzeźnicy (miejscowości o tej nazwie jest więcej). Zapomnijcie o dojeździe do niej drogą asfaltową. Ta, na zdjęciu, jest najlepszą na jaką traficie.

Kierujemy się na poniemiecki, zabytkowy kościół z XIXw. Po drodze mijamy trochę domostw i zardzewiałego sprzętu rolniczego. Na wlocie wita nas kombajn Bizon.



Zatrzymujemy się po przeciwnej stronie wioski i zwiedzamy okolice świątyni, położonej na wzgórzu.



Drzwi zamknięte na głucho, więc pozostaje rzut okiem do środka, przez jedno z okien. Wyposażenie pozostawiono samemu sobie. Wewnątrz znajduje się drewniany ołtarz barokowy, drewniana ambona i chór. W bezpośrednim sąsiedztwie kościoła znajdują się resztki cmentarza ze zniszczonymi i zaniedbanymi grobami z lat 1865-1937.



Kościółek jest murowany, jedna ze ścian ma konstrukcję szachulcową. Powoli zaczyna nadgryzać ją ząb czasu.



Od zachodu do murowanej konstrukcji przylega drewniana dzwonnica na planie kwadratu. Widać, że nikt się tym obiektem nie zajmuje. Drewno zaczyna gnić. Prędzej, niż później wieża się obali.



Z tego co się dowiedzieliśmy od Miotacza - miejscowy proboszcz nie widzi sensu dalszego utrzymywania parafii, no bo nie ma "dla kogo"...

A może, Panie Proboszcz, warto się pochylić nad tematem i zachować zabytek dla przyszłych pokoleń? Instytucja kościoła przez to nie zbiednieje. - takie moje luźne przemyślenie.

Wsiadamy na maszyny i jedziemy dalej. We wiosce odbijamy w lewo, pod wiadukt kolejowy.



Ruszamy w stronę kolejnego młyna z XIXw., wybudowanego na Brzeźnickiej Węgorzy, we wsi Węgorsko.



Młyn stoi przy moście, zaraz na obrzeżach. Jest własnością prywatną i widać, że jest całkiem dobrze zachowany (brawo!).
Na zewnątrz, pod zadaszeniem można obejrzeć wodną turbinę Francisa, która w dawnych czasach go napędzała. Obecnie kanał nie jest zalany wodą.

Istnieje też ciekawa legenda odnośnie jego przedwojennego właściciela. Podobno, aby uniknąć powołania do wojska, wykopał on tunel prowadzący z budynku pod pobliski kurhan i tam ukrywał się aż do zakończenia wojny.

Znając historię, wcale mu się nie dziwię...

Chwila kontemplacji, łyczek herbaty i ruszamy dalej na poszukiwania "Berlinki".



"Berlinka" czyli Reichsautobahn - mająca połączyć stolicę Rzeszy - Berlin z Królewcem w Prusach Wschodnich.
Do realizacji projektu Fritza Todta, ówczesnego Generalnego Inspektora Dróg Niemieckich, przystąpiono już w 1933roku budując odcinki z Berlina do Szczecina oraz z Elbląga do Królewca.
Wtedy też, w sferze planów pojawia się wątek Pojezierza Drawskiego. Nitka autostrady miała prowadzić wzdłuż Chociwla, Złocieńca, Barwic, Szczecinka - rozwidlając się na dwa odcinki: północny przechodzący koło Miastka i Bytowa w stronę Kościerzyny i Wolnego Miasta Gdańsk, oraz południowy ze Szczecinka w stronę Człuchowa i Chojnic.


Źródło: www.berlinka.pcp.pl

Jedna z pretensji hitlerowskiej Rzeszy w stronę Rzeczypospolitej Polskiej, będąca przyczynkiem dla wybuchu wojny, to żądanie dotyczące wydzielenia "korytarza" właśnie pod "eksterytorialną" autostradę.
Jej budowa trwała także po rozpoczęciu wojny i przejęciu terenów Pomorza. Do pracy zmuszano więźniów i jeńców z licznych hitlerowskich obozów.


Źródło: www.berlinka.pcp.pl

W momencie kapitulacji hitlerowskich Niemiec "Berlinka" liczyła sobie 3896km. Po wojnie sporo odcinków zostało zmodernizowanych i jako odcinki polskich dróg krajowych, ekspresowych i autostrad funkcjonują do dziś.
Odcinek na obszarze Pojezierza Drawskiego nigdy nie został ukończony. Etap budowy zakończył się na robotach ziemnych. W wielu miejscach widać pozostałości nasypów i wiaduktów. Zresztą, nie musicie mi wierzyć na słowo.

Rzućcie okiem na obraz Pomorza Zachodniego z satelity. Na pewno dopatrzycie się pewnych charakterystycznych linii.



Jak na dłoni widać planowany przebieg autostrady. Obecnie wzdłuż nitki ciągną się ścieżki i drogi gruntowe.

W okolicach Brzeźniaka, trafiamy na zarośnięte nasypy przygotowywane pod nawierzchnię. Widać, że drzewa na tym obszarze są mniej więcej w jednym wieku. Wiele elementów otoczenia charakteryzuje się liniami prostymi wytyczonymi przez inżynierów ponad 70 lat temu. A jak wiadomo idealna linia prosta samoistnie w naturze nie występuje.



Miotacz prowadzi nas dalej, ku kolejnej ciekawostce.



Objeżdżamy jezioro Przytoń i błotno-piaszczystymi drogami polnymi kierujemy się na bardziej namacalny dowód powstającej niedaleko autostrady. Okolica jest bardzo urokliwa.



Turlamy się do przodu. Błotko robi się całkiem śliskie. W pewnym momencie Mar zalicza niegroźnego paciaka. Miotacz raz dwa zawraca Beemę i jedzie z pomocą.

Ponieważ moje zawracanie trwałoby za długo, zostawiam Kozę na drodze i lecę z buta, z odsieczą, ale chłopaki już sobie poradzili.



I w dobrych humorach lecą dalej.



Mijamy Przytonek i kolejną błotnistą dróżką docieramy pod pozostałości po wiadukcie autostradowym. A właściwie to nie pozostałości tylko "fundamentu".



Gruby, niemiecki beton trwa dzielnie wśród wspaniałej zieleni okolicznej roślinności.
Oglądając go z bliska, uświadamiam sobie, że dotykam obiektu, który przeżył już pokolenie swoich twórców i z pewnością przeżyje i nasze.



Kawałeczek dalej zjeżdżamy w wysoką trawę, pod opuszczone gospodarstwo.



Na ziemi czają się różne niebezpieczeństwa, bo wokół wala się pełno śmiecia pochodzącego ze zniszczonych budynków - jakieś belki, deski itd. Szczęśliwie nie łapiemy żadnych "akcesoriów" w opony.
Gospodarstwo jest w opłakanym stanie. Podłoga w domu zapadła się.



Pomieszczenie na prawo od wejścia wygląda jakby ktoś odpalił ładunek burzący.



Zastanawiam się kto tu mieszkał, jak żył. Jak liczną miał rodzinę i czy siadali wspólnie do wieczerzy. No i w końcu, czemu odszedł zostawiając swój dom i gospodarstwo na pastwę wandali i otaczającej przyrody...

Opuszczamy ten postapokaliptyczny klimat i szutrówką jedziemy w stronę asfaltu.



Na jednym z łuków udaje mi się w końcu zrobić krótkiego, bo krótkiego, ale wciąż powerslide'a. Nie przypadkowo, tylko intencyjnie. Co nie zmienia faktu, że jak tylko tylne koło zaczęło wyjeżdżać na zewnątrz toru jazdy, o mały włos nie narobiłem w gacie...

Wyjeżdżamy na wzniesienie, z którego roztacza się piękna panorama na okoliczne lasy i jezioro Przytoń.



W czasie jedzenia batoników proteinowych, kontemplujemy otaczającą przyrodę i rozmawiamy o motocyklach. Nie ma to jak pożyteczne spędzanie czasu.



W końcu nadchodzi czas pożegnania z cudownym widokiem. Zjeżdżamy w dół zbocza, do asfaltowej jezdni, którą lecimy spokojnie w stronę Węgorzyna, a stamtąd dalej lokalną 151 w stronę Bonina. Po drodze ponownie odbijamy nad Brzeźnicką Węgorzę, żeby zobaczyć, a jakże, kolejny młyn.



Zatrzymujemy się nad brzegiem kanału. Słychać szum wody, słońce niemrawo przebija się przez gęste listowie. W lesie powietrze jest parne, nad brzegiem rzeki chłodne i świeże.



Po zejściu kawałek w dół rzeki, ukazuje się taki oto urzekający widok. Nie wiedzieć czemu, akurat w tym miejscu naszła mnie ochota, żeby popływać ...



Z budowli pozostał, można powiedzieć, fundament. Stojąc na górze można dopatrzeć się miejsca, gdzie posadowiony był prawdopodobnie napęd młyna. W górę rzeki jej koryto rozdziela się na dwoje. Jeden kanał prowadzi przez resztki młyna, a w drugim zainstalowano takie komory (?) spiętrzające (?). Nie wiem czemu ma to służyć, ale wydaje mi się, że ma ułatwić (?) wędrówkę ryb (?) w górę rzeki (?).



A może ktoś ma inny pomysł co to może być i do czego służy?

Wykonujemy szybki przeskok w okolice Łobza. Zjeżdżamy głębiej w las. Nisko wiszące gałęzie smagają po kasku.



Zostawiamy maszyny na przecince i dalej z buta schodzimy w stronę strumienia ślizgając się po mokrej ściółce.



Tuż obok jego koryta znajduje się najprawdziwsze źródło. Woda samoistnie wybija spod ziemi. Piasek faluje, tworząc fantazyjne kształty w wodzie.



Robimy eksperyment. Na zewnętrznych obszarach źródła wbijamy kij w dno. Wchodzi może na 10cm. Za to w środkowej części chowa się, bez oporu na dobry metr.



Jeśli zastanawiacie się czy woda jest zdatna do picia, a może, czy ma jakieś magiczne właściwości - z pytaniami zwracajcie się do Mara, bo to on spróbował wody z tajemniczego źródełka. Powie Wam czy stał się piękny czy kaprawy.

Udajemy się w dalszą drogę. Zjeżdżamy na polną drogę w okolicach Przyborza. Zwiedzamy jeden z lepiej zachowanych, poniemieckich cmentarzy. Wciąż uchowało się tu wiele oryginalnych, metalowych krzyży. Zarośla sięgają do piersi. Życie to ulotna sprawa. Dzisiaj jest, jutro nie ma...

Kawałek dalej zajeżdżamy w najbardziej malownicze miejsce tego dnia - wzgórze lotniarzy - niesamowity punkt widokowy na dolinę Regi.



Napawamy się roztaczającą się panoramą. Myślę sobie, że bardzo chciałbym kiedyś rozbić namiot w tym miejscu...

Przychodzi czas na pamiątkową fotkę.



I jedziemy dalej...



...drogą...



...lasem...


...wśród pól.

Czas płynie szybko. Po drodze mijamy miejsce pamięci kampanii Wału Pomorskiego oraz kolejny młyn wodny umiejscowiony na Starej Redze w miejscowości Tarnowo.

Dojeżdżamy do Rynowa, gdzie czeka na nas bardzo smutny widok.



Z pięknego XIX-wiecznego pałacu wybudowanego przez Paula Albrechta von Brocke pozostały gruzy. Historia smutna i tragiczna.
Zespół pałacowy wyszedł z wojny obronną ręką, a na tym obszarze w 1945 roku doszło do zażartych potyczek z fanatycznym 10 Korpusem SS.
Nie zniszczyli go Niemcy, nie zniszczyli Rosjanie. Ba, nie zniszczyła go także powojenna nacjonalizacja. Poddał się, gdy nadszedł czas wolnej Polski. Ale po kolei...



W 1945roku pałac, jak większość tego typu zabudowań włączono do PGRu. Mieścił się tutaj Klub Wiejski, gdzie w latach 70tych odbywały się potańcówki. Na piętrze lokowano pracowników gospodarstwa oraz młodzież, która przyjeżdżała do pomocy w ramach "czynu społecznego".
Odbywały się tutaj posiedzenia partyjne. Włodarze poprzedniego ustroju ogołocili go ze wszystkiego co przedstawiało wartość - meble, obrazy, żyrandole, fortepian.



Po transformacji ustrojowej zabudowania wystawiono na aukcji Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa. Zainteresowany zakupem był hrabia Kroppow, szwagier Von Borcke. Jednak pałac sprzedano w 1996roku za symboliczną kwotę stowarzyszeniu, które zamierzało utworzyć w obiekcie "dom starców dla polonii amerykańskiej". Temat ucichł, inwestor wyjechał, pałac pozostał i zaczął niszczeć.
Gdy wandale zorientowali się, że obiekt jest niezabezpieczony i pozbawiony dozoru rozpoczął się szaber na szeroką skalę. Parkiet, boazeria, belki, okna, drzwi i inne wyposażenie - wszystko wyrywano i wynoszono.



Właściciel nie zrobił nic, gmina nie zrobiła nic, konserwator zabytków nie zrobił nic, państwo nie zrobiło nic...
Budowla systematycznie popadała w ruinę. W maju 2007 gwałtowna burza przechodząca nad tym obszarem dopełniła dzieła...

Pokłosie:
Po tym wydarzeniu właściciel się odnalazł i to co pozostało z pałacu jest do wzięcia od ręki. Trzeba mieć tupet...

Przy pałacu natykamy się na kolejnego dziwnego typa, który opowiada coś o jakichś "motorach" i "stawianiu na koło we wiosce", ale dość szybko się zmywa, bo jak twierdzi "baba łeb mu urwie jak się spóźni na obiad". Cóż...

Odchodząc od ruin w stronę drogi, natykamy się na pomnik pamięci 4 Dywizji Piechoty, która po krwawych walkach pozostałościami X Korpusu Armijnego SS, 4 marca 1945roku wyzwoliła wieś, a do 8 marca, w kooperacji z innymi jednostkami, zlikwidowała tzw. "Kocioł Świdwiński" biorąc do niewoli około 9000 żołnierzy nieprzyjaciela.



Nasza wspólna jazda powoli się kończy. Zbliża się pora obiadu, więc obieramy kierunek na Drawsko Pomorskie. Po drodze mijamy się z bardzo ładną Afryczką RD07/A, która niestety nie ustawiła się dogodnie w kadrze.



W mieście żegnamy się z Miotaczem i dziękujemy sobie za wspólnie spędzony dzień. Miotacz ucieka do domu, a my z Marem podążamy do Stawna na obiadokolację.



Po posiłku, kawka i leżing.
Potem jedziemy jeszcze na wieżę pośród pól. Siedzimy na górze rozmawiając i kontemplując widoki. Po polnej drodze przemyka enduro-cross podnosząc tumany kurzu...

Mar także szykuje się do powrotu do domu. Żegnamy się w Drawsku Pomorskim, obiecując sobie kolejne spotkanie.



Ja także zjeżdżam na bazę. Odprowadzają mnie promienie zachodzącego słońca. Jest przyjemnie ciepło, a cienie zaczynają się wydłużać. To był dobry dzień!




Koniec dnia drugiego

Ostatnio edytowane przez Vee : 24.06.2017 o 18:31
Vee jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem