Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16.02.2019, 16:32   #98
Dredd

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 300
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Dredd jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 3 dni 11 godz 48 min 50 s
Domyślnie

11 sierpnia

Tradycyjnie budzę się wcześnie, ale nie wstaję z łóżka. Czuję, że odpoczynek jest mi potrzebny. Ostatnie dni, choć naładowały baterie pozytywną energią, fizycznie nieźle dały mi w kość. Za oknem zaś odbywa się wspaniały spektakl natury w postaci narodzin nowego dnia. Zanim na dobre wygramoliliśmy się z pościeli, zdążyliśmy zjeść śniadanie. Wcale nam jednak niespieszno do opuszczenia hotelu. Gdy już trochę odpoczęliśmy, wybieramy się poszwendać po mieście oraz zobaczyć meczet Abd el Kader. Jest to drugi największy meczet w Afryce. O ile pamiętam większy jest jedynie meczet Hassana II w Maroku. Faktycznie jest on przepiękny. Do środka wejść można bez najmniejszego problemu (kobiety oczywiście w chustach). Zanim zdążyliśmy przekroczyć próg podszedł do nas tajniak i zaczął o coś wypytywać. Wszystko szło gładko do momentu, aż zaprosił nas na komisariat. Tylko nie to! Już raz zmarnowaliśmy na posterunku całe popołudnie! Gdyby nie to, że byliśmy na środku dość dużego placu, zaczęliśmy rozważać czy najzwyczajniej nie wziąć nóg za pas. Tymczasem za każdym razem, gdy - idąc przed nami - odwracał się plecami, natychmiastowo traciliśmy orientację w terenie i zmierzaliśmy w innym kierunku niż domniemany komisariat. Żona w międzyczasie wyciągnęła chustę z plecaka i narzuciła sobie na ramiona. W pewnym momencie promienny uśmiech zagościł na facjacie gościa, który ruchem ręki pokazał żonie, że powinna założyć chustę i możemy wejść do meczetu.
Odetchnęliśmy z ulgą i wreszcie zmierzamy do świątynii.
W środku miękkie dywany, przyjemny chłodek klimatyzacji. Część osób się modli, ktoś czyta Koran, inny śpi, dzieci biegają. Siedliśmy na podłodze chłonąc spokój i ogrom tego miejsca. Gdy Ania oglądała kopułę meczetu podeszła do niej kobieta usilnie tłumacząc jej coś po arabsku i po francusku. Gdy żona wreszcie załapała, że na kopule jest napisanych 99 imion Allaha, kobieta tak się ucieszyła, że ją wyściskała i wycałowała
Ciekawi mnie ta bezpośredniość w kontaktach kobiet.
Na wyświetlaczu widać godziny modlitw. Z tego co wiem, muzułmanie modlą się 5 razy w ciągu doby. Dlatego zupełnie nie potrafię wytłumaczyć 6 godzin na wyświetlaczu…

Tymczasem na zewnątrz zaczął padać deszcz. Właściwie to lało jak z cebra. Nie spieszymy się zatem, żeby opuścić świątynię. Zresztą, w środku jest fajnie, można było popatrzeć na ludzi: śpiących na podłodze, odpoczywających i modlących się czy brykające dzieci, które przyszły do szkółki koranicznej uciszane przez swojego nauczyciela. Zastanowiło nas jedynie jak się ma nasze pranie rozwieszone na hotelowym balkonie na lince pociągniętej od balustrady do klimatyzatora...



374.jpg



375.jpg



376.jpg



377.jpg



Później trafiamy na uliczkę, przy której zlokalizowane są tradycyjne, maleńkie warsztaciki wytwarzające mosiężne, ogromne tace. Praca odbywa się w całości ręcznie. Nie do pomyślenia, co ci ludzie byli w stanie wyczarować z kawałka blachy! Oczywiście, przyjęcie – jak zawsze w Algierii – miłe. Pozwolono nam zrobić zdjęcie przy pracy, lecz bez utrwalania twarzy. Z racji wymiarów tac, nie byliśmy w stanie zabrać żadnej ze sobą, więc o zakupie jej jako pamiątki raczej nie było mowy. W międzyczasie od lokalnego sprzedawcy, którego stragan stał wśród warsztacików kupujemy bułę z gotowanym jajkiem, harisą i jeszcze jakimiś innymi dodatkami. Bułkę pochłaniamy siedząc na schodach i obserwując to co dzieje się na uliczce.
W jednym z warsztacików znalazłem mosiężną tabliczkę z arabskim tekstem. Jednak nie była na sprzedaż. Gdy z kolei zapytałem o oprawioną w ramki wykaligrafowaną surę z Koranu, pracujący tam starszy pan wręczył mi ją jako prezent!
Następną rzeczą, jaką usiłujemy kupić jest mała prostokątna taca (idealnie zmieściłaby się do motocyklowego kufra). Okazało się, że została zrobiona na jakiś festiwal i za żadne skarby nie chciano nam jej sprzedać. Możemy dostać identyczną, ale na jutro albo za 3 dni. Na nic zdały się przekonywania, że tą nową mogą zachować dla siebie, a tę gotową sprzedać nam…
Kolejna mosiężna tabliczka z napisem arabskim, którą wypatrzyłem w innym warsztaciku także nie była na sprzedaż… Próbuję ją rozczytać: Bi ismi Allahi ar-rachmani ar-rachim… Gdy sprzedawca to usłyszał zmienił zdanie i sprzedał mi ją za jakieś niewielkie pieniądze. Uparł się jedynie, żeby ją wypolerować
Tacy są Algierczycy!
Jak okazało się na koniec, w jednym z warsztacików wytwarza się głowice wież do meczetów.



371.jpg



372.jpg



373.jpg



Wracamy do hotelu. Pranie, które wisi na balkonie pewnie już wyschło. Po wejściu do pokoju przeżywamy lekką konsternację. Bałagan, który wychodząc zostawiliśmy ogromny, jest jakby mniejszy. Łóżko wygładzone, ręczniki wymienione…
Na balkonie rozwieszona przez nas linka od klimatyzatora do barierki i w drugą stronę, a na niej suszące się pranie. Co za rumuniada! Ale wstyd! Obsługa hotelu musiała mieć z nas niezły ubaw Raczej na 100% zrobiono fotę do hotelowej kolekcji.
Po jakimś czasie - po raz drugi zaczyna padać deszcz. Znowu lało jak z cebra przez 2 może 3 godziny. Przyjemnie jest patrzeć na te strugi deszczu wylegując się w hotelowym łóżku w białej, czystej pościeli. Czułem się po prostu bosko. Taka mała rzecz, a jak potrafi ucieszyć!



388.jpg



Wieczorem poszwendaliśmy się jeszcze trochę po mieście. Piękne są pamiątki po epoce kolonialnej, choć trzeba przyznać – mocno już zapuszczone. Widać wyraźnie jednak ślady dawnej świetności. Secesyjna fasada hotelu De Paris zachęciła nas do wsadzenia głów do środka. Wewnątrz piękna stara winda i robiąca wrażenie klatka schodowa. Tu czas się zatrzymał. Uwielbiam takie klimaty.
Tego dnia czekało nas jeszcze ważne zadanie bojowe – kupienie i wysłanie kartek pocztowych. Wcześniej kupiliśmy już kilka sztuk oraz znaczki. Niestety kupno pocztówek w Algierii nie jest – podobnie jak i pamiątek – łatwą sprawą. Jeśli już jakieś się trafią, wybranie wyglądających przyzwoicie nie jest wcale proste.
Przechodząc obok knajpki, zauważamy przez okno, jak kucharz przyrządza coś ciekawego z mięsa mielonego, które piecze się na czymś w rodzaju dużej płyty grzejnej. Wchodzimy do środka i pokazujemy palcem, że chcemy to samo + jakąś sałatkę. Upieczone i przyprawione mięso ląduje w wydrążonej bułce. Jest super! Wszyscy na nas patrzą czy nam smakuje. Z pełnymi brzuchami uderzamy na dalsze poszukiwania. Szczęście nam dopisuje, bo znajdujemy księgarnię, w której stoi wielki stojak z pocztówkami. Choć sklep już zamknięty, facet, który zmywał podłogę widząc nasze twarze przyklejone do szyby, otworzył i sprzedał nam kilka kartek. Korzystając z okazji kupiliśmy także Koran. Ponieważ zrobiło się późno, nie pozostaje nam nic innego jak wrócić do hotelu. Konstantyna zaś tonie w niesamowitej purpurze zachodu słońca.



390.jpg



369.jpg



391.jpg



392.jpg



389.jpg

Ostatnio edytowane przez Dredd : 13.02.2022 o 11:45
Dredd jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem