Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21.10.2015, 17:26   #13
adamsluk
 
adamsluk's Avatar


Zarejestrowany: Jul 2012
Miasto: P-ń /M-cz
Posty: 62
Motocykl: nie mam AT, ma TA :]
adamsluk jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 tygodni 1 dzień 3 godz 5 min 45 s
Talking Dzień 5

"PLR - POLSKA RAZEM – ADAMSLUK (HONDA TRANSALP) i KIKI (SUZUKI FREEWIND)"

Dzień 5

29.07.2015

Rano lało jak z cebra. Ubraliśmy się w nasze pomarańczowe kombinezony przeciwdeszczowe. Byle deszcz nas nie odstraszy.



A poza tym mieliśmy do przejechania tylko 240 km do Bieszczadzkiej Przystani Motocyklowej. Łukasz wczoraj napisał do Obcego, który prowadzi restaurację w okolicy Soliny. Być może uda nam się tam dojechać. Po Bieszczadach warto zrobić 40 km więcej.
Początkowo jechaliśmy głównymi drogami. Przy tej pogodzie to jedyna rozsądna decyzja. Czułam się jak na autostradzie.





Ale jak to z Łukaszem bywa, nagle zobaczyłam włączony kierunkowskaz, a następnie zboczyliśmy na drogę z płyt betonowych.



Po kilku minutach uznałam, że skoro droga jest utwardzona droga, to warto wrzucić 3 bieg. Jednak Łukasz dał mi znak, że mam zwolnić i uważać, bo z drogi wystają metalowe pręty.



Po tej drodze każda inna droga wydawała się szeroka. Zaraz za stacją benzynową w Kwiatoniu Łukasz zwrócił uwagę na piękną drewnianą cerkiew. Zrobiliśmy wyjątek od zasady i zatrzymaliśmy się, aby wejść do środka. Warto było. Okazało się, że obiekt ten jest wpisany na listę UNESCO. Od sympatycznego przewodnika dowiedzieliśmy się trochę o historii tego miejsca. Obecnie jest to odrestaurowana cerkiew rzymsko-katolicka. Cerkiew z uwagi na historię, a rzymsko-katolicka z uwagi na fakt, że obecnie jest to parafia kościoła rzymsko-katolickiego. Myślę, że wrócimy w to miejsce samochodem. W okolicy jest więcej takich perełek.







Dalej droga prowadziła przez bardzo urokliwe i malownicze tereny. Na łące pasło się stado koni . Cudownie. Delektowałam się jazdą - do czasu, gdy nagle pojawił się znak "droga leśna".



Mnóstwo zakazów i nakazów. Oznacza to, że wjeżdżasz na własną odpowiedzialność. Początkowo nie było tak źle. Częściowo nawet był asfalt. Ale i tak nie podobała mi się ta trasa.



Jak się później okazało, po drodze minęliśmy drogę ucieczki z alternatywnych tras GPS, ale niestety drzewo zasłoniło kładkę.



Drogę przecięło nam stado owiec eskortowanych przez owcopodobne psy. Miałam nadzieję, że nie lubią motocykli. Później okazało się, że musieliśmy tą drogą wrócić. Byłam przerażona.



Potem było rozwidlenie dróg i GPS stwierdził, że lepszą drogą jest droga bez kładki niż z kładką. Skończyło się na przeprowadzaniu motocykla po śliskim błocie.



i przeprawianiu się przez bród.



Ja stałam z boku, a Łukasz walczył. Niestety na darmo. Za zakrętem okazało się, że trzeba wracać, bo dalej jest park narodowy, a tam można iść tylko pieszo. Trzeba było wracać.



W końcu dotarliśmy do cywilizacji - do bacówki, gdzie kupiliśmy przepyszne oscypki. Na początku przestraszyliśmy bacę naszymi odblaskowymi kamizelkami. Myślał, że jesteśmy służbowo i z policji, ale po zapewnieniu, że podróżujemy prywatnie pokazał nam dalszą drogę.







Droga, którą nam pokazał baca, była według GPSa drogą rowerową. Ciekawe. Była to całkiem normalna droga, przez kładkę szutrami do asfaltu.





Gdy wyjechaliśmy na asfalt Łukasz padł na kolana i go ucałował.



Zaraz potem ujrzeliśmy duży znak "uwaga niedźwiedzie", "uwaga wilki" i "uwaga rysie". Dobrze, że nie widziałam go wcześniej, bo wtedy chyba umarłabym ze strachu.



W Bieszczadach trzymaliśmy się już grzecznie trzycyfrowych dróg. Było pięknie.



I kilka ciekawych zakrętasów.





Minąwszy Bieszczadzką Przystań Motocyklową - tutaj musimy wrócić - ruszyliśmy do Myczkowa. Mimo zmęczenia trasa sprawiała nam dużo przyjemności. Było fajnie. Zaczęły się pojawiać drewniane chaty.



W Myczkowicach "Obcy" z rodziną prowadzi restaurację. Jedzenie było pyszne. Łukasz dał się namówić na pstrąga i słusznie. Palce lizać. Pierogi z młodą kapustą i czosnkiem też były niczego sobie. Przy obiedzie poznaliśmy sympatycznego trampkowicza. Mamy nadzieję, że udało nam się namówić "Dzikiego" na zlot trampkowy.
Od restauracji było rzut kamieniem na tamę. Po kolacji poszliśmy na spacer. Z jednej strony tamy księżyc odbijał się w tafli wody, a po drugiej stronie leniwie wiła się rzeka. To był bardzo nastrojowy wieczór.





Po powrocie impreza trwała w najlepsze…





Okazało się, że właścicielka Marta miała w tym dniu imieniny. Popełniliśmy faux pas. Marta upomniała się o kwiaty, na całe szczęście pokazując miejsce, gdzie można było je zerwać. Łukasz zniknął na chwilę i wrócił z dwoma kwiatkami zerwanymi przed sklepem Marty. Było miło i sympatycznie. Początkowo mieliśmy przekimać się w restauracji na materacach, ale z uwagi na fakt, że impreza dopiero się rozkręcała, a jutro trzeba było jechać dalej, "Obcy" zaproponował, abyśmy przespali się na kanapie w pokoju u Leszka i Myszki. Przyjęli nas bez wahania, za co im dziękujemy, ponieważ impreza skończyła się podobno o 5 nad ranem. Po takiej imprezie dalsza podróż stanęłaby pod znakiem zapytania.
Zanim poszliśmy spać wprowadziliśmy motocykle do restauracji. Po co mają moknąć i kusić. Przypomniało nam się Maroko. Tam też często motocykle wprowadzaliśmy do hoteli.








Dystans: 321 km
Śniadanie: 7 zł
Kolacja: 45 zł
Nocleg: jak uważacie/ my zaproponowaliśmy 20 zł/os.

C.D.N
adamsluk jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem