No dobra.
Wstajemy.
Węgierski poranek. Od 7 rano rozbrajające ciepło. Szybkie ogarnięcie klamotów. No i poranne pytanie: "Czy zapali". Kranik. Sssanie. Dziesięć lekkich przekopów. Kluczyk. Zasilanie cewek. Kop. Huk i kupa dymu. No to na drogę.
Lokalne Węgierskie drogi. Byle na południe. Jakieś 200 km do granicy z Chorwacją. Na drogach spokój. Ale co jakiś czas trafia się polak jadący też w tamtą stronę. Nie wszyscy wybierają autostrady austriackie...
Dawno nie jeździłem na Cezecie. Wieki. W teori nie ma daleko. Mam do pokonania tyllko 800 km. Ale prędkości przelotowe niskie. Wolne obroty w korkach czasem głupieją. No ale może nie będzie korków.
Ale robię za ewenement, polskie samochody - ludzie wyciągają telefony i robią zdjęcia. Mrugają światłami, trąbią, machają. Miłe :-) I pomału do przodu... Na końcu, ale do przodu.