Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14.12.2017, 16:03   #49
bukowski
Gość


Posty: n/a
Online: 0
Domyślnie

Khorog - Murghab (hahaha)

Jestem trochę przesądny. Nie, żebym się jakoś obawiał, ale gdy w piątek trzynastego lipca 2001 roku przebiegł mi drogę czarny kot - parę godzin później miałem poważny wypadek i otarłem się o absolut, więc co tam będę się z ciemnymi mocami próbował?
No więc znów mamy trzynastego lipca i radosny plan przejechania wzdłuż Pjandżu/Pamiru aż do korytarza Wakhańskiego i potem jakoś w górę, może Bibi Fatima czy jak tam się te gorące źródła nazywały. Siłą rzeczy myśli błądzą mi co rusz wokół Iziego: za parę godzin będę przejeżdżał obok miejsca, gdzie zginął, jest lipiec, mam w kieszeni świeczkę zabraną jeszcze z Polski i słodycze dla dzieciaków. Jest piękna pogoda, droga wzdłuż rzeki przyjemna. Jadę dość ostrożnie, raz - trzynastego, dwa - jakieś święto lokalne, trzy - sporo lawirujących wśród dziur busików o mało przewidywalnej trajektorii ruchu. Na jednym z mostków wpadam tylnym kołem w podłużną dziurę, kładę się na prawo i nadrywam sakwę o wystający obok słupek. Na szczęście to nic poważnego i już za chwilę szukam srebrnej tabliczki na murku.
Zapalam świeczkę. Straciłem w tym roku kogoś bliskiego i robi mi się cholernie smutno.

001sm2.jpg

Ruszam w drogę. Żeby się zbytnio w tych moich smutkach nie zatracić, zamiast pojechać jak człowiek do Bibi Fatima, odbijam w góry drogą, która wypatrzyłem na GPS (edit: nie wiedziałem wtedy, że pojechałem w drugą stronę i wjechałem w dolinę Rotszkali. Stąd na ciąg dalszy odcinka należy nałożyć filtr pt. nie wiem gdzie jestem, ale jakoś się przemieszczam). Z mapy wynika, że powinno dać się tam przebić na północ do M41, ale liczę, że będzie można też wrócić na drogę w stronę Wakhanu. Zaczyna się dzicz; mijam jedyną miejscowość Rubot.

002sm2.jpg

Tam jak we wschodnim Maroku, kobiety zakutane w czadory od stóp do głów. Droga przez długi płaskowyż jest kompletnie pusta; mijam samotne ruiny i zaczynam wspinać się w górę.

003sm2.jpg

Na podjeździe pod pasmo za którym jest już M41 robi się tak sobie. Droga się zwęża, szuter przechodzi w kamienie. Jestem już z 2 godziny od Iszkaszim i niekoniecznie chciałbym wracać. Co więcej, w Rubot nie mieli benzyny, a zostało mi jej tyle, co w kanistrze, czyli na 200 km w tych warunkach.

004sm2.jpg

Po kolejnej godzinie zaczynam być trochę zmęczony, ale przejeżdżam jakąś przełęcz i mam wrażenie, że zaczynam powoli zjeżdżać w stronę drogi. Spora wysokość, powyżej 4200 metrów i wysiłek dają się we znaki: jestem zmęczony. Na każdym postoju żuję po kawałku suszonej wołowiny i jakoś idzie.

005sm2.jpg

Wreszcie trafiam na rzekę. Piękna, zielona woda, bród widoczny, wjeżdżam. Wody po krok, więc uważam. Niestety kamienie na dnie są ogromne i strasznie śliskie; gdybym pomyślał, zdjąłbym bagaże i przeniósł je osobno, a motocykl przeprowadził. Ale siedzę okrakiem i walczę o to, żeby się nie przewrócić. Kamień po kamieniu, pot mi cieknie z czoła. Te 10 metrów zajmuje mi dobre 15 minut, zanim odkręcam manetkę po drugiej stronie i wyjeżdżam z jaru ciężko dysząc.

006sm2.jpg


Kilometr czy dwa dalej widzę metę: droga schodzi zakosami, potem rzeka i na koniec nitka M41. W linii prostej jakieś 3 kilometry. Wzywam moce nieczyste, żeby rzeka przy M41 miała most, bo widać z daleka, ze jest dość szeroka i wzburzona. Gdybym miał wracać, byłoby słabo. Raz - cholerna rzeczka, którą tyle co przejechałem, dwa - 4-5 godzin jazdy po kamieniach.
Jadę. Cały czas z góry widzę rzekę; widzę też, że jest coraz szersza, i coraz bardziej nie widać na niej mostu. Dojeżdżam do rzeki; bez szans na przejechanie motocyklem. Głęboko i silny prąd. Decyduję na podróż wzdłuż rzeki, po piaszczystym jakby rozlewisku. Ciężko: piach jest często podmoknięty i grząski, co chwilę trafiają się ostre wyrwy; w końcu robię bęc.

007sm2.jpg

Zmęczony i trochę zrezygnowany zdejmuję bagaże, podnoszę motocykl, wciągam plaster wołowiny, pakuję bagaże z powrotem, ruszam. Chyba wszyscy znają ten dość trudny psychicznie stan, kiedy wypieprzasz się drugi i trzeci raz na odcinku 100 metrów i powtarzasz nudną procedurę. Robi mi się zimno, jestem trochę przemoczony dołem i prawdę mówiąc, najchętniej zaległbym przy kominku i poczytał coś. Rozważam przez chwilę biwak, ale pogoda robi się mocno taka sobie. Podnoszę motor jeszcze raz i w końcu wyjeżdżam na twardszą ścieżkę. Za skałą ścieżka skręca i - tak! Widze przyczółek małego mostu!
Uważajcie teraz.
Trzynastego.
Otóż.
Przyczółki były, ale belki z mostu zmyło do rzeki. Zostały dwie, okrągłe, po dwóch stronach. Za mostem drogi nie ma, trzeba wracać. Grr. Brr. Wrr. Burczę ze złości i śmieję się sam z siebie.
Schodzę niżej w poszukiwaniu brodu. Jak na złość, nawet śladu. Wtedy na zakręcie rzeczki widzę deski z mostu, wyniesione przez wodę na brzeg. Decha dobre 4 cm grubości, 20 cm szerokości, 6-7 metrów długości. Namoknięte były i przez to ciężkie jak zaraza. Przeciągnąłem trzy po brzegu do mostu. Narzuciłem na przyczółek, wlazłem do wody z belką na ramionach, wylazłem z drugiej strony, wciągnąłem. I tak trzy razy. Ledwie żywy i cały mokry (bo się oczywiście w tej wodzie wypieprzyłem) wróciłem do motocykla. Zdjąłem bagaże, odpaliłem, podjechałem do przyczółka i - spękałem. Do deski prowadził dobry metr grubych otoczaków wielkości głowy dziecka, potem jeszcze trzeba było trafić centralnie w deskę. Złażę z motoru i pcham go przez te kamulce. Jakoś trafiam na deskę, ale że cały pomost ma 60 cm, to zaczynam rozumieć, że tak się nie da. Unieruchamiam motor w pionie i idę odsunąć jedną z desek. Po chwili idę tą deską, pchając motocykl po dwóch innych. Sram po gaciach, bo deski leżały trochę w wodzie i są śliskie jak cholera.
Po chwili jestem po drugiej stronie.

008sm2.jpg

Wow.
Nie mam siły na nic. Wsiadam jak zombie na motor i jadę do Murghab. Jest późne popołudnie a światło...sami popatrzcie:

009sm2.jpg

010sm2.jpg


Na szczęście w hotelu Pamir jest miejsce; zostawiam przemoczone buty i spodnie na zewnątrz. Gdy ściągam rękawiczkę wzdrygam sie na widok mojej własnej dłoni.

Załączone Grafiki
Typ pliku: jpg 20170713_184118.jpg (351.6 KB, 164 wyświetleń)

Ostatnio edytowane przez bukowski : 15.12.2018 o 13:51