Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10.02.2023, 18:00   #65
Dredd

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 308
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Dredd jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 4 dni 2 godz 33 min 45 s
Domyślnie

Część kolejna.

Niestety, rano obudziłem się z potężnym bólem głowy, co najprawdopodobniej spowodowane było wpadającym do pokoju dymem z pobliskiej knajpy. Psikus polegał na tym, że jak kładliśmy się spać, żadnego dymu nie było. Tym sposobem musieliśmy zmienić hotel na następną noc, a do naszej „listy życzeń” czy raczej niezbędnych wymagań co do pokoju hotelowego doszedł warunek, aby sprawdzić, czy przez okna nie będzie wpadać do pokoju dym. Ponieważ nasze wakacje wypadają latem, nigdy nie niepokoiły nas kominy usytuowane blisko okien naszego pokoju, bo założyliśmy, że nikt nie ogrzewa się latem. Tymczasem w Turcji większość knajp piecze na grillu węglowym, zaś prawie wszystkie herbaciarnie, nawet te na przenośnych wózkach, do przygotowywania herbaty używają piecyków na drewno. A gdzie jest ogień, musi być i dym… Nocne niedogodności osłodziło trochę pyszne śniadanie: jajecznica z warzywami, sery i masło kozie lub owcze, o charakterystycznym zapachu, dwa rodzaje miodów: jasny i ciemny oraz płynna chałwa. Przy czym wszystko z lokalnego sklepu, podawane w miseczkach i przykryte bawełnianą szmatką, nie zaś w jednorazowych plastikach. A co najważniejsze: ten smak! Nie do podrobienia!

Po krótkich poszukiwaniach lokum na kolejne noce, wylądowaliśmy w hotelu o pięknej nazwie „Azja”, w którym – jak później się okazało - byliśmy chyba jedynymi klientami. Motocykl zaparkował na chodniku przed hotelem, gdzie nie mógł go dopaść żaden samochód
Ponieważ nie mieliśmy pojęcia, że wschodnia część Turcji to tak wysoko położone tereny, okazało się, że choć w dzień temperatury dochodzą do prawie 30 stopni, to wieczory, ranki, a przede wszystkim noce są zdecydowanie chłodniejsze. Miało to dla nas ten plus, że nie było konieczne szukanie hotelu z klimatyzacją. Tak na marginesie, to mało który ją miał w tym rejonie. Również odczuwanie temperatury było całkiem inne: nawet w południe, nagrzane słońcem powietrze nie było nieprzyjemnie gorące, ale - choć bardzo ciepłe - to świeże i rześkie. Natomiast wystarczyło, by słońce zaczęło zachodzić za otaczające nas góry, natychmiast czuć było chłodek.

Nasze przypuszczenia sprawdziły się – w hotelu byliśmy sami, co niestety rzutowało na jakość i świeżość śniadania. Nie ryzykowaliśmy więc i za wiele nie zjedliśmy. Po raczej słabym posiłku, lecz mimo to w dobrych nastrojach, pojechaliśmy do dawnej stolicy Armenii – Ani.

Po drodze widać wiele pól i zwierząt, m.in. wylegujący się mały konik, owce, hordy ptaków. Dużo ludzi pracuje w polu. Niestety, mijane domostwa świadczą o ubóstwie ich mieszkańców – gdyby nie zardzewiałe talerze anten satelitarnych, mielibyśmy wielkie wątpliwości czy w takich warunkach mieszkają ludzie, czy są to wyłącznie zabudowania gospodarcze.


172.jpg


173.jpg


174.jpg


175.jpg


Jednym z ciekawszych miejsc do obejrzenia w tej części Turcji jest bez wątpienia Ani – dawna stolica Armenii, określana także nazwą Miasto duchów. Ruiny położone są tuż przy granicznej rzece – zaraz za nią faktycznie jest Armenia. Pozostałości rozrzucone są na bardzo malowniczym terenie i warto poświęcić na jego zwiedzanie kilka godzin. Kiedyś Ani stanowiło jedno z ważniejszych miast na jedwabnym szlaku.


176.jpg


Jak to w miejscu turystycznym – ma miejsce swojego rodzaju działalność nastawiona na turystów. Do autokaru z turystami chłopak przyjechał na koniu, prowadząc ze sobą źrebaka. Nie wiem na czym miałaby polegać jego zarobek, może na wożeniu dzieci?


177.jpg


My też wzięliśmy udział w tym procederze. Przyszły do nas bardzo sympatyczne małe dziewczynki usiłując sprzedać nam zrobione z włóczki na drutach lub szydełku ozdoby - truskawki. Za 2 sztuki życzyły sobie 10 lir, czyli około 8 złotych. Były bardzo nieśmiałe, a przy tym niesłychanie sympatyczne. Ania dała im jedyne słodycze jakie mieliśmy – cukierki na ból gardła. Dzieci sprawiedliwie podzieliły się „słodyczami”, a w podziękowaniu pozwoliły sobie zrobić pamiątkowe zdjęcie z Anią.


178.jpg


Podczas spaceru po ruinach Ani spotykamy pastuszka, chłopca w wieku może 10 lat. Chciał zapalić papierosa i pytał nas o ogień, a przyszedł z dużym, pasterskim psem. Pies o dziwo dał się pogłaskać Ani, a potem towarzyszył nam podczas zwiedzania dużej części ruin. Bardzo wiele psów tej rasy widzieliśmy w Turcji. W pewnym momencie natknęliśmy się na zardzewiały znak informujący, że dalej wstęp jest zakazany z uwagi na objęcie strefą militarną. Uznając, że znak zardzewiał, bo już nie obowiązuje, poszliśmy dalej. Szczęśliwie nikt nie odstrzelił nam głów, więc chyba nasze przypuszczenia były trafne. Po drodze, robiąc wiele kilometrów o marnym śniadaniu, spotykamy małą Chinkę, która sama podróżuje po Turcji, tym razem dziarsko zaliczając kolejne pagórki dawnej stolicy Ormian – Ani.


179.jpg


180.jpg


185.jpg


186.jpg


187.jpg


189.jpg


190.jpg


192.jpg


195.jpg


196.jpg


197.jpg


199.jpg


203.jpg


204.jpg


Miasto duchów obecnie zasiedlili nowi mieszkańcy.


193.JPG


Po opuszczeniu dawnej stolicy Armenii, postanowiliśmy przegrzebać sakwy w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Udało się odnaleźć, a następnie pochłonąć: jednego starego simita, jeden serek, 2 wyniesione ze śniadania hotelowego dżemy.
W drodze powrotnej do hotelu łapie nas burza. Choć to nie pierwszy deszcz podczas wakacji, tym razem przemoczyło nas solidnie. Duże krople waliły tak, że Ania narzekała, że bolą ją kolana. Po przemoczeniu do suchej nitki, burza łaskawie ustępuje i dość szybko wysychamy. Trzeba jedynie jechać wolniej, żeby nie zmarznąć w mokrych ciuchach.


205.jpg


206.jpg


207.jpg


Po powrocie do Kars, odzywa się Omar z Couchsurfingu i umawiamy się z nim w pobliskiej herbaciarni. Przy pierwszym kontakcie chłopak wydaje się nam mocno zachowawczy – nie bardzo wiemy, co o nim myśleć. Gadamy, wypijając przy tym kilka herbat. Jest o tyle przyjemniej, że kelnerką jest całkiem ładna dziewczyna, zaś Omar usiłuje ją bajerować. Po jakimś czasie przychodzi do nas jego przyjaciółka Sevan. Rozmawiamy trochę o naszym podróżowaniu motocyklem, lecz ona chciałaby zobaczyć zdjęcia. Cóż… nie jesteśmy zbyt „współcześni” i nie mamy naszych zdjęć na telefonach, więc nie mamy się czym pochwalić. Nie wpadłem na to, żeby pokazać jakąś relację z FAT
Omar zamówił nam przez tureckie Allegro uszczelniacz do zawieszenia. Mamy odebrać go za kilka dni u jego kolegi w Erzurum. Całkowity koszt to ok. 75 lir, czyli 60 złotych. Na koniec Omar nie pozwala nam uregulować rachunku za herbatę, a na dodatek zaprasza nas do siebie następnego dnia na noc. Bardzo chętnie korzystamy z tej propozycji, mogąc zobaczyć autentyczne mieszkanie, a do tego swobodnie pogadać.
Tymczasem żegnamy się i idziemy… no gdzież moglibyśmy iść? Oczywiście – coś zjeść. Trafiamy do sympatycznej knajpki z pide i lahmacunem, gdzie spotykamy młode małżeństwo – bardzo sympatycznej, ładnej i skromnej dziewczyny i lalusiowatego, wymuskanego, bogatego chłopaka. Rozmawiamy trochę z dziewczyną. Ubrana konserwatywnie, lecz elegancko: w chustę i długie manto. Jest studentką ekomomii w Istambule, zaś do Karsu przyjechała wziąć ślub.
Choć nie udało nam się zmłócić całych naszych porcji, nie pozwalamy na wyrzucenie resztek przez restaurację. To co pozostało, zabieramy ze sobą – Ania zawsze karmi jakieś wygłodniałe paszcze.
Pierwszy z psów bał się wziąć jedzenie z ręki, dopiero po naszym odejściu zjadł. Za to drugi było o wiele bardziej łasy na głaskanie, zaś jedzenie w ogóle go nie interesowało. Do tego stopnia mu się spodobało głaskanie, że szedł z nami spory czas. Potem spotkaliśmy takiego drugiego. Cóż było robić? Trzeba głaskać te stęsknione pieszczot, całkiem duże mordy!


208.jpg
Dredd jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem