Koło 9 ruszamy busem do domu. W sumie niewiele można o tym dniu napisać. Kilometry leniwie uciekały.
W Macedonii po opuszczeniu Ohrydu przejeżdżamy przez miejscowości gdzie są wywieszone albańskie symbole narodowe.
Być może to echa konflikt etnicznego z 2012r a może zwiastun nadchodzącego "punktu zapalnego" na Bałkanach.... obym nie był złym prorokiem...
Granicę macedońsko-serbską pokonujemy sprawnie i w Serbii zatrzymujemy się na dłuższy odpoczynek w Predajane.
Potem już tylko monotonna droga.
Na granicy Serbsko-Węgierskiej w Segedyn spory ruch. Czekamy w kolejce ponad godzinę. W kolejce należy być czujnym ponieważ, w wolne miejsce pozostawione przed autem zostaje natychmiast zajęte przez samochód z sąsiedniego pasa - najczęściej są to Turcy w autach na niemieckich numerach. Do rękoczynów jednak nie dochodzi.
Najgorzej mają pasażerowie autobusów. Najpierw muszą dojechać do kontroli, wysiąść z bagażami, służby sprawdzają autokar, bagaże i samych podróżnych, zapakować się spowrotem do autokaru i powtórzyć całą operację na kolejnej granicy. Spotkana Polka twierdzi, że stoją ją już w kolejce 6h.... Na granicy Węgierskiej widać przesuwane płoty z drutem kolczastym oraz policjantów z długą bronią....
Węgry, Słowację i Czechy pokonujemy sprawnie nocą. Nad ranem docieramy do Polski. Na S8-mce za Wolbórzem zatrzymujemy się w Hotelu Fox na śniadanie - polecam to miejsce - smacznie i nie drogo. Potem jeszcze chwila jazdy do Dasia, rozpakowanie busa i jazda na moto do domu. W domu jestem w okolicach południa.
Tu mapka na której zaznaczyłem mniej więcej trasę jaką zrobiliśmy po Albanii w sumie wyszło trochę powyżej 800 km...
To już koniec tej opowiastki.
PZDR
Qter