Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18.06.2017, 07:06   #29
Vee
BRAAP BRAAP
 
Vee's Avatar


Zarejestrowany: Nov 2015
Miasto: ZK
Posty: 160
Motocykl: DL650AL4; XT660z
Przebieg: rosnący
Vee jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 tydzień 2 dni 10 godz 2 min 43 s
Domyślnie

@dżony - Dziękuję za dobre słowo. Masz rację, często latając dosłownie "wokół komina" można natknąć się na ślady ciekawych historii.

_____________________________

D+1 (10.06.2017 - sobota) - Dziczenie cz.1


---


Notka od autora:
Ponieważ komisyjną większością 2/3 głosów zdecydowaliśmy, że nie będziemy straszyć czytelników naszym kaprawym licem, w tym odcinku, nasze miejsca zajmie gwiazdorska obsada.

Występują:
...Futurama Fry jako Mar...
...Yao Ming jako Miotacztruskawek...
...Barrack Obama jako ja...


---

Budzę się około 5 rano. Za oknem ciężkie chmury. Nie zdążyłem zczołgać się z wyra, a już zaczęło padać. Chwilę później to już leje konkretnie. "Chyba jakieś jaja..." - opieram głowę o futrynę.

Miotacz pochrapuje w najlepsze, więc biorę bardzo ciekawą monografię, którą przywiózł ze sobą. Wczytuję się w temat o niemieckich przygotowaniach do utworzenia poligonu lotniczego. Ilość szczegółów w opracowaniu poraża. Dowiaduję się o wioskach i wioseczkach, które poświęcono, by wygospodarować teren dla ćwiczeń wojskowych. Wszystko tu jest: kto, gdzie, jak, po co...

O 9 schodzimy na śniadanie. Konwersacja toczy się dalej w towarzystwie muzyki z gramofonu. Po posiłku Miotacz zaczyna się pakować, a ja dzwonię do Mara. Wstępnie byliśmy umówieni w Drawsku, ale okazuje się, że Mar dotarł już do Złocieńca. Deszczu nie widział na oczy. To dobrze wróży...

Spotykamy się w komplecie pod agroturystyką i ruszamy w trasę. Dzisiaj Miotacz robi za przewodnika. I to jakiego!



Zaczynamy asfaltem. Przez Lubieszewo, Linowo i Gudowo udajemy się do Drawska Pomorskiego. Asfalt wije się pośród pól. Jest dosyć rześko. Trochę pluję sobie w brodę, że nie wziąłem ze sobą porządnej kurtki. Ale z każdym kilometrem robi się lepiej. Wjeżdżamy do Drawska.



Kierunek - czołgi przy ulicy Obrońców Westerplatte.



Wcześniej znajdował się tu pomnik cesarza pruskiego Wilhelma I. Obecny monument powstał w 1946roku, w miejscu spoczynku 53 żołnierzy Armii Czerwonej, którzy oddali życie w trakcie walk o ziemię drawską. Nie jest do końca pewne, czy ciała przed przebudową ekshumowano, czy wciąż znajdują się pod cokołem.

Miejsce kojarzy mi się z piękną "Balladą o spalonym czołgu" A. Waligórskiego.

...a gdy ustąpił strach i mrok
I wojna ścichła wokół,
Wywindowano stary czołg
Na granitowy cokół.
I stanął czołg u miasta bram
Jak pomnik i jak bastion,
I tylko wiatr mu w lufie grał,
Tocząc ziarenka piasku.
W całym kraju są podmiejskie drogi,
Nad drogami zielone pagórki,
I zielone trzydziestki czwórki,
W których śpią spopielałe załogi.
Zielona górka - to nie step
Z lejami od granatów!
W zetlałej lufie wiatru szept,
A może i nie wiatru?
W szczelinach strzelnic - oczy gwiazd,
A może czyjeś inne?
Czasami drga stalowy właz,
Zarosły dzikim winem.
W całym kraju są podmiejskie drogi,
Nad drogami zielone pagórki,
I zielone trzydziestki czwórki,
W których śpią spopielałe załogi.
...więc słysząc blach pogiętych głos
Dźwięczący w nocnej głuszy,
Myślę, że kiedy każe los -
Czołg znowu z miejsca ruszy,
I pomknie przez wystrzałów blask
Jak wtedy, z brzegów Wołgi...
...to dobrze, że z nowymi wraz -
Czuwają stare czołgi!
W całym kraju są podmiejskie drogi,
Nad drogami zielone pagórki,
I zielone trzydziestki czwórki,
W których śpią
spopielałe
załogi...


Obecną formę pomnik zawdzięcza przebudowie z 1970r. Na cokole można odnaleźć czerwoną gwiazdę, napis: "ŻOŁNIERZOM ARMII CZERWONEJ POLEGŁYM W 1945 ROKU W WALKACH O WYZWOLENIE ZIEMI DRAWSKIEJ - MIESZKAŃCY DRAWSKA", oraz wytarte i zniszczone płaskorzeźby.

Stoimy jeszcze trochę pod pomnikiem rozmawiając o tym i o tamtym.



Nasza obecność przyciąga podejrzanego jegomościa, który stara się wysępić od nas trochę grosza. Przynajmniej jest szczery, mówiąc, że chce na piwo, a nie na przykład, na bilet do domu... Szybko znajduje sobie kolejną ofiarę, a my spokojnie wsiadamy na maszyny i lecimy zatankować.

Z pełnymi bakami kierujemy się jeszcze kawałek asfaltem do "piaskownicy". Po drodze mijamy pozostałości linii wąskotorówki.



Zatrzymujemy się pod "górką"...

Jak widzę ten stromy podjazd i głęboki piach to nogi trochę mi miękną. Widzę niepokój w oczach Mara, ale on jak zawsze nadrabia szczerym uśmiechem.

"I ja mam tam podjechać? Ja? 200-kilowym klocem? Po płaskim jeszcze jako tako pojadę i się nie zabiję, ale tu?" - mówię, ale słowa więzną w kasku.

Miotacz albo nic sobie nie robi z mojego pier*olenia, albo zwyczajnie nie słyszy. Wrzuca dwójkę i faja - z gracją owłosionej, męskiej baletnicy raz dwa podjeżdża pod górę.







Mamy z Marem nietęgie miny. Po chwili Miotacz wraca. Wybiera najbardziej stromy zjazd i zsuwa się na dół jakby nigdy nic.

"No nie no, tego już za wiele... Już my mu pokażemy..."

...i spękani chwiejnie jedziemy w stronę "oślej łączki", czyli mniej stromego podjazdu z drugiej strony górki. Miotacz już tam na nas czeka. Zaczynam pierwszy, Mar za mną.

Jedyna, obroty na 6k i jadziem... czy raczej toczym się i grzebiem w tempie spacerowym do góry.

Pojechałem może kilkanaście metrów i Tereska strzela focha! Ni z tego, ni z owego gubi jałowe obroty. Bez ciągłego operowania gazem gaśnie. Ale o co chodzi?

Motocykl dławi się kilka razy. Zaczyna mnie to poważnie wku*wiać, a droga przede mną daleka. I kopię się, i odpycham, i chwieję...

Miotacz lata sobie jakby nigdy nic tam i z powrotem i udziela nam, dwóm niedzielnym offroadowcom, rad. Sunę powoli do przodu niczym T34/85 pod zaporowym ogniem artylerii wroga. Motocykl znowu gaśnie.

Korzystając z przerwy oglądam się i widzę, że na początku podjazdu Mar wraz ze swoim V-Stromem sprawdzają co słychać na poziomie gruntu. Miotacz leci w dół pomóc postawić motocykl do pionu, po czym Mar wycofuje się na trybuny, wyciąga popkorn z kolą i zaczyna oglądać cyrk w moim wykonaniu.

---
W środkowej części podjazdu zaczynam jak najczulej rozmawiać z moją Tereską:

Ja: No ku*wa, dlaczego ty ciągle gaśniesz głupia pi*do?! O co ci chodzi?!
<odpalam z gazem>
Tereska: Braaap, Braaap.
J: No dawaj ku*wa na górę! Bez pier*olenia!
T: Braaaaaap, Brap...
<gaśnie>
J: Kuuuuu*wi syn...
<odpalam, nie zdążyłem ruszyć, gaśnie>
J:...

W końcu Tereska proponuje:

T: Ty, słuchaj. Jesteśmy w połowie drogi, może krótki odpoczynek? Leżycho? Bajabongo? Kokodżambo?
J: Skoro nalegasz...

Po chwili całuję glebę i wypluwam piach. Spróbujcie podyskutować z babą o wadze ponad 200kg... Tereska wyleguje się w najlepsze, a ja czekam na bratnią pomoc od towarzysza obywatela... tfuuu... na pomoc Miotacza.



Kawaleria nadciąga szybko i stawiamy Yamaszkę, a Miotacz udziela znamienitej rady:

M: Dwója i gaz!
J: Ok.

Odpalam, wrzucam dwóję, gaz w opór, strzelam ze sprzęgła i czuję ze motor jedzie...

...w dół, zamiast do przodu.



Druga próba - idzie głębiej. Okej, plan B. Kładziemy motocykl na bok. Miotacz zasypuje i przyklepuje miejsce po tylnym kole.

Kolejne podejście - ni cholery.

W końcu mówię do niego: "Ty spróbuj".

Miotacz dosiada Tenerki, odpala, standardowo dwója, faja do odciny i... jedzie jak rowerem po sklepu do bułki...

Po krótkiej chwili jest już na szczycie.

Zamykam rozdziawioną gębę i lecę sprintem pod górę. "Trzeba się jeszcze sporo podszkolić" myślę sobie.

Oto jesteśmy na górze, niczym Edmund Hillary i Tenzing Norgay.







Chwila na podziwianie widoków i wracamy na dół do Mara. Oczywiście za zjazd Miotacz i ja dostalibyśmy punkty za styl ze skrajnych krańców skali...

Jurorzy się wypowiedzieli. Kobiety oceniały zjazd Miotacza, a faceci mój. Kurde... przynajmniej w tą stronę nie wyglebiłem.



Na dole pochylamy się nad przypadłością Teresy. Najprostsze rozwiązanie - podkręcić śrubę obrotów.

Tia... najprostsze...

Ja się pytam co za frajer umieścił tą śrubę w okolicy zajeb*ście gorącego kolektora wydechowego...



Przysmażam sobie knykcie najpierw jednej, potem drugiej dłoni. Później Mar użycza nam szczypiec z zestawu narzędziowego V-Stroma, Miotacz kręci śrubą, ja trzymam gaz. Wspólnymi siłami udało nam się zaradzić problemowi i Tenerka przestaje się buntować. Hura!

Opuszczamy piaskownicę.

Publicznie oświadczam, że obie moje nogi i oba koła mojego motocykla niedługo postaną ponownie na szczycie tej górki. I zrobią to w lepszym stylu niż opisany...

Lecimy na południowy zachód asfaltem. Po kilku kilometrach odbijamy w prawo i dalej jedziemy lasem wzdłuż rzeki Brzeźnicka Węgorza.





Jest ona niezbyt długa, ale o zróżnicowanym charakterze. W swoim górnym biegu bardzo przypomina rwący, górski potok. Koryto rzeki prowadzi przez liczne wąwozy. Do końca XIX w. była ona dopływem rzeki Drawy. W pierwszej połowie XXw., w okolicach dzisiejszej krajowej 20-ki, przekopano kanał, który umożliwił rozbudowę wielu siłowni wodnych.



Kierujemy się na ruiny młyna. Dojazd robi się coraz bardziej wymagający. Pojawia się błoto i koleiny. Tenerka i Beta Miotacza mają założone kostki, więc jedzie się całkiem pewnie. Z kolei Mar ma u siebie Scouty, które, jak się okaże później, "troszkę" się ślizgają.

Opony, nie opony, trzeba Marowi przyznać, że radzi sobie bardzo dobrze.



Podjeżdżamy do brzegu rzeki, która odgradza nas od ruin. Jest tutaj bród, którym można przejechać na drugą stronę, ale decydujemy się pokonać przeszkodę z buta. Miotacz jest niepocieszony i mówi, ze "przejechała tędy nawet dziewczyna ze skręconym kolanem". Tak Miotacz, wiem, że spękaliśmy... Tekst ten powróci potem jeszcze parę razy w ciągu dnia.

Docieramy do kompleksu Młyn Ginawski, zwanego potocznie Kołatka.



Był on wyposażony w dwie siłownie wodne, jedna zasilana z przekroczonej przez nas rzeki Brzeźnicka Węgorza, druga z jeziora Dubie. Młyn przetrwał wojnę w dobrym stanie. Legenda głosi, że jego późniejsze spłonięcie wiąże się z dramatyczną miłością. Szczegółów nie znam. Miejsce ma magiczną aurę. Zarośnięte, kamienne ruiny, leśna głusza i szum rzeki.



Wracamy do motocykli i ruszamy w stronę opuszczonej wsi Brzeźnica na poszukiwanie kolejnych przygód...

cdn.

Ostatnio edytowane przez Vee : 24.06.2017 o 17:15
Vee jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem