Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20.01.2011, 23:24   #45
7Greg
 
7Greg's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: DW
Posty: 4,451
Motocykl: Pyr pyr
Przebieg: dowolny
Galeria: Zdjęcia
7Greg will become famous soon enough
Online: 4 miesiące 4 tygodni 1 dzień 6 godz 10 min 7 s
Domyślnie

Kolejny dzień. Żyjemy, tylko te słowa przychodziły większości do głowy.
Wieczór był niezwykle trudny i męczący. Stada przechadzających się Ukrainek poubieranych w prześwitujące firany ukazujące wszystko w naturalnych barwach i kształtach jeszcze przez wiele dni będzie rozpraszać umysły podróżników. Długo by opisywać co się działo, ale opis ten mógłby trafić do kategorii dramatów erotycznych. Bardziej doświadczeni tłumili to co natura w nich rozpalała litrami zimnego piwa. Młodsi, bardziej jurni, niestety z problemami musieli sobie radzić w hotelowym łóżku nie wyciągając rąk ze śpiwora.

Ponieważ hotel był z gatunku tych, gdzie all is included, wszyscy zeszli na śniadanie. Przepyszna jajecznica trafiała do brzuchów mocno zmęczonych turystów. Co poniektórzy, ci młodsi, zamawiali po raz drugi, gdyż barmanka była jedną z wczorajszych ‘firankówek’. Najsłabszy duchowo zjadł cztery jajecznice i wypił osiem kaw. Ale uśmiech nie schodził mu z twarzy przez pół dnia.

Po śniadaniu czas na pakowanie i dalszą drogę.


Rychu ze spokojem zszedł na parking i gestem widywanym tylko na filmach gdzie główne role grają Mercedesy wyciągnął rękę w kierunku motocykla i nacisnął przycisk pilota od alarmu. Był bardzo dumny ze swojego alarmu. Kupił go sam i również sam go zamontował. Rychu przy każdej nadarzającej okazji włączał i wyłączał swój alarm. Mówił wszystkim, że to dla bezpieczeństwa, ale zarówno on sam jak i wszyscy wiedzieli, że chodzi o lans.

Tym razem jednak alarm milczał. Rychu ze spokojem w oczach nacisnął po raz drugi. Cisza. Motyla noga, wyszeptał Rychu. Cały szpan uleciał w cholerę. Szybka diagnoza, padła bateria w pilocie.


Niestety nie jest łatwo znaleźć baterię do pilota na Ukraińskich bezkresach. Z pomocą przychodzi pan, który w swoim pojeździe posiada strasznie długi kabel od… anteny. Rychu z pomocą pana i jeszcze dwóch innych podłącza kabel do akumulatora. Drugi koniec oddalony o jakieś 6metrów do rozebranego w części pilota. Głęboki wdech, przycisk i…. alarm wyłączony. Uśmiechnięty Rychu udaje, że nic się nie stało, szybko składa pilota i do końca wyjazdu już alarmu nie włącza.

Sprzęty odpalone i wszyscy się kierują w jakimś bliżej nieznanym kierunku. Pewno lepiej byłoby to ustalić, ale wszyscy hołdują słowom ‘bez napinki’ więc kierunek jest obrany z grubsza. Po kilku kilometrach spokojnej jazdy standardowo zaczął się ogień. Maneta, ogień, ogień, maneta. Kamienie fruwają na kilka metrów do góry. To tu Długi traci jedno oko w królowej.


Niespodziewanie droga się kończy ogromną dziurą, nad którą kiedyś, pewnie bardzo dawno, przebiegał most.


Nie ma mostu, no i co z tego. Takie myśli przebiegają w głowach największych szaleńców. Na szczęście ich zapały powstrzymuje lokalny ‘dziadzia’, który w kilku słowach objaśnia, że dalej droga się kończy i jest błoto i w ogóle nie ma asfaltu. Wielki uśmiech pojawił się na twarzach wszystkich.
- Jedziemy, ale jak objechać dziurę? zapytał ktoś.
- Ale dalej nie ma drogi, rzekł ‘dziadzia’.
- Ale my chcemy jechać.
- Ale dalej to tylko tanki jeżdżą.
- Świetnie, jak jechać?

Pan, wskazał kierunek przez swoje pole, który to miał się połączyć z drogą zablokowaną przez dziurę. Kiełbasa na ochotnika pojechał na zwiad. Wszak młody on i sprawny. Poza tym ma Ktm’a, a wszyscy mówią, że jest on najlepszy w teren. Po kilku minutach, Kiełbasa pojawia się po drugiej stronie dziury.


- I jak, i jak, pytają wszyscy.
- Luzik, odrzekł Kiełbasa.

No to lecimy, pomyślał Rychu i jeden za drugim skierowali się na pole ‘dziadzi’. Bajrasz w tym momencie chwycił napinkę.
- Jesteście pojebani i mam was w dupie, stwierdził. Wracam i czekam za kilka kilometrów na rozwidleniu.

Rychu pomyślał o pierwszym zarzewiu buntu. W głowie kotłowały mu słowa zemsta i ja ci jeszcze pokażę.
Grupa ustaliła, że pojedzie ze 2 km i zawróci.

Pierwszą przeszkodą był prowizoryczny mostek. Dzidzia z pewnością spacerował nim wieczorami. Wszyscy w miarę zgrabnie go przejechali tylko Calgon postanowił go zepsuć. Być może jego hardkorowy bieżnik to uczynił, a może mało gazu. Tak czy siak trzeba było go wyciągać.




Droga prowadziła szerokim szutrem. Potem wąskim, potem rzeczką, błotem, aż przeszła w zarośnięte coś bez przejazdu.






- Robert, zobaczysz? Spytał Rychu Kiełbasę.
- Jasne. I już go nie było.

Wraca po kilku minutach. Banan od ucha do ucha. Całe ciało się raduje.
- I jak, i jak. Pytają wszyscy przerażeni.
Kiełbasa spojrzał litościwie i stwierdził – nie damy rady. Wszyscy odetchnęli. Rychu za to kłamstwo jest mu wdzięczny do dziś. Kiełbasa spuścił głowę i smutny zaczął wracać w kierunku Bajrasza.


Po dojechaniu do Bajrasza, Andrzej stracił luz i złapał napinkę. Położył się na trawie i tymi słowami się zwraca do wszystkich.


- Panowie, kurwa mać, jeździmy jak stare pipy wte i wewte. Mamy do przejechania szmat drogi, a wy tu dupę zawracacie.

Nastała cisza. Nawet Rychu zaniemówił z wrażenia. Andrzej zazwyczaj oaza spokoju, ostoja narodów, mentor i przewodnik przemawia takim językiem?
GPS w moment chwycił cel dzisiejszej jazdy i wszyscy spokojnie w rządku pojechali. Po powrocie już, Andrzej tłumaczył Rychowi, że on nie tak, że mu się wyrwało, że to przypadek. Rychu wie do dziś, że Andrzej to wariat i furiat.

Droga prowadziła szerokimi szutrami lub nawet asfaltami. Do dość śmiałe określenie na te drogi, ale jak inaczej je nazwać w porównaniu do tego co spotkało ich później. Na jednym z postojów Bajrasz stwierdza brak namiotu.

Zapewne tak mu się spodobało spanie w luksusowych hotelach, że go specjalni zgubił, aby go przypadkiem nie kusił. Nie był świadomy, że to Rychu mu go poluzował w ramach zemsty za bunt.

Po kilku godzinach spokojnej jazdy szuter robi się bardziej stromy i węższy.






Prowadzący generują tyle kurzu, że reszta już nic nie widzi. W takich warunkach na pierwszym rozwidleniu jedni jadą w lewo inni w prawo. Po kilkunastu minutach zaczynają się poszukiwania. GPSy, azymuty, ślina na palec i sokoli wzrok doprowadzają wszystkich na polanę.


Rychu uświadamia uczestnikom, że gubienie się jest niepożądane i wszyscy jadą dalej.

Na kolejną przygodę gościnna ukraińska ziemia nie kazała długo czekać. Droga zamieniła się w coś co było trudne do przejechania. Pchanie, wyciąganie, podnoszenie, tak w skrócie można określić najbliższą godzinę.






Wszak do celu już było niedaleko, więc i poświęcenie było większe. Jeszcze tylko stromy zjazd, parę kilometrów po asfalcie i oczom ich ukazał się hotel.

Hotel jak hotel, ale powyżej, przepięknie po sam horyzont widniała Połonina Borżawa. Zielona trawa ciągnąca się kilometrami po łagodnych pagórkach. Niektórym wracały myśli do poprzedniego wieczoru i krągłości samborowskich mieszkanek. Było pięknie, a miało być jeszcze lepiej.




- To co, tu śpimy? Zapytał, a właściwie stwierdził Bajrasz.
Hehehe, nie masz namiotu, pomyślał Rychu.

Wszyscy zajechali na hotelowy parking.




Rychu poszedł zmierzyć się z cenami i warunkami. Niebawem wrócił i doprowadził towarzystwo do zbiórki w dwuszeregu.
- Jest tak, możemy spać w świetlicy na podłodze, bez łazienek, na własnych karimatach lub dopłacić parę groszy i spać w pokojach dwuosobowych z wygodnymi łóżkami i prysznicami. Kto chce spać w luksusie? Agitował Rychu jednocześnie wysoko podnosząc rękę.
Półtorej sekundy później w górze było 11 rąk. Nawet najbardziej zatwardziali namiotowy kochają luksus.
Rychu był bardzo zadowolony z takiego obrotu sprawy i za kilka minut już wszyscy byli w pokojach.

Narodziła się koncepcja spędzenia czasu w barze do późnych godzin nocnych. Niestety właściciel miał inne plany i oznajmił, że właśnie czekają na dużą grupę i posiłek będzie za dwie godziny. Głęboko zamyśleni spożyli po dwa piwa.
Rychu był zły. Wszak obiad to bardzo ważna część dnia, a tu dupa. Ale nie z nim takie jazdy. W kilka minut oczarował włoską urodą i rysami kulturysty najbrzydszą barmankę. Musiała się złamać. I się złamała.
- Może być zupa, powiedziała. Rychu się uśmiechnął.
- Jaka?
- Ribna.

Rychu z owoców morza najbardziej lubi kurczaka, ale w tej sytuacji nie było wyjścia.
Po kilkunastu minutach i kolejnym piwie kelnerka niesie kilka misek z zupą. Rychu, smakuje, doprawia i oznajmia.
- Nawet niezła ta ribna. W ogóle nie czuć ryby.
- Bo to gribna, odrzekł Calgon. Wszyscy zaczęli się śmiać.

Rychu swoim złym wzrokiem spojrzał na Calgona i pomyślał, że będzie mu musiał wyjaśnić parę spraw.

Po lekkim zaspokojeniu głodu zapadła nuda. Do zmroku jeszcze kilka godzin, jedzenia jaszcze nie ma, co tu robić. Wtedy to narodziła się koncepcja, aby już dziś pojechać na połoniny.
Bajrasz, Andrzej i Zbyszek robią bunt i chcą pić zamiast zwiedzać. No cóż, bez napinki. Okazało się, że Bajrasz oprócz kufra fajek przemycał jeszcze kufer żubrówki. Do powrotu drugiej grupy z Borżawy ordynarnie piją i palą.


Druga grupa sprawnie się ubiera i droga w górę.


Rychu był przygotowany na ten moment. Z dokładnością do szesnastego miejsca po przecinku miał wbite współrzędne wyciągu narciarskiego pod Borżawą. Kilka chwil później już wszyscy jadą serpentynami pod górę.


Po kilku kilometrach, grupa się na tyle rozciąga, że Rychu się zatrzymuje. Trzeba poczekać na resztę. Przemo, jako jeden z długonogich nie wiedzieć czemu postanowił pojechać inaczej niż wszyscy. Efektem tego był figura, z której to nie mógł się wydostać przez pół godziny.


Uratował go jak zawsze czujny Kiełbasa, ale i tak łatwo nie było. Po dojechaniu na szczyt widoki były tak przepastne, że żadne słowa tego nie opiszą. Aparaty w dłoń i wszyscy robią zdjęcia.






Po lewej stronie widnieje jakiś znany szczyt. Prowadzi do niego ledwie widoczna ścieżka. Lecimy, pada decyzja.


Łagodna, trawiasta lecz wąska i śliska ścieżka sprowadza Kiełbasę na ziemię. Zdziwiony prycha pod nosem, podnosi Ktm’a i jedzie dalej. Przed szczytem pojawia się stromy podjazd.


To jeden z tych momentów gdzie wbrew wszystkiemu trza dać ogień. Po chwili wszyscy są na górze. Na szczycie z niewiadomych powodów Przemo łapie glebę. Chyba miał słabszy dzień.

Na tych zabawach zeszło prawie do zmroku. Pora do powrotu. Ponieważ Rychu nigdy nie wraca drogą, którą przyjechał, więc napotkany turysta wskazuje w oddali, za dwiema górami wielkie nadajniki. Stamtąd podobno jest prosta droga w dół do Wołowca, gdzie nieopodal znajduje się hotel.

Jedynka i w drogę. Wszyscy wiedzieli gdzie jadą, bo nadajniki widać z daleka. Jedni szybciej, jedni wolniej, ale jadą. Dużo frajdy i zabawy mieli uczestnicy tej jazdy.




Po dojechaniu na szczyt przy antenach czas na ostatnią przerwę. Tu pojawia się zakupione w barze piwo. Ech jak ono tam smakowało. Rychu do dziś ma smak tego piwa w ustach i widzi bezkresne połoniny w blasku zachodzącego słońca.


Pozostaje jeszcze tylko łatwy zjazd do Wołowca.

Jak to zwykle bywa to co ma być łatwe jest takie sobie. Tak też było i tym razem. Po kilku kilometrach połoniny się skończyły i wszyscy wjechali do lasu. Zrobiło się ciemniej i bardziej mokro. Zupełnie jak na wiosnę, pomyślał Rychu.


Cała szerokość drogi pokrywał się straszliwym błotem głębokim na pół metra. Tylko z lewej strony na granicy drogi i stromego spadku była sucha, ale zarazem wąska na 50 cm ścieżka.


Wszystkim udało się nie w miarę bezpiecznie jechać. Niestety był jeden co miał gorszy dzień. Przemo. Anakee Master.
Przemo nie miał ulubionych opon i to go zgubiło. Po chwili po kolana w błocie zażądał pomocy.


Łatwo nie było. W pięciu ledwo go wyciągnęli. Błoto pomiędzy szprychami ma zapewne do dziś.


Na domiar złego podczas pokazów ekwilibrystycznych Kiełbasa zjechał z wąskiej ścieżki. Niestety zjechał na niewłaściwą stronę i od śmierci w przepaści dzieliły go chwile. Pieniek po ściętym drzewie o który zaklinował się motocykl uratował go od szybkiego oddalenia się w dół. W moment został wyciągnięty na górę.

Błota było bez liku. Zrobiło się zupełnie ciemno. Jeszcze przez godzinę błądząc po omacku wszyscy jechali w kierunku Wołowca. Późnym wieczorem szczęśliwie wszyscy dojechali do hotelu. Odszczepieńcy byli już nieźle wstawieni, także reszta narzuciła właściwe tempo.

Z niewiadomego powodu Bajrasz postanowił przestać dzielić się z Rychem i Calgonem swoimi cienkimi mentolami. Pewno był zły na ten namiot.
Ale nie z Rychem takie numery. Poprzedniej nocy wraz z Calgonem i Długim poszli w Samborze do jedynego nocnego sklepu. Oczom ich ukazał się ser w warkoczach, którego to zakupili na tyle dużo, że mieszkańcy zaczęli się martwić o własny byt. Do sera Rychu postanowił zakupić cigarety. Najlepiej cienkie i mentolowe. Rychu wie, że to nieładnie opalać innych dlatego raz na sto razy kupuje swoje.

- Poproszę cienkie mentole, wysapał Rychu.
- Nie ma, są tylko grube, odpowiedziała pani.
Rychu nie pali grubych mentoli więc się zadumał.
- Są tylko krajowe, wyznała pani.
- Ale są cienkie i mentolowe?
- Tak.
Calgon z Rychem wymienili spojrzenia i już wiedzieli, że będą palić krajowe cygarety.
- Ile pani tego ma? Spytał Rychu.
- Kilka paczek.
- Bierzemy wszystkie, hajs nie gra roli, rzekła Calgon.

Mieszkańcy po raz drugi tego wieczora się zaniepokoili o swoje życie. Wszak jak tu żyć bez fajek i sera. Niezależnie od tego czy Bajrasz im dał fajki czy nie, Rychu z Calgonem do końca wyjazdu wkładali sobie do ust czarny przedmiot pożądania.


Ostatnio edytowane przez 7Greg : 20.01.2011 o 23:28
7Greg jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem