Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03.07.2014, 18:48   #9
Maurosso
 
Maurosso's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2014
Miasto: Rz-ów
Posty: 648
Motocykl: RD07
Maurosso jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 tygodni 2 dni 14 godz 2 min 49 s
Domyślnie

Episod 2.

Pobudce towarzyszą lekkie pojękiwania dotyczące zakwasów. Chmury dalej wiszą, ale humory szybko się poprawiają.



Za przyzwoleniem Długiego, całą drużyną ciśniemy z niego bekę z okazji jego żelowych gaci, które mają zapobiec bólowi dupy. Ponoć zadziałały... :P





Z obozowiska wygania nas sfora psów i morze owiec. Byli też jacyś pasterze którzy się przywitali, ogólnie przyjazna atmosfera, ale komu w drogę temu wrotki.



Obieramy kierunek na Transalpinę. Wznawia się problem deszczu.
Sama Transalpina jest ekstra, pomimo mokrej drogi. Nasza trójka bez plecaczków pociska na granicy przyczepności i mamy generalnie wielki fun. Z uwagi na nawierzchnię (a raczej jej okresowe braki) Tiger i Capo trochę tracą morale. Mniej więcej w połowie trasy jest tama z zalewem, tam też pierwszy paciak z prawdziwego zdarzenia:

Jadę za czerwoną strzałą, dość strome nachylenie. Jeden z winkli, szczelnie osłaniany skałą z prawej strony, jest trochę ciaśniejszy niż wyrobiony wcześniej standard. Oczywiscie jak to zwykle w takich sytuacjach z przeciwnej strony jechało auto. Duże. Coś w stylu SUV. Capo nie wyrabia w zakręcie, i żeby nie uderzyć w samochód który pojawił się znikąd odbija w lewo. Na szczęscie ten zakręt rozpoczynał wypłaszczenie z zaporą, więc Szeryf mija maskę auta, które gwałtownie się zatrzymuje. Ja, jak owieczka w odstępie 4 sekund, manewr ten idealnie kopiuje. Koleś za kierownicą totalnie nie wie co się dzieje. Przepraszamy go, rusza powoli w odmęt zakrętu. Nie ujechał 10metrów gdy zza zakrętu wypada DL'a. Wykonała to samo co my, tyle że na żwirku pobocza coś poszło nie tak i moto leży przy dźwięku ślicznej przygazówy.

Ogólnie prędkości zerowe, więc wiedzieliśmy że nic się nie stało. Sztromka podniesiona, a my dobrze obśmiewamy cała sytuację, wczuwając się w kierowcę auta. Ten wyszedł...totalnie blady, zaczyna macać Kubę, oglądać jego motor...a reszta zawodzi się śmiechem z tego jeszcze bardziej. Koleś totalnie nie wiedział co się dzieje :P Było blisko...śmiech trochę rozładowuje adrenalinę po niebezpiecznej sytuacji.



Reszta trasy mija bez przygód, choć niektóre kręte odcinki długo zapadną w pamięć. Nocujemy w jakiś krzaczorach, w drodze na Serbię. Następny dzień to tranzyt przez SRB, chcemy dostać się do Skopje.

"Granica serbsko macedońska gdzie znowu uderza w nas deszcz."


Do stolicy docieramy dość późno. Rozpoczynamy zwiad miasta. Jest to chyba najdziwniejsze miasto jakie w życiu widziałem. Wciąż nie do końca potrafię sobie wyrobić o nim jakiegoś konkretnego zdania. W centrum gąszcz pomników z marmuru i brązu (lub czegoś marmuro- i brązopodobnego). Wszędzie fontanny. Ale wystarczy odejść słownie 50 metrów od centrum...i klimat podrzędnej wioski.







"Obskurny parking zaraz koło hiper pomnika rozpoczynał dzielnicę 'nie centrum'"






Szeryf skusił się na usługi miejscowego golibrody. Mega rogal na jego ryju i zalotne spojrzenia Kseni dowiodły, że było warto. A koszt znikomy (ok. 8zł).


To zdjęcie świetnie obrazuje Skopje. Most i pomnik, stylizowany na zabytkowy (wręcz archaiczny), obok super nowoczesny galerio-biurowiec, przed którym kręci się karuzela rodem z początku komunizmu. Fontanna na środku rzeki, której brzeg do szutrowa droga z gruzu i śmieci. W tle niedokończone budowle...WTF?! :P Jest tak paskudnie, że aż pięknie.


Nocujemy na opuszczonym kempingu, pełnym porzuconych przyczep kempingowych.

Rano uruchamiamy rozkminę, bo cele poszczególnych załóg trochę się różnią. Zdunek ma plan uderzyć w szutry na Albanii (okolice Klos, ale o samej tracie później). Ja także mam parcie na tą trasę. Reszta podchodzi do pomysłu sceptycznie. Motory przeładowane, lub nieprzystosowane do górskich wspinaczek po kamieniach. Postanawiamy się rozdzielić. Ekipa Tigera z rana wolno się zbierała, więc początek dnia postanawiam zaliczyć z resztą (objazdówa okolic Skopje) i potem spotkać się w Albanii ze Zdunem. Tak też czynimy.

Pierwszy przystanek, Kanion Matki. Tu skusiliśmy się na wynajem po taniości kajaków, coby dupy od siodeł odpoczęły.







Kolejny przystanek to krzyż, który góruje nad miastem. Dojazd pod szczyt na parking skąd trzeba podejść lub ogarnąć kolejkę linową szybki i sprawny. Na miejscu jednak coś idzie nie tak...Trzy motory grzecznie skręcają na parking. Widzimy z parkingu jak Capo omija skręt (30m dalej widzieliśmy szlaban z wielkim zakazem wjazdu).

Czekamy...nic się nie dzieje...mogli nie zauważyć że skręcamy na parking? Tam przecież był zakaz wjazdu...Po chwili Szeryf z cieszącą się michą:

-TYYYYYYPY!! Nie uwierzycie! 100 metrów stąd jest otwarcie nowej knajpy motocyklowej i jest jakaś mega impreza, chyba z 20 motorów!

Faktycznie...po podjeździe pod szlaban z zakazem, znikąd pojawiał się jakiś strażnik, szlaban podnosił i uśmiechem motory wpuszczał. Czystym szczęściem trafiamy na dzień otwarcia clubhouse'u macedońskiego zakonu Choperowców.


Zostaliśmy przywitani strzałem śliwowicy i uśmiechami. Historię klubu, biegłą angielszczyzną opowiada nam szef. Zaprasza nas na nocną imprezę. Ponoć zjedzie się ekipa z Włoch, Anglii, będzie kapela...klimat jest mega. Po dłuższej rozkminie jednak postanawiamy, że tym razem odpuścimy.







Gospodarz mówi że clubhouse będzie działać cały rok, wszyscy motocykliści i podróżnicy mile widziani. Jest gdzie się przespać, lokalizacja klubu jest niesamowita, a ekipa przemiła. Tak więc jeżeli będziecie w Skopje, a z noclegiem licho, polecam udać się na górę krzyża i poprosić o otworzenie szlabanu z zakazem wjazdu

Na koniec zgarniamy jeszcze firmowe koszulki i jadymy dalej.



Widok ze szczytu z krzyżem:


W drodze na granicę, zahaczamy o poleconą przez Choperowców knajpę we Vrutok. W skrócie, prawdopodobnie najlepsiejsza ryba jaką w życiu jadłem.







Fun fact: Kelner po pokazaniu nam rybek które zaraz powędrują do kuchni, zadaje nam pytanie. "-Open? or Close?". Po naradzie w pięć głów...stwierdzamy że chcemy jednak rybę "Open".
Trafiliśmy. Ryba została podana bez półości. Idealnie wyczyszczona, sam filecik. Mniam.



W trakcie uczty dostaję sms'a od Zdunka: "Typie, za ile będziesz? Chyba nie starczy mi benzyny, weź jakiegoś PET'a z wachą". Lekki kacyk moralny mi doskwiera, bo restauracje, kaniony matki i motocyklowe clubhausy zabrały prawie cały dzień. Odpisuję, że późno.

Po parunastu kilometrach na trasie rozdzielamy się. Ja uderzam na przejście w Debar, reszta ekipy ciśnie na południe. Wszyscy razem spotkać mamy się dopiero w Durres nad morzem.

Zaraz po rozłące uderza we mnie srogi deszcz. Trasa jest przewspaniała, jednak słońce szybko uciekło. Jest ciemno i leje. W Debar przestaje padać. Piszę Zdunowi że dzisiaj nie urobię. Przekraczam granicę gdzieś koło 22, i niedaleko potem znajduje miejsce na spanie na jakiejś łące.

Wstaję wcześnie, by szybko dogonić Tiger'a. Mym oczom ukazuje się jeden z najpiękniejszych obrazków jakie widziałem. Mgła która osiadła na łące, robi piorunujące wrażenie. Jest pięknie.





CDN.

Ostatnio edytowane przez Maurosso : 04.07.2014 o 10:29
Maurosso jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem