Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16.10.2013, 23:27   #8
mygosia
 
mygosia's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Podlasie
Posty: 2,658
Motocykl: nie mam AT jeszcze
mygosia jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 6 dni 16 godz 8 min 35 s
Domyślnie

Kolejny dzień z rzędu po otwarciu oczu widzę za oknem chmury. W wilgotnym chłodzie pakuję bagaż na mokry motocykl. Ruszam w ponury poranek. Ołowiane chmury wiszą nad doliną, czasem kropi z nich zimny deszcz. Jest… przeraźliwie smutno.



Ale jak to w Rumuni - po kilkudziesięciu kilometrach i paru przełęczach wjeżdżam w strefę słońca, którego promienie pieszczą swoim ciepłem moje zziębnięte kończyny i inne członki Świat staje się kolorowy



Trochę fotonów z nieba i od razu chce się żyć!




Pędzę przed siebie. Niebo zasnuwa się chmurami. Droga robi się tragiczna, ale co to dla enduro Rozchlapując kałuże wyprzedzam BMW 1200 [a może 1150?] z parą Niemców na kanapie, którzy rozpaczliwie lawirują między dziurami i lecę dalej. Kątem oka w lusterku widzę Naczelnego, który omija co większe wyrwy - dzielny trampiszon rwie do przodu!

Niemcy szybko giną mi z oczu.

Jadę… wyżej i wyżej, a chmury są coraż niżej i bliżej. Chłodne prysznice z nieba coraz częstsze i gęściejsze. Temperatura mocno spada.

Tuż przed wjechaniem w białą wilgoć mgły, mam widok na głęboką dolinę i strome zbocza po drugiej stronie rzeki. Gdy wiatr rozdmuchuje na moment chmury, moim oczom ukazują się ośnieżone szczyty…

To wyjaśnia to przenikliwe do szpiku kości zimno



A przed nami jeszcze kilka km podjazdu. Ruszamy w lodowatą mżawkę.

W końcu meldujemy się na przełęczy.



Gdy tylko cichnie silnik, gramolę się z motocykla i dreptam do schroniska. Wnętrze zniewala ciepłem, kask natychmiast pokrywa się parą... Jestem w stanie wykrztusić tylko dwa słowa “food! eat!” Zdejmuję okrycie wierzchnie i już za chwilkę, opiekuńcza Marlena stawia na stole coś, o czym marzyliśmy od kilkudziesięciu km - ciorba - zupa ratująca życie.

Gorąca!



Dużo!



Łapczywie połykamy energetyczną ciecz, czując jak ciepło rozpływa się po naszych zziębniętych kończynach.

Powoli odmarzamy

Trochę ciorby i od razu chce się żyć

W schronisku spotykamy grupę Niemców - przyjechali do Rumuni, aby polatać na wścieklakach. Niestety pogoda pokrzyżowała ich plany - od 2 dni leje, zawiewa śniegiem. Chłopaki siedzą w schronisku, piją piwo i oglądają Eurosport, a ich motocykle grzecznie czekają w suchej szopce

Rozgrzana solidną porcją ciorby pakuję się w przeciwdeszczówkę, wsiadam motocykl i ruszam w dół za Naczelnym, odprowadzana zdziwionymi spojrzeniami z ciepłego wnętrza schroniska.

_________________________________________

Jedzenie to istotny aspekt każdej wycieczki. Naszej także

Ryby z puszki - czyli klasyka na śniadanie Powszechne w Rumuni są ryby polskiej produkcji.







Chleb - niestety nie trafiłam ani razu na żytni chleb na zakwasie. Co gorsza - nie trafiłam również na chleb, który by miał w składzie więcej mąki żytniej, niż pszennej. Próbowałam kupować “Paine de secara”, ale był to zwykły pszenny wypiek na drożdżach z małą domieszką maki żytniej.



Mamałyga czyli kaszka kukurydziana gotowana na wodzie lub mleku. Jadłam ją trzy razy, a tylko raz była idealna [ugotowana przez Amelię - kucharkę Aleksandra, który pojawi się w dalszej części opowieści] - tęga, dająca się kroić, wyglądająca jak “słońce na talerzu”. Druga była “taka se” - rozwodniona, ale smaczna, posypana tartym słonym owczym serkiem. Trzecia - ochyda - z kozim serem, kozimi skwarkami, utopiona w kozim tłuszczu. Na samą myśl o jej intesywnej woni dojrzałego capa trzepie mnie z obrzydzenia

Mici - mięso mielone z przyprawami pieczone na patyczkach do szaszłyka. Jakoś mnie nie zachwyciło, ale ostatnio mięcho mnie generalnie nie zachwyca Zaleta - tanie.

Ciorba - coś co tygryski lubia najbardziej. Genialne rumuńskie zupy, które wspaniale sycą i rozgrzewają. Dziwnym trafem prawie zawsze jedliśmy je w podbramkowych sytuacjach Np. gdy przemarznięci i przemoczeni atakowaliśmy Transalpinę, a ja byłam tak zdesperowana, że zrobiłam sobie na skarpety onuce ocieplające z folii ratunkowej




Transalpina :/



Herbata - dziwny kraj. Zamawiając gorącą herbatę [calde cziaj ] tak naprawdę nigdy nie byłam pewna co dostanę… Dwa razy kelner przyniósł “Ice Tea” [zimną!, z lodówki!]. Pare razy w grubej, chłodnej filiżance gdzieś na dnie smętnie bełtał sie letni napój o smaku owocowym. A raz dostałam herbatę rozpuszczalną [oczywiście ⅔ filiżanki], a kelner zapewniał mnie, że to Lipton, ale z termosu, dlatego bez toerbki… taaaa… niestety aspartam wyczuwam na odległość :/

Piwo - bardzo przypadło mi do gustu! Nasycony goryczką Ursus i delikatnie kwiatowy Ciuc - tęsknię za nimi!



Słodycze - namiętnie jedliśmy poduszeczki z czekoladowym nadzieniem,



rurki z czekoladowym nadzieniem i rumuńskie rumowe batoniki [Rom, Fagaras]. Dwa dni przed końcem wakacji odkryliśmy “bloki czekoladowe” - smakujące prawie identycznie jak te, które za czasów PRLu robiło się z margaryny i mleka w proszku Pycha!



Lokale gastronomiczne - przypominaja polskie sprzed 20 lat - nie tylko wystrojem i klimatem, ale również zadymieniem. W Rumuni pali chyba większość społeczeństwa. W kawiarniach i restauracjach często można zawiesić siekierę w powietrzu/dymie :/ Prawdę mówiąc nie uświadamiałam sobie, jak bardzo to może przeszkadzać. Właściwie z każdego lokalu wychodziłam przesiąknięta smrodkiem papierosów :/
mygosia jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem