Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25.03.2016, 20:25   #18
jagna
 
jagna's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
jagna jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 17 godz 3 min 21 s
Domyślnie

Gdzie się tylko da (a da się o dziwo prawie wszędzie), kupuję przewodniki geologiczne.

Ale tylko ten omański zaczynał się taką inwokacją:
„All praise is due to Allah, the Lord of the worlds, and the prayers and peace by upon Prophet Mohammed and his household”.

Dalej już było standartowo, czyli głównie o skałach

No może jednak nie do końca, bo jeszcze dedykacja:
„With the phrases of love and the feelings of loyalty, we dedicate this guidebook to our beloved leader His Majesty Sultan Qaboos bin Said, May Allah protect him.”

No cóż, Oman jest po pierwsze krajem muzułmańskim, po drugie monarchią absolutną. Sułtana kochać trzeba i już.
O jakiś tam parlamentach i demokracjach nikt tam nawet nie wspomina

Według przewodnika geologicznego w Wadi Dhum występują jurajskie i triasowe wapienie.
Bardzo śliskie wapienie, o czym przekonał się Raf Na szczęście mimo upału wzięliśmy buty trekkingowe, sandały byłyby gwarancją co najmniej skręconej kostki.

Początek wadi:



To po lewej to współczesny falaj – system doprowadzający wodę z gór do wsi, w zasadzie taka rynienka. Ten akurat betonowy, ale znaleźć można takie kamienne, sprzed kilku tys. lat. Nadal działają



Po drodze dnem wadi mijamy kilka małych gajów palmowych:



I małą zaporę :



Za zaporą pokaźne (jak na Oman) zapasy wody, oczywiście idealnie czystej…



Ruszamy w górę wadi. Oczywiście jakichkolwiek znaków czy szlaku nie ma, więc idziemy na wyczucie.

I nie raz i nie dwa zawracamy, bo przejścia brak









Tu na przykład musieliśmy stronę prawą zamienić na lewą:



Każdy skrawek cienia na wagę złota!



W pewnym miejscu potrzebne były liny, na szczęście ktoś je tam zainstalował.



Bardzo wysoko to nie było, ale na tak wyślizganych wapieniach nie było kompletnie gdzie oprzeć stopy







Żyłki kalcytowe, jakby je ktoś od linijki namalował









Mamy nadzieję, że to spadło dawno temu



Po jakiś dwóch godzinach widzimy koniec wadi:



Można wracać





Tu pięknie widać ogrom tej „dolinki”



A tu żyło jakieś zwierzątko:



Hm, w tamtą stronę jakoś przeszliśmy suchą stopą …



Na koniec kąpiel:



Można wracać Cały , kilkugodzinny spacer nie spotkaliśmy żywej duszy…



Wracamy na asfalt i skręcamy w stronę Bahli. Znów mamy konflikt mapowy.

Moja mapa twierdzi, że droga kończy się w Sant, mapa Lilki, że to nie asfalt tylko szuter, a GPS widzi drogę, której nie ma na mapie.

Ponieważ są to góry i cały czas jesteśmy ponad 1000 m n.p.m., możliwe jest wszystko.

Na początku mamy asfalt:



a później już nie



Choć wszystko wskazuje na to, że będzie tam wkrótce…



Chcemy zjechać w ten dół, co go nie widać na zdjęciu



Zjazd był, trzeba przyznać, emocjonujący. Jeszcze lepszy musiał być, nim przejechały równiarki



Kilkunastoma serpentynami zjechaliśmy pół km w dół





Dobrze, że zjazd był w miarę krótki, bo nie bardzo wiedzieliśmy, jak automatem hamuje się silnikiem
Toyota przyśpieszała z górki, aż miło



Zajeżdżamy do Bahli, to całkiem spore miasto, zwiedzanie twierdzy zostawiamy sobie na jutro, bo już zamknięta.
W miejskiej okolicy ciężko znaleźć ustronne miejsce na camp, i jak na złość brak górek.

W końcu, po półgodzinnym krążeniu coś znajdujemy.



Dopiero po rozbiciu namiotów dowiadujemy się, co jest źródłem dochodzącego (na szczęście tylko lekko) smrodku:



W ramach zadośćuczynienia mamy taki zachód słońca:







cdn.
__________________
Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne idą tam, gdzie chcą
jagna jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem