Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11.09.2019, 09:42   #56
Emek
I CAN'T KEEP CALM I'M FROM POLAND KU_WA Słońce do 04.09.24
 
Emek's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Aug 2015
Miasto: Scyzortown
Posty: 10,787
Motocykl: No Afrika anymore
Emek jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 rok 5 miesiące 4 tygodni 1 dzień 19 godz 8 min 40 s
Domyślnie

Rano pobudka i już widzę jak Ali próbuje naprawić wadliwe hamulce w trampku. Pompa jest nie do uraatowania gdyż mimo że w opakowaniu był właściwy płyn to raczej oszukany. Wszystkie uszczelnienia są zniszczone i nie nadają się no naprawy. W związku z powyższym Ali zabiera się za tył. Tam wszystko jest OK tylko klocki się skończyły. Wywalamy wszystko co jest na zapasie jednak klocków do Trampka brak. Starą radziecką metodą Ali bierze flexa i wycina z przednich klocków coś na kształt tylnich. Pasuje i działa. Co prawda tylko na tyle ale się pojedzie. Walimy na śniadanie, które jako bodaj jedyne na całym wyjeździe jest po prostu doskonałe. Podejrzewam, że to zasługa tego, że pensjonat prowadzą Rosjanie (mogę się mylić a nie Kirgizi).
Wszystko jest po ludzku, bardzo smaczne. Po śniadaniu jako że motocykliści decydują się na zapitalanie na Biszkek północną stroną jeziora my ruszamy w kierunku wschodnim brzegiem południowym. Chcę sie wrócić ok 20 km do miejscowości Жети-Өгүз. Tam mam zamiar zobaczyć skały pod nazwą pęknięte serce i coś tam jeszcze na mapie jest ciekawego. Nie spinamy się mam cały dzień a do Biszkeku i tak nie jadę więc luzik.
Na początku mamy te czerwone skały. Jakaś legenda z tym jest związana. Nie wiem gdzie oni w tym widzą serce, no ale mogę się nie znać.
Z bliska wygląda to tak.


Rzeka bardzo ładna.


Z daleka te skały prezentują się ciutke lepiej.


Jak tylko zbliżamy się do jurt wyłażą dzieciaki. jeden usilnie mnie namawia na zdjęcie z sokołem za jedyne 200 SOM. Podpytuję go czy daleko do wodospadu, który widze na mapie i czy droga jest OK. Oczywiście widze jak to jest daleko ale zawsze dobrze zebrać info od lokalesa. Bez problemu dojadę, tam busy jeżdżą. Faktycznie, droga jest całkiem przyzwoita. WIje się wzgłuż rzeki przecinając ją wielokrotnie tak że raz jedziemy lewym a raz prawym brzegiem. Po drodze mijamy bijące spod ziemi źródła. Jest bardzo ładnie, zastanawiam się czemu ominęliśmy to miejsce bo to zaledwie kilkanaście kilosów od głównej drogi a jest fantastycznie.

Może to ja mam jobla bo nie lubię wysokości i braku drzew. Wolę jak jest niżej, obok rzeczka, piękna dolina i nie ma 3500 mnpm. Stąd zachwycił mnie Kaukaz. Tam jest dla mnei idealnie. Widoczki takie.


Pcham się pod górę, Delica już zaczyna dyszeć ale widzę że to w zasadzie koniec drogi. Myślałem że na wodospad podjadę autem ale chyba nic z tego. Zatrzymujemy się i oczywiście jak spod ziemi wypływa kilku łebków na koniach. Pytam więc jak daleko na wodospad (widzę na mapie że może z 1,5 km). O Panie to daleko i pod górę, będzie ze 3 kilometry. Konika weź. Nosz kurrr. Konik jebany znów. Patrzę pod górę gdzie biegnie trasa i zaczynam się zastanawiać czy może to nie jest taki zły pomysł. Jest zajebiście stromo, ścieżka wąska, wysoko więc zaraz wyzionę ducha a do tego pali słońce a wodu mam butelkę na 3 osoby. Po ile te kunie? 300 SOM. OK ale ja jadę a ty kierujesz, nie chcę sterować tym bydlęciem po takich stromiznach. Pasuje. Młody się cieszy bo jemu akuraty konie pasują.

Marta przerażona bo jak spadła z konia dwa lata temu. Mnie też to wcale nie cieszy. W nagrodę dostaję kierownika lat 7 o mało kirgiskim imieniu Marcel.

Droga rzeczywiście jest stroma, w sumie to dobrze, że wzięliśmy konie. Wodospad nie jest może jakiś spektakularny ale zacieniony i bardzo ładny.


Siedzimy chwilę przy wodospadzie i wiem że podjazd to konno to była dobra opcja. Z buta bym się zayebał. Fajnie, fajnie ale czas wracać. Bujamy z powrotem, droga w dół okazuje się większym wyzwaniem niż pod górę (przynajmniej dla mnie). Udaje się bez bólu dotrzeć do auta. Siedzimy na trawce kontemplując widoki, które sa naprawdę fantastyczne a do tego klimat tego miejsca jest jak trzeba. Nie tak jak np. na Song Kul, które dla mnie jest miejscem kompletnie bez wyrazu. Tu mi się podoba i to bardzo. Wiele miejscówek na fajny biwak, jurty też są tak że każdy znajdzie miejscówkę, która mu będzie odpowiadać.
Wracamy do głównej ścieżki a potem kierujemy się znów na Karakol. Droga znana. Tankowanie. Oczywiście tylko na Gazpromie przyjmują płatności kartą, ale terminal odrzuca po kolei 3 różne karty. Kasa mi się kończy ale jeszcze wydłubałem parę groszy na paliwo. Musze znaleźć bankomat. Wyjazd z Karakol w kierunku północnym jest w remoncie. Droga się kończy i ni chu nie widac żadnego objazdu, jade więc na azymut za lokalesami. W końcu udaje się wyjechać na właściwą ścieżkę. Jest ok 13 i trzeba sie rozejrzeć za jakimś posiłkiem w ciągu najbliższych 2 godzin. Znajduję bankomat, wypłacam kasę i lecimy dalej. Liczę że uda się znaleźć jakieś Kafe ale nie jest łatwo. Droga północna jest mocno średnia. Jest daleko od jeziora, długa prosta , po drodze wioski ale przynajmniej nie ma policji. Znajdujemy jakiś kanion oznaczony na trasie i postanawiamy tam zjechac bo mapsme pokazuje tam żarcie. Lecimy na północ w kierunku gór oddzielających Kirgistan od Kazachstanu. Dolina a w dole rzeka. Całkiem ładnie jednak w kanionie nie bardzo jest co zjeść.

Nie pcham sie więc dalej tylko wracamy na asfalt o podejmujemy decyzję że żarcie będzie w czołponacie bo to kurort.
Droga nudna ale ładnie widac góry na południowym brzegu. Ruch gęstnieje a droga staje się coraz lepsza. Widac że Czołponata to prawdziwy kurort. Biurowiec Gazpromu robi wrażenie. Pełno hoteli. Klimat mnie przytłacza. Zatrzymujemy się na posiłek w wielkiej restauracji o nazwie Baku. Nie ma tam nikogo. Żarcie mocno średnie, ceny europejskie. Szit. Wiem, że kolega co się tłucze trampkiem bez hampli nocuje w Bałykczy. Nie chce mi się tam jechać i postanawiamy poszukac czegoś w miejcowości Tamczy. Dzień się kończy i już mi się nie chce jechac dalej. Zjeżdżamy w głąb mieściny. Noclegów mnóstwo ale to raczej pokoje , bez kibla i łazienki a co najgorsze bez okien. Wizytuje po kolei jeden, drugi, trzeci, czwarty. Wszędzie ten sam szit. Śmierdzi pleśnią i stęchlizną za to ceny są śmieszne 250 SOM od człowieka. Nie udaje się znaleźć niczego ciekawego więc lecimy do Bałykczy do znanego hostelu Azymut. Po drodze jeszcze sprawdzamy obiekt Tien Szan czy jakoś tak w samym Bałykczy. Na zdupiu, do jeziora kawałek. Rezygnujemy. Dolatujemy do Azymutu a na progu wita nas kolega Witek i jego szwankujący Trampek. Jesteśmy zmęczeni. Cały dzień w drodze. Szybkie piwko i do spania. Jutro kierunek Biszkek.
Emek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem