Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26.04.2020, 10:06   #48
trolik1


Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Szczecin
Posty: 469
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Przebieg: 100K+
trolik1 jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 tygodni 2 dni 18 godz 53 min 27 s
Domyślnie

Dzień siedemnasty i osiemnasty: jedziemy do Gruzji!

Po wietrznej i chłodnej nocy nad jeziorem Sewan obudziło nas piękne słoneczko, a temperatura szybko wzrosła do ok. 20 stopni. Poranna kawka i śniadanko z pięknym widokiem zmotywowały nas do dalszej drogi, więc ruszyliśmy w stronę granicy Armeńsko – Gruzińskiej ciesząc się fajnymi serpentynami i małym ruchem na całkiem dobrym asfalcie.


Na granicy nastąpiło katharsis – gruzińscy celnicy tak jak obiecali oczyścili nas z 200 lari za brak strachowki na poprzednim wjeździe….do tego doszła oczywiście opłata za strachowkę na obecny wjazd…Witamy w Gruzji…J Cała operacja zajęła nam chyba z godzinę, bo była kolejka do kasy bankowej, ale koniec końców daliśmy radę i śmignęliśmy w kierunku monastyru Udabno. Od samej granicy zaczęły nas gonić chmury burzowe – jedna z nich była szczególnie natrętna i kilka razy zahaczyła nas deszczem. Ze względu więc na to chmurzysko i na zbliżający się wieczór zalogowaliśmy się w znalezionym na chybcika hotelu, który okazał się całkiem fajną miejscówką w cenie 20 złotych polskichJ. Rankiem po śniadaniu ruszyliśmy w dalszą drogę przejeżdżając na początku przez przedmieścia Tbilisi – dzielnica ta nazywała się Rustavi i przypominała Nową Hutę w Krakowie – smog ścielący się po ziemi, mnóstwo kominów, torów kolejowych i innych tego typu udogodnień cywilizacyjnych… Na szczęście udało nam się szybko opuścić tę jakże ponętną krainę i zaczęło się to, co misiaczki lubią najbardziej…


Po dojeździe do monastyru Udabno spotkaliśmy trzy dziewczyny z Polski, które zdały nam relację z wizyty w tym zabytku. Relację można podsumować tak: nuda! J. Wojtek niedowiarek pofatygował się jednak 50 metrów wyżej i 300 metrów dalej do monastyru płacąc za to nawet jakieś monety. Ja jako przyszywany Poznaniak szukałem w tym czasie miejscówek do dronowania, bo widoki były przepyszne… i to prawie dosłowne przepyszne, bo te skały wyglądem przypominały mi smaczny, ociekający tłuszczykiem bekon…


Po sesji zdjęciowo - dronowej w Udabno ruszyliśmy w drogę do Omalo.
- przygoda pierwsza: pozbycie się 50 lari za wyprzedzanie na linii ciągłej. Tomek
- przygoda druga: pozbycie się (przez wymianę J)przedniej opony targanej na bagażniku przez 10 tys. kilometrów. Wojtek
- przygoda trzecia: wymieszanie gruzińskich snikersów z winogronami i wynikła z tego wojna gazowa. Tomek i Wojtek.

- przygoda czwarta: CUDOWNA DROGA DO OMALO.







- przygoda piąta: najlepsze żarcie w moim życiu. Tutaj trochę się rozpiszę, bo to dygresja kulinarna ma być. W poprzednim wcieleniu miałem fuchę polegającą w dużej mierze na jedzeniu i w związku z tym z niejednego stołu zawijałem różne smakołyki. Stoły te bywały naprawdę wykwintne i umieszczone w różnych krajach – miałem więc również przegląd kuchni z całego prawie świata. Piszę te słowa, bo żadna z wyżej wymienionych wyżerek nie umywa się do tego, co spotkało nas w drodze do Omalo. Ze względu na zapadający wieczór rozbiliśmy się na biwak w małej dolinie tuż przy drodze. Tak się złożyło, że kilka minut po nas do doliny tej zawitali pasterze goniący stado owiec do miasta. Po przywitaniu zaprosili nas oni na kolację, więc po zgarnięciu gruzińskich snikersów (tylko to mieliśmy) udaliśmy się do ogniska, nad którym skwierczały już szaszłyki ze świeżo zadźganego baranka. Uczta to jedyne słowo przychodzące mi na myśl godne użycia w tej sytuacji. Takiego baranka, takiego chlebka i takiego miodu nie jadłem nigdy w życiu. Na samą myśl o tych smakołykach łezka kręci mi się w oku. To było najlepsze jedzonko w moim życiu. Oczywiście smaku barankowi dodawały rozmowy z pasterzami, którzy mówili dobrze po rosyjsku. Spędziliśmy przy ognisku na jedzeniu i rozmowach chyba z dwie godziny – dwie wspaniałe godziny, warte były telepania się z Polski na motocyklach. Na poniższym zdjęciu obok Wojtka widać Bacę, z którym było trzech Juhasów.

Po powrocie do namiotu byłem tak objedzony, że nie było mowy o śnie – dzięki temu spędziłem pół nocy gapiąc się w rozgwieżdżone, niezakłócone cywilizacyjnym smogiem, piękne niebo. A rano…było tak:

trolik1 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem