Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24.08.2018, 09:49   #23
matjas
 
matjas's Avatar


Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Brzezia Łąka
Posty: 13,669
Motocykl: nie mam AT jeszcze
matjas will become famous soon enough
Online: 4 miesiące 1 tydzień 16 godz 8 min 2 s
Domyślnie

Dzięki Gawron.

Płyniemy... No płyniemy... nic się nie dzieje, dłużyzna.
Taaaaaa....

Przed wyjazdem starałem sie zrobić jakąś trasę /kurde trasa na wodzie?/ i wyklikałem jak powinniśmy płynąć. Wydawało mi się to zabiegiem mocno na wyrost ale była to chyba jedna z lepszych rzeczy jakie mogłem zrobić.
Nawigowanie na wodzie gdzie nie ma brzegu jest oczywiście karkołomne, ale nawigowanie na archipelagu gdzie każda wysepka wygląda w zasadzie tak samo lesistokrzaczaście jest bez GPS naprawdę trudne.
Kiedy sie patrzy na mapę



to wszystko wydaje się względnie proste ale są miejsca gdzie nie ma żadnego punktu odniesienia bo płynie się na ścianę lasu - tylko ta ściana lasu to jest kilka wysp na tle większego lasu. Między które wpłynąć aby było dobrze?
Wstępny plan zakłada dopłynięcie na 'głowę konika' w górnym prawym rogu mapy. Gdyby nie GPS nie udałoby się to przed zmrokiem na bank.

Tak więc przesuwamy się wśród tej zieleni i dyskretnego plusku. Co godzinę przepłynie jakaś łódka, czasami jakaś chatka. ZERO ludzi. Nikogutko jak to mawia moja Mama
Oczywiście japy mamy szeroko rozdziawione bo jest niewypowiedzianie pięknie. Jest cicho, jesteśmy sami na wodzie, nie ma komarów nosz /sorry/ kur.wa poezja taka. No po to tu przyjechaliśmy z powodu mojego marzenia. Ech...
W zasadzie po pierwszej godzinie zachwytu głośnego przechodzimy w zachwyt cichy, niemy. Po prostu płyniemy. Gdyby nie fakt, że zbliża się już 18 to byłby postój na ryby itd... a tak siedzimy w naszych Neptunach i suniemy po wyznaczonej trasie.
Piękne jest to kiedy faktycznie płynie się na taką wzmiankowaną ścianę lasu i nagle widać jak się rozstępuje jak Sezam i odsłania za nią przestrzeń. A to kolejna zatoka, a to trochę otwartego jeziora widać.
Trasę wymyśliłem tak aby najpierw oswoić się z kajakami, jeziorem i w razie problemów mieć blisko do brzegu a dopiero potem wypłynąć na otwartą wodę. Na szczęście nie musieliśmy korzystać z dostępności lądu po drodze, ale fakt, że był blisko na pewno pomógł nam psychologicznie...

Kończą się wysepki, przepływamy jeszcze tylko znowu przez główny szlak wodny, znowu jakaś zatoka i powoli otwiera się przed nami Saimaa.



Zanim zabiorę Was na otwartą wodę jeszcze tylko słowo o naszych współtowarzyszach na wodzie: łodzi na szlakach wodnych jest dużo. Nikt w zasadzie nie pływa po archipelagu bo i po co... Są różne pływadła: od małych łódek wędkarskich, do weekendowych łodzi motorowych na 5-6 osób, trochę hausbootów, po szybkie sportowe łodzie zapierdzielające w ślizgu przy wtórze oktetu wolnych wydechów... Ooooooooj tak. Dźwięki piękne czasami były. Natomiast co miały wspólnego? KAŻDA z nich zwalniała do prędkości poniżej tworzenia fali, machali do nas, coś tam gadali... Kultura po prostu... A może wcale nie chodzi o kulturę tylko o fakt przejmowania się drugim człowiekiem. O to aby nie przeszkadzać? O tym będzie jeszcze dalej.

To niesamowite wrażenie kiedy opuszcza się taką bliską zalesioną okolicę i w zasadzie wypływasz na wodę gdzie nie widać już drugiego brzegu... Jeszcze przez kwadrans, pół godziny możesz się odwrócić i z tęsknotą opartą na strachu przed nieznanym spojrzeć przez ramię na to skąd wypłynąłeś ale już potem musisz przeć na wiosła, opierać się wiatrowi, falom i trzymać kurs.
Zaczyna się ściemniać, woda pozbawiona rozigranych promieni słońca robi się ciemna, złowroga no i jak to na otwartym, dużym jeziorze faluje. Wiem, że kajaki nie rozpadną się, ale niektóre fale rozbijają się na dziobie przy radosnym trzeszczeniu czterdziestoletnich, jesionowych szkieletów. No nic Tak musi być mówię sobie i wiosłujemy do celu, który już gdzieś majaczy wśród odległej zieleni.
Juz po godzinie zaczynamy widzieć maszt BTS niepodal miejsca do którego mamy dopłynąć - to dobra wiadomość bo będzie zasięg i będzie można dać znać do domu, że dotarliśmy.
Otwarte wody Saimaa dają się nam we znaki wysysając z nas ostatnie siły. Jesteśmy po podróży, słabo jedliśmy dzisiaj i wczoraj, zmęczeni i nie ma mowy o tym aby usiąść, zapalić, czy się zdrzemnąć. Trzeba płynąć.
Zaczyna wiać i im bliżej brzegu fala robi się coraz większa. Godzinę przed zmrokiem dobijamy do naszego azylu, który znałem tylko z koordynatów GPS i kilku zdjęć znalezionych na Google.






W każdym razie jesteśmy na miejscu. Zmarznięci już trochę szybko wyciągamy kajaki na brzeg, mandżur ładujemy do chaty, która przez następnych kilka dni będzie naszą ostoją. Odpalamy Szmiela i Tupkowego chinczyka i szybko gotujemy wrzątek, żeby zjeść coś na ciepło.

Woda się gotuje a my, przy świetle czołówek robimy szybką inwentaryzację miejsca, które przez następne trzy dni będzie należeć wyłącznie do nas
Zabrałem piłę, siekierę, a tu... Na miejscu jest drewutnia pełna drewna, dwie piły, siekiera i łupak. Do tego kozioł, żeby nie piłować na glebie...
Dwie toalety kompostujące /o szoku z nimi to jeszcze będzie/ bez jakiegokolwiek smrodku - czyściutkie aż miło, stolik, ławki...
Przypominam - za darmo, pośrodku niczego, bez śmieci, bez zniszczeń, bez napisów 'ŚląskPany'. Japierdolę... łapiemy się za głowy jak to w ogóle możliwe.

Mamy jakieś browary i coś mocniejszego ale dzisiaj już nikt nie myśli o tego rodzaju rozrywkach. Prognozy wyglądają dobrze więc usuwając mrowie szyszek walimy się na ziemi i zasypiamy jak dwa głazy narzutowe jakoś krótko przed północą z poczuciem dobrze wykonanej roboty.
Saimaa kołysze nas do snu falami rozbijającymi się o piaszczysty brzeg zaledwie 10m od naszych legowisk.






cdn
__________________
'Przestań naprawiać kiedy zaczynasz psuć' - Ojciec matjasa
matjas jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem