Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09.02.2021, 12:15   #8
CeloFan
 
CeloFan's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
CeloFan jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 16 godz 49 min 28 s
Domyślnie



Z góry przepraszam Was, za dość nieskładne pisanie. Notatek mam dużo ale wiadomo, że z czasem wszystko robi się większe, bardziej kolorowe i mniej realne a chciałbym tego uniknąć. Większość tej opowieści jest już na eFBe, więc jak dojdę do miejsca z eFBe, będzie bardziej przejrzyście

Licznik: 92656 – 93091

435 km


Za oknem jasno, wiosennie ciepło, ale bezsenność poprzedniego wieczora nie pozwoliła mi zasnąć o ludzkiej godzinie. Kolekcjonowanie rzeczy z całego mieszkania w ostatni możliwy dzień, też nie przyniosło relaksującej ulgi. Świadomość wróciła do mnie wraz z natarczywym dzwonkiem budzika z telefonu. Chwilę potem uprzytomniłem sobie, że to Ten dzień. Zwlokłem się z łóżka. Mała kawa przed wyjściem przegoniła senność całkowicie.

Po co mi tyle wszystkich tych klamotów? Mam niebieską torbę – rollbag, w którą schowałem namiot, zimowy śpiwór, ubranie na zmianę, buty, klapki, apteczkę z lekami, kartusze z gazem, kuchenkę, sztućce, przybory toaletowe, maszynkę elektryczną do golenia głowy, część gadżetów fotograficznych, podpinki do motociuchów, maskę z rurką do nurkowania. W drugiej, mniejszej niebieskiej torbie – rollbagu mam rzeczy do motocykla: Trzy dętki i elektryczna pompka, zapasowa chińska pompa paliwa, wyłącznik podpórki bocznej, trytytki, srebrna taśma, kleje, narzędzia, trzy litry oleju do silnika na dolewki, kamizelka odblaskowa, worki na buty do jazdy w deszczu, apteczka z opatrunkami, żarówki, bezpieczniki. Trzeci worek, zielonkawy i z niegumowanego materiału jest najmniejszy. Włożyłem tam statyw i filtr powietrza do motocykla.

Przy kierownicy zamocowałem tankbag i schowałem tam aparat, dwa obiektywy, baterie do aparatu, kamerkę, karty pamięci, rejestrator dźwięku, mały pojemnik z gazem pieprzowym, multitol, nóż, okulary przeciwsłoneczne i inne drobiazgi. Wczoraj wieczorem z lewej strony, do stelaża kufrów przytwierdziłem zbiornik na zapasową benzynę a z prawej zapasową oponę tylną i siekierę. Na dodatek na plecach mam na razie pusty, chiński plecak wodoszczelny. W razie tęgiej ulewy będę tam trzymał elektronikę.
Znosząc ten majdan do garażu, już się zgrzałem w ciężkich motocyklowych szmatach. Nieważne. Skrzypienie butów, znaną nutą dźwięczy w uszach jak najmilsza melodia. Melodia o tym, że to pierwszy dzień przygody, na którą zapracowałem sobie przez trzy lata.

***

Stał się nieporadnie ciężki i zupełnie niesterowny. Ciężar balastu przygniótł zawieszenie do ziemi. Nowe opony będą miały dużo pracy. Mały włos i wywróciłbym się, cofając motocykl z miejsca parkingowego.

Zgrzyt odsuwanej w górę zdezelowanej bramy, nie wiedzieć czemu wywołał na plecach ciarki.
Jednak wiem czemu. To ostatni jej zgrzyt, jaki usłyszę przez następne dwa miesiące. Otwór wyjazdu wpuścił światło zaczynającego się dnia, przytępiając słaby blask świetlówek. Świeże tchnienie z ulicy zdominowało zakurzone i zastane przez noc powietrze. Ruszyłem manetką i nierozgrzany jeszcze silnik wywlókł mnie na ulicę. Nawet nie obejrzałem się za siebie jak zwykle, żeby sprawdzić, czy automat zamknie garaż.

***


Jeszcze na kilka godzin do pracy.
W pracy przykuty do obowiązków próbowałem jednocześnie wpisać do GPS spisane na kartce koordynaty różnych ciekawych miejsc znalezionych w sieci. Niewiele z tego wyszło. Zrobię to później.
O 10 umówiłem się z Młodszym na stacji benzynowej niedaleko pracy.
Spędzimy razem kilka tysięcy kilometrów. Jest bystry, młody, tak jak ja lubi improwizować. Nie jest wymagający, ma ambicje podróżnicze. Jak na swoje początki dobrze radzi sobie z motocyklem, choć jak ja, jest techniczną nogą. Tak jak ja, poświęcił sporo pracy i dużo wyrzeczeń, żeby wybrać się na eskapadę. Ma 24 lata i studiuje więc myśli, że wszystko jest możliwe. Optymista.


O Warszawie zapomniałem szybko. Jesteśmy na drodze wylotowej, a o tej porze nie ma korków. Kluczymy, żeby nie jechać główną drogą, ale w końcu daruję sobie.






Lublin.

Wiosenna pogoda nie rozpieszcza. Chociaż nie pada, temperatura zmusza nas do postojów i założenia na siebie czegoś cieplejszego.

Rzeszów.

W sklepie sportowym Krzysiek kupuje sobie coś jak kalesony. Ja w kompleksie supermarketów szukam kantoru. Muszę kupić trochę dolarów. Będą potrzebne do opłacenia wjazdu na jednej z granic i na przeżycie tam, gdzie nie da się wybrać gotówki z bankomatu ani płacić kartą. Trochę, bo chcę zmniejszyć prawdopodobieństwo utraty tej forsy. Przez zwykłe zapominalstwo też. Nie kupiłem całości w Warszawie, kiedy był na to czas. Może dobrze a może nie. Nie wiem. Kantor jest. Dolary mogę kupić tylko za gotówkę. Dziwne, bo moja karta po wybraniu pewnej sumy przestała współpracować. Może przekroczyłem limit dzienny? Nieważne. Spróbuję jutro.
Dalej zatrzymujemy się po drodze już tylko w sklepie spożywczym po coś do picia i batony. Stąd już prosta droga do Bieszczad.


Nie ma śniegu w Bieszczadach. Nie ma śniegu w Bieszczadach. Nie ma...



Czrerysetny kilometr od Warszawy, około 4 do 6 stopni ciepła. Śnieg w Bieszczadach jest. Chłód i oprószone bielą pola na łagodnych wzniesieniach przypominają, że wiosna dopiero od niedawna budzi w przyrodzie zielone życie.
Im wyżej, tym więcej zimy niż wiosny. Jest popołudnie. Temperatura obniżyła się i zaczyna zmierzchać.
Za każdym razem, kiedy tu jestem, coś mnie zaskakuje. Ten zakątek jest pełen wszystkiego, co mieszczuch może podziwiać. W zimnym powietrzu czuć wilgoć. Obok mostu, przez bród klępa łosia dostojnie brodzi przez płytką, rwącą rzekę. Zaraz za zakrętem film przyrodniczy. Na wzgórzu jeleń z ciekawością odwraca łeb i widząc motocykle, zrywa się do ucieczki w pola. Tylko przez chwilę mogłem podziwiać jak szybko i z jaką gracją może biec to zwierzę. Muszę skupić się na drodze. Jest ślisko, zimno a wszędzie zakręty.
Do Bieszczadzkiej Przystani Motocyklowej przyjeżdżamy, kiedy zaczyna się ściemniać. Stan wita nas serdecznie sarkastycznym żartem. Proponuje spanie w wiacie, ale nie po to wieziemy namioty. Stan mówi, że w Rumunii regularna zima. To dopiero pojutrze. Jutro jedziemy na Ukrainę, przybić piątkę Ferencowi
To dobry moment, żeby sprawdzić, czy niczego z biwakowych spraw nie zapomniałem.



Mapy:






2 dzień. 21 kwietnia – Bieszczadzka Przystań Motocyklowa - Welyka Dobron UA


Licznik: 93091–93345

254 km


7 rano. Podobno jest -1 ale czuję się jak zapewne czuje się zahibernowana w lodzie żaba. Tylko siłą woli wygrzebałem się z ciepłego śpiwora. Spodnie, które wypełniły miejsce w śpiworze, są ciepłe. Reszta ubrania już nie. Walcząc z roztrzęsionymi członkami, zakładam wszystko co mam. Powoli składam namiot. Krzysiek też już nie śpi. Mycie w zimnej wodzie poprawia krążenie. W tym czasie Stan robi kawę. Tylko tutaj kawa tak pachnie, a jej temperatura całkiem przegania dreszcze. Odżywam.





W garażu Przystani.
Jak zwykle, tematy schodzą na podróże, plany biznesowe dotyczące tego miejsca i na szkolenia surwiwalowe. Całe garaż jest esencją tej rozmowy. Śpiwory, raki, czekany porozwieszane na ścianie. Na drugiej opony motocyklowe w różnych rozmiarach. Uszczelki, dętki, drobne części, narzędzia, smary i oleje. Wszystko to w razie potrzeby. Znów kawa i znów kawa.
Przy którejś z kolei przypomniałem sobie o nieszczelnym bagnecie do sprawdzania poziomu oleju w motocyklu. Wycięte na poczekaniu ze starej dętki krążki, nie zdały egzaminu. Stan wyszukuje dwie uszczelki. Pasują idealnie. Tak mi się zdaje przynajmniej. Jedną zakładam a druga na zapas do kieszeni. Na nas pora. Stan nie chce pieniędzy za nocleg, kawę i wszystko inne…

***

Do granicy kilkadziesiąt kilometrów. Droga mija szybko i tylko mała kolejka samochodów dzieli nas od Ukrainy.



Celnik ukraiński próbuje od Krzyśka wydusić trochę forsy. Brat nie rozumie, ale ja doskonale. Słyszę o co chodzi, mimo zniżonego głosu celnika.
- Co tam Młodszy?! - Głośno, tak żeby wszyscy słyszeli, zwracam się do brata. Zbity z tropu celnik, wiedząc że już nie zarobi, w odwecie każe nam pokazać... apteczki. No to Krzysiek pokazuje swoją. Ja już nie musiałem, chociaż też rozbroiłem połowę bagażu, żeby się do niej dostać. To taka mała zemsta małego człowieka za nie danie w łapę.

Jeszcze dwie chwile i jesteśmy po stronie ukraińskiej. Skręcamy na pierwszy most wprawo i jedziemy trochę szutrami, trochę popsutym asfaltem, trochę nie wiadomo czym. Przez wioski z drewnianymi chałupami, wśród łąk i pasących się tam koni. Mijamy ludzi, stare samochody z epoki komunizmu. Biednie tu, ale pięknie. Słońce odbija się w strumieniu, kałużach, rzece. Przy jednej zatrzymujemy się, żeby złapać oddech. Drzewa szumią razem z rzeką, śpiewają ptaki, a lekki wiatr niesie aromat zieleniejącej na wiosnę łąki. Sielsko jak to w Karpatach…






















Ta droga to taki skrót. Po tym skrócie wjeżdżamy na główną trasę i już nieco szybciej, bez oglądania się, jedziemy do Velyka Dobroń.

Co za przypadek. Wjeżdżamy do wioski, a Ferenc właśnie obgaduje coś z podwykonawcą drogi. Powitań nie ma końca. Jest popołudnie. Meldujemy się w znanym już nam hotelu „Sting". Za godzinę, po prysznicach, schodzimy do restauracji hotelowej. Jest Barna, Josef, Ferenc i jeszcze kilku kolegów. Przy pełnych talerzach, a potem brzuchach, obgadujemy co u kogo słychać, jak się żyje, dokąd jedziemy i jaką drogą. Ferenc nie pozwolił zapłacić. Po obiedzie idziemy całą ferajną do sklepu na małe zakupy. Chałwa obowiązkowo. I coś do picia. Rozstajemy się o 19, czyli 20 czasu tutejszego. Jutro zostajemy w Welyka Dobron. Nie ma mowy, żebyśmy odjechali.

Mapy:




CF
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie.
https://www.facebook.com/CFact1/

Ostatnio edytowane przez CeloFan : 10.02.2021 o 07:10
CeloFan jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem