Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25.09.2018, 17:01   #16
CeloFan
 
CeloFan's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
CeloFan jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 16 godz 49 min 15 s
Domyślnie




5/6.09.2018
6 i 7 dzień podróży. Jez. Nasijarvi – Konnevesi




Rano żegnamy się z Pekką.
Na pierwszej napotkanej stacji zatrzymuję się na kawę, śniadanie ze snickersów do kawy, no i mycie. Tutaj też otwieram wielką jak podwójne prześcieradło mapę papierową i oglądamy skandalicznie wielką ilość jezior. Trudno się zdecydować. Jadę do wczesnego popołudnia a potem poszuka się czegoś godnego uwagi.
Godzina czternasta. Miasto Suolahti. Trzeba coś wybrać. Skręcam w czterocyfrowo oznaczoną drogę, prowadzącą nad jezioro Autionselka. Czterocyfrowa nazwa drogi oznacza skrajnie zaniedbaną, podrzędną szosę, czyli wąski ale równy jak stół asfalt. Znów skręcam. Teraz szuter. Prowadzi, (do czego już się przyzwyczaiłem) tylko na swój koniec zwieńczony letnimi domkami. Trzeba zawrócić. W drodze powrotnej próbuję jeszcze w różnych miejscach. Skutek podobny. Brzeg zamieszkały albo zabudowany. Trzeba wrócić do Suolahti. Tutaj zatrzymuję się w czymś w rodzaju parku z plażą i z małym pomostem. Widok na huczącą i dymiącą fabrykę po drugiej stronie jeziora. W akcie desperacji Kaczor próbuje przegłosować rozbicie obozu właśnie tutaj. Na szczęście jestem silniejszy. Czym prędzej z Suolahti odbijam na wschód.
Motocykl toczy się niespiesznie, jak wszystkie pojazdy tutaj. Słońce na postojach rozgrzewa nieco. Jest prawie 15 stopni. Szeroka i równa 69-tka, prowadzi między jeziorami do Konneversi.
W Konnevesi jest duży sklep. Zatrzymuję się tu po chleb albo bułkę. Po zakupy idzie Kaczor a ja w tym czasie kontempluję urodę tutejszych kobiet. Chyba kobiet. Kaczor wraca za 15 minut. W wypchanej reklamówce taszczy dwa piwa, wielką paczkę bułek zwykłych, drugą taką samą bułek z jakimś dodatkiem, ciastka i dwie duże wody niegazowane. Nie chcę myśleć co by Kaczor przyniósł gdyby trzeba było kupić coś więcej niż jeden chleb. Że nie ma gdzie tych wszystkich dóbr upchnąć, znów na motocykl siadam ja, za mną wypchana reklamówka, za reklamówką Kaczor. Na szczęście pole namiotowe jest tuż za miastem.
GPS jakby wiedząc, że już wystarczy na dziś poszukiwań, prowadzi najkrótszą, piaszczystą drogą przez posesję rolnika. Teraz nie za gęsty las i z lasu wpadam na szeroką asfaltówkę, a ta kończy swój bieg na nabrzeżu przystani wodnej. Dojeżdżam do samego pomostu. Dalej jezioro. Obok stalowego zbiornika na wodę stoi chudy, nie za wysoki człowiek w czerwonym podkoszulku z logiem H-D. Zajęty tłumaczeniem czegoś swojemu rozmówcy zerka w stronę motocykla. Wydaje się, że to ktoś dobry do zasięgnięcia informacji. Zresztą w pobliżu oprócz tych dwóch, nikogo nie ma. Niewysoki zna angielski. Na dodatek jest właścicielem albo zarządcą całego terenu.
– Czy można tu rozbić namiot? – Pytam plątanym angielskim. Niewysoki rozgląda się znaczącym spojrzeniem po pustej, zielonej przestrzeni. Przecież można. Przeprasza swojego rozmówcę i idziemy do recepcji. Po drodze (choć krótka) opowiada o swojej jeszcze nierozpoczętej przygodzie życia. Jurto leci do USA, żeby tam na Harleyu przejechać całą Route 66. Oto spotykam człowieka, który właśnie przestaje marzyć i już jutro swoje marzenie spełni. Każde zrozumiałe czy niezrozumiałe przeze mnie zdanie, błyskiem w oku i ledwo skrywaną euforią zdaje się potwierdzać radość Niewysokiego. Swój człowiek. Znam to uczucie.
Mała drewniana budka przy ścieżce mieści w sobie recepcję kempingu, komputer, trochę dokumentów, kubek i szufladę. Obok lodówka z lodami i zimnymi napojami. Z szuflady Niewysoki wyjmuje formularz meldunkowy. Trzeba go wypełnić. Kaczor chwyta za kartkę, zabiera długopis jego właścicielowi i … wpisuje MOJE dane, które muszę podyktować. Imię, nazwisko, data urodzenia, numer paszportu, obywatelstwo, adres zamieszkania. Wypełniwszy wszystkie pola podsuwa mi kartkę.
– Podpisz. To podpisuję. Teraz już wie o mnie wszystko. I właściciel kempingu i Kaczor. Po wniesieniu stosownej opłaty, Kaczor odbiera klucz do kuchnio-prysznico-łazienki. Opłacone do jutra a zostać można do kiedy wola.
Kiedy tyle wolnej przestrzeni, trudno się zdecydować gdzie jest najlepsze miejsce na obóz.





Jest tu duży, łamany pomost i dwa proste. Te dwa proste to stanica z wycieczkowymi statkami, motorówkami i nawet łodzią ratowniczą. Cisza i spokój. Jest bezwietrznie a kiedy zza chmur wyjdzie słońce, znośnie ciepło.







Wypadło nad jeziorem, tuż przy nieczynnej saunie, pod brzozą z budką dla ptaków. Szybko rozstawiamy namiot, zrzucam motocyklowe, ciężkie ciuchy. Kaczor odwrotnie - dorzuca coś na siebie. Wędki uzbrojone. Pierwsze rzuty w wodę. Kaczor rozpoczyna karierę wędkarską. Drugi rzut i z łatwością wyszarpujemy z wody małego szczupaka. Zaraz po nim na ten sam wobler daje się nabrać kilka okoni. Trzy do szczupaka na kolacje wystarczą. Reszta do wody. Nie sądziłem, że będzie to tak absurdalnie łatwe.







Jest już ciemno. Wypatroszoną zdobycz niosę do kuchni a tam, za pomocą piekarnika Kaczor załatwia resztę. Nie ma nic lepszego od gorącej ryby w wieczorny ziąb. Najadłszy się, wracamy do namiotu, po drodze czyniąc ustalenia co do następnego dnia. Wślizguję się w śpiwór. Zostajemy tu na jeszcze jeden dzień.
Jeszcze jeden dzień wędkujemy. Od rana Kaczor rządzi na wodzie. Obrzuca każdy centymetr wody różnymi przynętami. Na nic innego nie ma czasu. Amok! Za to rzuca coraz celniej i coraz dalej. Żyłka już się nie plącze. Sam zmienia przynęty. Ma nawet rękawiczki do zmywania w razie gdyby coś złapał i musiałaby sam rybę odhaczyć. Wszystko to na pomoście. Ranek niezbyt hojnie obdarowuje zdobyczami. Kiedy po kilku godzinach rzucania Kaczor ma dość, porzuca swoje główne zajęcie na rzecz zrobienia kawy. Mam więc kawę i snickersy. Zmordowany Kaczor idzie do namiotu a ja szukam kamyka nadającego się na ciężarek. Mam. Teraz łopatka i zabieram się za drenowanie ziemi. Są ale jakieś takie mizerne te robaki, że niektórych nie dałoby się na haczyk nawlec. Przywiązuję kamyk do bocznego troku i wszystko w wodę. Złowione płocie i leszcze wypuszczam. Za wcześnie na obiad.







Zbliża się popołudnie. Jest około 10 stopni. Kiedy od tego siedzenia na chłodzie, trzęsę już członkami w kierunku pomostu zbliżają się dwie panie. Na sobie mają … stroje kąpielowe. Finowie to zahartowani ludzie. Przywitawszy się uśmiechem, dziarsko wskakują do jeziora. Za 10 minut, niespiesznie wynurzają się, żegnając zmarzluchów uśmiechem.
Wędrujemy po pomostach, wszystkie dokładnie obławiając. Kaczor raz nawet złowił statek wycieczkowy. W efekcie na kolację szczupak prawie dwa razy większy od tego z wczoraj. Okonie do wody. Przy kolacji przeżywam ostatni rzut dnia i zerwanego Bardzo Wielkiego Szczupaka. Czy zerwanego? Nie zerwał się od tak. Źle skonstruowałem węzeł na przyponie i żyłka się po prostu przetarła. Ale był taaaki wielki. Z czasem w moim wyobrażeniu pewnie urośnie jeszcze bardziej Zabrał ze sobą najłowniejszy wobler.

__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie.
https://www.facebook.com/CFact1/
CeloFan jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem