W katedrze tutaj praca wre, podczas gdy Narod szykuje sie do weekendu...
Rankiem, zgodnie z umową sponsorską meldujemy się ponownie na miejscu zbiórki. Że niby śpimy cały czas w terenie i takie tam.
Nagle wpadam na podejrzany trop!
Jest białe sznurowadło! Na razie niby nic, ale pamiętajmy, że Jożin twarz ma blado białą, więc i może sznurowadła też?
Dr Honzik szybko sięga po nasz podstawowy przyrząd badawczy i penetruje najbliższą okolicę.
- Jest! Coś jest! Melduje.
Przyglądamy się bliżej zjawisku...
A więc Jożin (bo na pewno tu był) lubi jajka... Hm.
A może się z jajka wykluł...?
Cha! Trza jak najszybciej w stosownym miejscu zanalizować zagadnienie i wyciągnąć należyte wnioski!
W tym celu, udajemy się do celu.
Elegancko. Wnioski wyciągnięte. Na ten moment jest już koncepcja pierwszej pułapki na Jożina.
Noo... Teraz ranek jawi się w bardziej różowych kolorach. Mamy niedzielę (niestety) i dworcowy kantor zamknięty, a oferował najlepszy kurs. Otwarta jest Billa nieopodal więc tam wymieniam część waluty i uzupełniamy zaopatrzenie:
- połówka arbuza,
- 300g parzonego boczku,
- 6 rohlików,
- 10 jajec,
- 300g tłustego twarogu,
- 3l 10-tki gambrinusa.
Ruszamy z kopyta, że tak powiem.
Dr Honzik nadaje mocne tempo, zostawiając mnie delikatnie w tyle. Droga zaczyna piąć się w górę. Na 5,2km-rze osiąga swoja kulminację na przełęczy Na hopci. Zastaję na niej spoconego dr-a. Pogoda fest. Zaczyna nam powoli doskwierać upał.
Parkujemy w cieniu, na przystanku autobusowym.
Lukam smutno i co widzę...?
Gospodę widzę!
Gospoda Na hopci.... Co za piękne miejsce!
Wrzucamy twaróg z rohlikem w jelita i idziemy jelita schłodzić.
Mądrzy ludzie te Cziechy. Lepsze piwo w żołądku, niż woda na płucach. Oczywista, że tak.
Ochoczo stosujemy się do zalecenia.
Twarz dr Honzika - jasna strona mocy.
Na dworze ze 25st. w cieniu, w gospodzie przyjemny chłód, piwo zimne z pianą - gambrinus 10-tka...
...i nie potrzeba do tego kredytu.
Można też ciapowane na wynos.
Za nami 5,2km... Dopiero i aż. Wybieramy pierwszą wersję, trza się zbierać.
Dr Honzik żwawo naciska na pedały, a ja za nim drę się:
- Doktorzeee! Doktorze Honzikuuu! Nie jedź pan tak szybko, bo kolejnej knajpy nie zauważysz!
Dr Honzik szybko zwalnia.
Wot dylemat, przed którym stanął doktor.
Po przymiarkach złapaliśmy czeskiego cyklistę z zapytaniem, jak jechać na Frydek. W odpowiedzi ów sympatyczny osobnik polecił nam lekko zboczyć z trasy i zahaczyć o minipivovar U konićka.
Bardzo spodobała się nam ta inicjatywa. Po szczegółowej instrukcji dojazdu zostaliśmy pożegnani przez niego całkiem po polsku: - Witam w Czechach!
U Konićka okazało się, że to bardzo popularna w okolicy knajpa. Wypiliśmy tu kolejne cztery pifka (bardzo dobre) ale atmosfera trochę w nie naszym stylu. Mrowie rowerzystów, ludzi na motorach itp. Gwarno, pełno, jak na Helu latem.
A tak przy okazji. Wszyscy, ale to wszyscy rowerzyści pili tu piwo. I jak się to ma do surowego zakazu picia alkoholu w Czechach z poziomem we krwi nula nula? Ano, chyba tak, że Czesi piwa za alkohol nie uznają.
Opowiadała nam Ela, żona Lupiego (baza w BB), że ich sąsiedztwie koleś otworzył knajpkę dla rowerzystów (m.in.), czy też wzbogacił tak nazwę.
Skutek taki, ze f-cznie rowerzyści wpadali tam na piwo, a trasy wokoło piękne (sami tam wypluwaliśmy płuca z dr-em). No i co...? Ano to, że policja się na nich zasadzała.
Po jednym.
Po drugim powoli się zbieramy.
cdn.