Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09.11.2018, 21:36   #36
Dredd

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 294
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Dredd jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 3 dni 46 min 49 s
Domyślnie

Proszę bardzo - oto kolejny odcinek.

Efez – ponoć najlepiej zachowane miasto antyczne w Turcji. To stąd pochodził m.in. filozof Heraklit, tu apostoł Paweł wygłaszał swoje kazania. Na wszystkich, również na nas, miasto robi ogromnie wrażenie. Najsłynniejszym zabytkiem jest biblioteka Celsusa. Oprócz tego zachowało się wiele dróg, pięknych mozaiek, fragmenty budynków, teatr. Z tego względu miasto jest chętnie nawiedzane przez turystów, dlatego, aby choć trochę móc rozkoszować się widokiem ruin bez dzikich hord , warto przyjechać tu na samo otwarcie muzeum.
Jako ciekawostkę powiem, iż wyrzeźbiony na chodniku odcisk stopy wskazywał ponoć na dom publiczny.
Po uczcie dla ducha czekała nas uczta dla ciała – owocowa.















































Mając w pamięci niezbyt udaną noc nad morzem, a także dostrzegając niezaprzeczalny urok (w tym kulinarny) miasta Selcuk, zdecydowaliśmy, iż kolejne 2 noce spędzimy właśnie tutaj. Tym razem dostaliśmy klimatyzowany pokój i zasadniczo nic więcej nam nie było potrzeba. Czas spędziliśmy na szwendaniu się po mieście, obserwacji codziennego życia Turków, wsłuchiwaniu się w śpiewne nawoływania muezina oraz… żarciu. Bo jedzeniem to się tego nazwać niestety nie da. Buszowaliśmy namiętnie wśród straganów tutejszego bazaru, niosąc coraz to nowe zdobycze. Ja miałem okazję spróbować mojego ulubionego lokum chyba we wszystkich możliwych (i niemożliwych) smakach, zaś moje Żabsko wspaniałych dojrzałych w gorącym słońcu warzyw i owoców. Feeria barw, zapachów, kształtów powodowała prawie pomieszanie zmysłów. Poza tym kebabom, pidom, lahmacunom, ayranom, dondurmom i innym potrawom, których nazw nawet nie znamy, nie było końca!
Najciekawsze zaś były zakupy na bazarze robione przez moją żonę samodzielnie. Wybrała sobie jakieś 2 papryki, 2 pomidory i podaje sprzedawcy, aby zważył i policzył. Ten zaś bez słowa jej to oddaje uśmiechając się. Uznała wobec tego, że wzięła za mało i dołożyła jeszcze ze 2 sztuki. Sprzedawca zaś dalej swoje. Dopiero, gdy położył rękę na sercu mówiąc coś, z czego zrozumiała tylko słowo Allah, zrozumiała, że on jej te wszystkie rzeczy po prostu podarował. Nie był to zaś odosobniony przypadek. Każdy dzień spędzony w Turcji pomiędzy zwykłymi ludźmi powodował, że nasze oczy robiły się coraz bardziej okrągłe.
Jedyne co nas zasmuciło to coraz bardziej natarczywa myśl: czy ci ludzie doświadczyliby w Polsce równie serdecznego przyjęcia?

Ciekawostką była też wizyta w starym meczecie. Oczywiście szanując tutejsze zwyczaje zdjęliśmy buty, zaś Żaba przywdziała na głowę chustę. Trzeba było dobrze się przyjrzeć, żeby dostrzec, że chusta nie jest w delikatne kropki, lecz w… czaszki. Najlepsze zaś było to, że w meczecie spotkaliśmy dwie dziewczyny z Warszawy podróżujące stopem po Turcji. Ich wrażenia z podróży po tym kraju, były równie pozytywne co nasze.









































Żeby nasze tylne części ciała nie odwykły zbytnio od motocyklowego siodła, któregoś popołudnia udaliśmy się na kilkudziesięciokilometrową wycieczkę do antycznego miasta Klaros, słynącego z gigantycznych rzeźb. Muszę przyznać, że to bardzo miło spędzone popołudnie. Teren był trochę podmokły, wobec czego wśród wykopalisk było całkiem spore bajorko, w którym pływała „ławica” żółwi. Na koniec zjedliśmy kilka fig z napotkanego na terenie muzeum drzewa.




















Po wizycie w Klaros wróciliśmy do Selcuku, który jest nad wyraz przyjemnym, małym miasteczkiem. A tak przedstawiał się nasz pokój w hotelu:




Zaś rano – start do mauzoleum w Belevi. O ile droga do zabytku wiodła bocznymi szlakami i kojarzy mi się bardzo miło, to w samym mauzoleum spotkał nas mały piskus… Mianowicie otaczała je siatka, zaś na bramie wisiała kłódka, z którą jakiekolwiek negocjacje odnośnie zwiedzania były wykluczone. Na niczym spełzła również przedsięwzięta przez nas w akcie desperacji ekspedycja piesza „wzdłuż płota” w poszukiwaniu przerwy w zasiekach. Siatka zazdrośnie strzegła sekretów mauzoleum.



Po drodze zatrzymaliśmy się na stacji, żeby skontrolować ciśnienie w oponach. Zawsze musiałem przeliczać ciśnienie podane w książce serwisowej do H-D na jednostki stosowane w Europie. A tu czekała na mnie mała niespodzianka! Kompresor podawał ciśnienie w PSI Wystarczyło więc ustawić wymaganą przez instrukcję wartość i gotowe!



Nasz motocykl (choć raczej lepiej pasuje do niego określenie cygański wóz) wyglądał zaś tak:



Było tam wszystko! Pełne wyposażenie podróżne takie jak: kocher, śpiwory, namiot, itp. Najlepsze zaś z tego wszystkiego było to, że wcale nie chcieliśmy z tego korzystać, lecz zabraliśmy “na wszelki wypadek”

Zatrzymaliśmy się na kolejny wspaniały posiłek, którego nazwy (jak większości jedzonych w Turcji) do dziś nie znamy. Przy okazji mieliśmy okazję obserwować codzienne życie Turków, toczące się przeważnie w herbaciarniach.







My tymczasem pokonujemy magiczną granicę pomiędzy kontynentami, czyli przeprawiamy się promem z Eceabat do Canakkale.







Po dotarciu na stary kontynent zawitaliśmy na nocleg. Pokój w hotelu czy hostelu był bardzo przyjemny. Widoku nie psuło nawet wschodnie poczucie estetyki.




Rano uderzyliśmy w kierunku Bułgarii, zahaczając jedynie po drodze o jeden zabytek – XVI wieczny meczet Selimiye w Edirne. Zdecydowanie polecam – obiekt robi wrażenie.



















Czując, że nasza podróż po przesympatycznej Turcji dobiega końca, w malutkiej miejscowości po drodze wstąpiliśmy na herbatę do lokalnej knajpki. Choć nie było właściciela, goście pijący herbatę przygotowali ją dla nas i po pojawieniu się właściciela nie pozwolili za nią zapłacić.
Kolejny raz pojawił się - dobrze znany nam – gest ręki na sercu.





Znaki nie pozostawiały złudzeń. Żegnaj Turcjo! Gule, gule!






Na dwa dni zawitaliśmy nad Morze Czarne do Sozopola w Bułgarii. Woda krystalicznie czysta, prawie nie słona, ciepła. Idealne warunki do plażowania. Pensjonacik też trafił nam się 3 minuty od plaży, więc idealnie.
O dziwo, nie było dzikich tłumów i “klimatów” dobrze znanych znad polskiego morza.








Tylko ludzie jacyś inni…
Pojechaliśmy dalej przez Bułgarię, przekraczając Dunaj tym razem mostem przez przejście graniczne Widyń – Calafat, kierując się bardzo urokliwą drogą wzdłuż Dunaju w stronę Węgier, a konkretnie miejscowości Gyula, gdzie mieliśmy nadzieję pomoczyć cielska w basenach termalnych.






















Przed wieczorem zaczęliśmy rozglądać się za noclegiem. Jakież było nasze zdziwienie, gdy kilka hoteli czy moteli, do których zajeżdżaliśmy okazywało się pełnymi. Bardzo dużo czasu zmarnowaliśmy na zjeżdżanie z trasy do miast i poszukiwania noclegu. Tymczasem, czerwona kula przed nami coraz bardziej chowała się za horyzont.






Finalnie, nocleg znaleźliśmy grubo po północy w przydrożnym pensjonacie. Stamtąd zostało nam rzut beretem do Gyuli, gdzie zamarudziliśmy kolejne 2 dni, pławiąc się w basenach termalnych. Mieszkaliśmy (chyba już po raz trzeci) w pobliżu zamku i kolejny raz nie udało nam się do niego wejść. Niemniej jednak przedstawia całkiem przyjemny widok.










Omijając szerokim łukiem miejscowość o jakże wdzięcznej nazwie – Piekło – nawijaliśmy kolejne kilometry w kierunku domu. Po drodze, zrobiliśmy jedynie zakupy na przydrożnym straganie, bo, choć Węgry leżą bardzo blisko Polski, owoce i warzywa stamtąd mają jednak smak “południa”.
Nie było mowy, żeby dłużej marudzić na wakacjach, bo za tydzień mieliśmy ślub. Nasz ślub.










Podróż do Turcji pozwoliła nam uświadomić sobie jak życzliwi dla innych mogą być obcy ludzie.
Mnogość miłych gestów jakie nas spotkały od wyznawców Allaha, częstokroć ewidentnie biedniejszych niż my pokazała nam, iż w kwestii życzliwości dla innych i otwartości na inne kultury wiele mamy do zrobienia. Bardzo wiele.

Nie mogę się już doczekać kiedy po raz kolejny nacisnę przycisk startera, a wierny Harley bulgocząc i trzęsąc się miarowo, swoim niespiesznym tempem zawiezie nas, aby odkrywać nowe lądy, kultury, ludzi…

P.S.
Jeśli po przeczytaniu macie jakieś uwagi dot. stylu relacji (także krytyczne) - napiszcie.
Dredd jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem