Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28.08.2013, 21:41   #1
Tofel
 
Tofel's Avatar


Zarejestrowany: May 2012
Miasto: Warszawa
Posty: 62
Motocykl: osioł
Przebieg: -666
Galeria: Zdjęcia
Tofel jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 dzień 2 godz 36 min 19 s
Domyślnie Kurde, jaki to stan? Czyli niespodziewana wizyta u Saddama

Jako, że dysponowaliśmy tylko niecałym miesiącem wakacji (uroki korpo ), zbyt daleki wyjazd odpadał - Monoglie, Kirgistany, Sybiry i inne ciekawe miejsca muszą jeszcze poczekać. Decydujemy się więc na Rosję i Gruzję. Początkowo w drodze tam chcemy spędzić kilka dni w rosyjskim Kaukazie i przejechać się górami do Władykaukazu (jak najbliżej granicy, jednak bez wjeżdżania w obszary, gdzie wymagany jest permit na pogranzonę), a w drodze powrotnej zahaczyć o Czeczenię oraz Kałmykię. Niestety plany krzyżuje rosyjski konsul w Wawie. Artur dostaje podwójną tranzytówkę z każdorazowym pobytem przez 2 dni (ja natomiast w Krakowie dostaję 10 dni do dowolnego rozdysponowania między oboma przejazdami). Musimy więc spiąć poślady i przewinąć Rosję tak szybko jak się da. Wygląda więc na to, że większość czasu spędzimy w Gruzji, choć mamy też plan B i C, w razie gdyby było tam nudno.

Początek - czyli dojazdówka - jak wiedzą ci co w rejonach byli, wieje nudą. Nienajgorsze drogi, z reguły niewielki ruch i tylko z rzadka możliwość podniesienia sobie poziomu adrenaliny, gdy na koleinach wyprzedza się gruzawiki , z naprzeciwka coś pędzi, a boczny wiatr spycha motocykl na środek przeciwległego pasa. Takie chwile zdarzały się niestety rzadko.

Wawa - Stepanatsmida/Kazbegi (przez Ukrainę i Rosję) [4.5 dnia]


Artur i jego DRka. 17 lipca, środa rano i pierwszy dzień urlopu. Humory dopisują, nakrętka na wyrwanie się z pracy i kraju wreszcie może znaleźć ujście.


Ja i mój KLR. Ciekaw jestem jak maszyna sprawdzi się na dłuższym wypadzie (póki co maks, jaki na niej zrobiłem w ciągu jednego to 300km; od zakupu przejechane jakieś 1000 km, a tu w planach co najmniej 10k km). Szkoda tylko, że nogami ledwie do ziemi dostaję. W trasie to nie problem, a jak będzie w terenie, to się zobaczy.

Za radą Szparaga olaliśmy kufry i inne sakwy. Graty wrzuciliśmy do wodoodpornych worków transportowych przypiętych dwoma taśmami transportowymi do siedzenia. Patent sprawdził się bardzo dobrze (jedyny mankament to niemożność szybkiego dotarcia do bagażu, ale podręczne rzeczy można wrzucić w tankbaga - o ile nie jest wypchany sprzętem foto...).


Ukraina. Pierwsze kroki w krainie taniej benzyny. Kawa to niezbędny element tej części wyjazdu.


Nasze błogosławieństwo i przekleństwo zarazem. Idealnie równa betonowa droga ciągnie się przez jakieś 200km na odcinku Dorohusk - Kijów, ale na pozostałych 300km wcale nie jest dużo gorsza. Po drodze są 4 miasta, które mija się rogatkami, ostrych zakrętów brak, a ruchu tyle co kot napłakał. Doskwiera monotonia, a nadgarstki bolą od jednostajnego otwarcia gazu. Nasza prędkość nie przekracza 100km/h (Artur nie ma owiewki w DR).


Pierwszy nocleg na Ukrainie tworzy matrycę dla pozostałych nocy. Odtąd zajebiście przemyślany, wieczorny motyw pt. "pojedźmy jeszcze 10 minut" (co oczywiście zamienia się w godzinę albo dwie) będzie przewijał się stale. W efekcie w 90% przypadków będziemy rozbijać się po nocy w miejscówkach podobnie malowniczych jak ta. I tylko z rzadka nie będzie komarów (tu akurat były).


Kolejny wspaniały nocleg. Tym razem pod Charkowem. Droga z Kijowa do Charkowa na zdecydowanej długości to ładna, dwupasmowa ekspresówka z niewielkim ruchem (grunt to w Kijowie szybko wskoczyć na obwodnicę żeby nie utknąć w mieście, gdzie wszyscy chcą człowieka zabić).


Jakieś 800 km dalej, to już Rosja i okolice Piatiagorska (urokliwe tereny, szczególnie wieczorem, gdy nad zielonymi stepami góruje oświetlony ostatnimi promieniami słońca Elbrus - foty niestety brak). Drogi w Rosji całkiem niezłe (bardzo dobry motyw z trzypasmową, jedno jezdniową drogą, na której środkowy pas służy na przemian do wyprzedzania w różnych kierunkach), sporo policji drogowej z fotoradarami (cwaniaki potrafią się ukryć), która na brak klienteli na pewno nie narzeka. Rosjanie lubią przydepnąć (ekstremalnych wyścigowców nie spotkaliśmy).

Z tym noclegiem to w ogóle była historia. Nad Mineralnymi Wodami - jakieś 13 km od Piatiagorska - góruje charakterystyczny masyw (znów zdjęcia brak), który od razu przykuł nasz wzrok, więc postanowiliśmy rozbić się na jego zboczach (a jakby się udało wjechać to i na szczycie - kusiła nas perspektywa widoku o poranku na Elbrus). Droga, o której powiedzieli nam Rosjanie piknikujący w pobliżu, wiodła do tabliczki informacyjnej rezerwatu przyrody, a wymienione na niej kary (dlatego nie należy czytać żadnych tablic i pism informacyjnych!) i świadomość, że w nocy będzie nas widać jak na dłoni (bo było już oczywiście ciemno) sprawiła, że zawróciliśmy. Potrzebowaliśmy bocznej drogi i po chwili szukania na GPSie Arturowi udało się taką znaleźć. Niestety, powinienem dodać. On na tej swojej DRce jechał całkiem sprawnie, ale mi nie szło zbyt dobrze. Stromizna, trochę luźnych kamieni, wykrot lecący środkiem gruntowej drogi oraz zmęczenie sprawiły, że po kilku glebach miałem wszystkiego dosyć. Wkurw, gorąc, zmęczenie i noc. Recepta na udany wieczór. Chcieliśmy zarządzić odwrót, ale w ciemnościach żaden z nas nie wierzył, że damy radę zjechać drogą, którą wjechaliśmy. Mogliśmy co prawda sprowadzać motocykle metodą mało elegancką (jeden kontroluje kierownicę i hamulec, a drugi jedzie na butach uczepiony bagażu), ale to byłoby takie żenujące, że potraktowaliśmy tę opcję jako ostateczność. Pojechaliśmy więc dalej i na szczęście szybko trafiliśmy na dosyć dobrą drogę, która wyprowadziła nas do punktu startu.

Zanim jednak rozbiliśmy się na ściernisku (kto to widział żeby w okolicy były same mokradła, nawet na zboczach! i żeby tylko na ściernisku można się rozbić) trochę jeszcze pokrążyliśmy, zaliczyłem jeszcze jedną glebę i zgubiłem śrubkę mocującą hand guarda do kierownicy (pewnie wykręciła się od drgań; o dziwo udało się ją znaleźć po przejechaniu kilku kliometrów). To zdecydowanie nie był mój dzień. Pocieszałem się faktem, że Arturowi idzie w terenie dużo lepiej bo:
a) ma lżejszy motocykl (wg papierów o 10 kg, ale w rzeczywistości na pewno więcej; no chyba, że to korzystniej położony środek ciężkości sprawia, że moto wydaje się znacznie lżejszy)
b) jest cięższy (waży 70+ kg, a ja marne 56 kg, serio)
c) ma dłuższe nogi, bo jest wyższy (180+ cm vs 169 cm)
Szanse, że w dalszej drodze te różnice się zatrą były niewielkie, ale jako, że jestem głupi, to jechałem dalej...

A, rosyjska granica (zarówno z Ukrainą i Gruzją) bez problemów. Pogranicznicy pomocni (czego nie wiemy jak wypełnić we wremiennym wwozie wypełniają sami), choć o omijaniu kolejki na samym przejściu nie ma mowy (porządek musi być). Oczywiście przed szlabanami przeciskamy się, gdzie się da.


Warszawa - Stepanatsmida (aka Kazbegi). Ok 2500 km.

Link do trasy na GE: http://goo.gl/maps/JBlPW

W niedzielne popołudnie wjeżdżamy do Gruzji. Póki co pogoda i humory dopisują, motocykle jadą bezawaryjnie, mamy przed sobą jeszcze dobre 3 tygodnie wolnego i tylko zarys trasy. Niekoniecznie musimy cały siedzieć w Gruzji. Pod ręką jest Armenia, Azerbejdżan (byłem tam w górach w 2006 i kilka fajnych dróg by się znalazło), Turcja (pod warunkiem powracania na tankowanie do Gruzji) i jeszcze dwa inne ciekawe kraje.

Ostatnio edytowane przez Tofel : 01.09.2013 o 11:16 Powód: Przelinkowanie fot.
Tofel jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem