Trzeci dzień jest zawsze przełomowy.
Zmęczenie.
Obolałe nogi.
Ciążący ze wszystkich stron plecak.
Gorąc leje się z nieba. Metry uciekają pomału. Piesza wędrówka. Galera sunie pomału.
Na nic przejście Wisły. Babice. Kryzys.
Idziesz sam.
Celu nie widać.
Idziesz sam.
Nikt Cie nie podniesie na duchu. Nikt Cie nie pocieszy. Możesz rzucać wulgaryzmami na siebie. Co z tego że sie ma MARZENIE. Skoro realizacja wygląda odmiennie. Nie ma piękności świata. Jest tylko zmęczenie.
Ładne rondo. Wyciągam mapę. Wystarczy wyciągnąć kciuk. Zamienic pieszy marsz na autostop. Olać Nieosiągalne Marzenie i zamienić na coś łatwiejszego. Siedzę na przystanku. Marzenie kontra Realizm. Starcie Serca z Rozsądkiem. W tym najdziwniejszym momencie pojawia się nieprzewidywalne... Sraczki nigdy nie przewidzisz.... Nie bedzie autostopu... Plecak na plecy... Idziemy dalej... Piorytetem jest kibel...