Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25.02.2019, 18:17   #101
Dredd

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 301
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Dredd jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 3 dni 13 godz 57 min 14 s
Domyślnie

12 sierpnia

Plan na dziś nie jest zbyt porywający: dojechać do Skikdy, załatwić formalności celno- promowe i zapakować się na łajbę. Do pokonania mamy raptem niecałe 90 kilometrów. To niby nic, ale prom wypływa o 11, a papierologia trwa długo. W hotelu tylko kawa; śniadanie zjemy gdzieś po drodze. Ponieważ wczoraj był piątek i poczta zamknięta, nie udało się wysłać kartek do Polski. Proszę więc recepcjonistę o taką przysługę. Ależ nie ma problemu, oczywiście. Pytał czy na pewno nakleiliśmy właściwe znaczki, ale i tak zaoferował, że jak będzie potrzeba, to dokupi…
To już prawie koniec naszego pobytu w Algierii, a ja nadal nie mogę wyjść z podziwu. Jacy Ci ludzie są wspaniali! Pakuję motocykl, Ania przynosi kaski i w drogę. Konstantyna żegna nas kolorowymi drzewami.



393.jpg



Mijamy ostatnie rondo i zaraz za nim kontrolę drogową. Widzę znak na Skikdę, więc tam się kieruję. Nawigacja natomiast dostała szału. Zgodnie z mapą powinniśmy jechać prostą drogą krajową, a ona każe skręcać w lewo. Znowu odwrót na rondo, ale na szczęście policjanci się nami nie interesują. Jedziemy jakąś boczną, wąską dróżką wśród drzew. Niech będzie, pewnie maszyna znalazła jakiś skrót. W sumie jest całkiem ładnie. Do czasu – po kilkunastu kilometrach kończy się asfalt. Odwrót, kolejny raz przejeżdżamy koło posterunku. Ponownie nikt nie zwraca na nas uwagi. Uff, widać władza ma ważniejsze rzeczy na głowie niż kontrolowanie nas. I dobrze, bo wcale nie potrzebna nam kolejna strata czasu. Olewam gpsa i jadę zgodnie ze wskazaniami znaków. Tym razem udaje się i bez błądzenia docieramy do Skikdy.



394.jpg



395.jpg



Skręcam do portu i widzę sznurek samochodów czekających na załatwienie formalności. Stajemy i my. Wcześnie, jest dopiero 8:00. Pędzi do nas jakiś uśmiechnięty gość, machając rękami. Zaraz, zaraz, skądś kojarzę tę twarz… Aaaa, to facet z obsługi promu. Wita nas jak starych znajomych i umawiamy się na później. Muszę obskoczyć parę kolejek, podstemplować co nieco i czeka nas odprawa celna. Wszystko w bardzo miłej atmosferze, ale czas upływa. Jedziemy do celników. Tylko w którym kierunku? Ktoś w oddali macha do nas. Walimy tam. Jest odprawa, sprawdzają bagaże. Na wierzchu naszego wora włożyliśmy kosmetyczkę Ani z tamponami widocznymi zaraz po otwarciu, a pod nią jej bieliznę. Panowie najpierw zażyczyli sobie otwarcia kosmetyczki, ale zaraz kazali ją zamknąć Potem jak zobaczyli damską bieliznę, odechciało im się grzebania dalej. Chyba trochę na sztukę pytają czy nie wywozimy niczego, czy nie mamy przypadkiem róż pustyni (rose de sable). My zdziwieni - a co to takiego?
- Skąd jesteście?
- Z Polski. Polonia, Bulanda.
- A gdzie się urodziliście?
- No, w Polsce.
- Ty urodziłeś się w Polsce? – wskazuje palcem na mnie prawie się śmiejąc - Wyglądasz jak Algierczyk!

Jedziemy dalej, kolejna kontrola. Okazało się, że brak mi jakiegoś papieru od policji. Szukam napisu w stylu asz-szurta, jednak nic takiego nie widzę. Kierują mnie do jakiegoś budynku, ale okazuje się, że jest to kapitanat portu i tam nic nie załatwię. Mówią, że muszę iść w drugą stronę. Idę. Ale gdzie, do cholery? Tutaj są celnicy, a w kolejnej budce urzędnicy, którzy obsługują przypływających. Widzę gościa, który przy wjeździe do Algierii wystawiał nam TDP (dokument dla motocykla). Walę do niego. Uśmiech od ucha do ucha – po obu stronach. Próbuję powiedzieć, o co mi chodzi. A nie jest to łatwe, gdy nie zna się języka.
- Zaprowadzę cię!
Zostawia jakieś w połowie wypełnione papiery i prowadzi mnie do właściwego budynku i okienka.
- Szukran dżazilan – bardzo dziękuję!

Wjeżdżamy na prom. Po zaparkowaniu wita się z nami jakiś facet. Jest tu mechanikiem. Umawiamy się z nim na północ. Wtedy kończy pracę i pokaże nam łajbę. Bardzo chętnie! Żona w trakcie podróży z Europy co nieco już widziała (właściwie wszystko poza maszynownią), a mnie bardzo ta propozycja cieszy, bo ja widziałem niewiele.
Patrzę na kolejkę pojazdów czekających na załadunek, ale nie jest ich za dużo. Ładownia została zapełniona samochodami w niewielkim stopniu – dużo wolnego miejsca na pierwszym poziomie, a drugi cały wolny. Jak smutno było płynąć na takim pustym promie! Zniknął gdzieś cały harmider. Dzieci nie biegają, w przejściach nikt nie leży, wokół zaległa cisza. Z rzadka tylko spotykamy pojedyncze osoby. Na sali z fotelami, na którą się zadekowaliśmy zajęte może ze 4 miejsca. Nauczeni doświadczeniem – tym razem mamy jedzenie, ciepłe ubrania, przybory toaletowe i klapki pod prysznic. Wszystko to profesjonalnie zapakowane w wielki tobołek – tzn. reklamówkę Dodatkowo targamy kaski, bo przecież na motocyklu ich nie zostawimy. W głowie zaświtała mi myśl: a może uda się dostać kajutę? Żaba pomysłowi przychylna. Idę zapytać. Kajuty są, a i owszem. Ale ta przyjemność kosztuje 120 Euro. Drogo, myślę sobie. To jak nasz budżet na 4 noclegi. A może zapłacić i przepłynąć w ludzkich warunkach? W końcu jak dopłyniemy, mamy jeszcze do pokonania 800 kilometrów. Bierzemy kabinę. Kajuta okazała się maleńka, ale w porządku i do tego z jeszcze mniejszą łazienką. Żadne z nas nigdy by nie pomyślało, że będzie nas cieszyć taka kajutka za taaakie pieniądze. Przede wszystkim, można było się porządnie wyspać. Żałowałem tylko, że okno się nie dało otworzyć. Mały obchód po pustym promie i zasuwamy do knajpy coś zjeść. Chyba cała obsługa promu nas pamięta – prawie każdy się z nami wita Nawet chłopaki z kuchni wołają z uśmiechem: Polonia!

Jedzenie jakoś nie przypadło nam do gustu, a na domiar złego kosztowało niemało (25Euro). Odwykliśmy już od takich cen. Po posiłku przyszedł kelner chwilę z nami pogadać i oczywiście poczęstował kawą
W kajucie wreszcie biorę się za czytanie gazet, które nietknięte przejechały tyle kilometrów
Tak to można płynąć! Da się wykąpać w przyzwoitych warunkach, mydełka, szampony, ręczniki, papier toaletowy Najedzeni, zrelaksowani lekturą ucinamy sobie drzemkę. Jak niewiele człowiekowi potrzeba do szczęścia…
Wieczorem wybieramy się przejść na pokład popatrzeć na morze. Babki z recepcji widząc nas pytają, czy byliśmy na kolacji. Nie bardzo rozumiemy, a tymczasem jedna z nich wychodzi zza lady i prowadzi nas do restauracji. Ale nie do baru szybkiej obsługi, w którym jedliśmy obiad, tylko do innej, hmm… bardziej „wykwintnej”. Obrusy, kelnerzy itp. Dostajemy posiłek, który (jak się okazuje) mieliśmy w cenie kajuty. Kolacja całkiem smaczna. Szkoda tylko, że nie jesteśmy głodni, bo nie tak dawno mieliśmy obiad. Ale jemy, bo co chwila ktoś przychodził z pytaniem czy nam smakuje. Smakuje; bez porównania z tym, co jedliśmy! Z tego wniosek, że obiad także mieliśmy w cenie. Cóż – jak się jest nieobytym w świecie i nie zna języków, to trzeba cierpieć

W międzyczasie odwiedzamy gościa od monitoringu, który poratował moją Żabę w drodze do Algierii. Pokazujemy mu zdjęcia pustyni. Jest ciekawy, bo nigdy nie był na południu. Trochę mnie to dziwi, bo jak można nie chcieć zobaczyć pustyni mając ją w swoim kraju? A może sprawdza się stare powiedzenie: cudze chwalicie, swojego nie znacie? Dziwi się każdemu zdjęciu i cmoka z zachwytem. Na pożegnanie dajemy mu miętówki w klimatycznej puszczeczce H-D, bo to wszystko czym możemy się odwdzięczyć za miłe chwile. Jest nimi zachwycony i dziękuje.
Tymczasem mija północ i zasuwamy na umówione miejsce, żeby zejść do „podziemia statku”. Wielce jestem ciekaw maszynowni. Oczami wyobraźni już widzę taki oto obrazek: smród paliwa do diesla, gorąc, wszystko uciapane olejem i smarami. Przed wejściem dostajemy słuchawki na uszy. Po otwarciu drzwi do maszynowni rzeczywistość okazuje się zdecydowanie inna niż nasze wyobrażenia. Porządek, czyściutko, centrum sterowania silnikami to komputery. Gość obsługujący ten sprzęt studiował w Europie, mówi płynnym, pięknym angielskim. Moja żona jest pod wrażeniem gościa i oczywiście maszynowni ;p. Ogrom tej maszynerii robi niesamowite wrażenie.
Dwa silniki V po 12 cylindrów każdy, 70 tyś. koni mechanicznych, uruchamiane pneumatycznie, dwa ogromne zbiorniki na sprężone powietrze – w każdym po 24,5 bara. Silniki pracują praktycznie przez cały czas oba, jest głośno i ciepło ok. 40 stopni, a statek spala ok. 100 ton ropy podczas jednego rejsu.



396.jpg



398.jpg



399.jpg



400.jpg




Po zwiedzaniu maszynowni mechanik zabiera nas do swojej kajuty, opowiada o sobie. Gadamy łamanym francuskim, angielskim i niemieckim. Okazuje się, że studiował w Niemczech, z dumą pokazuje pieczątki w jakiejś książeczce, dokumentującej przebieg służby. Stary wilk morski. Niedługo będzie zbierał się na emeryturę.

Na promie ma miejsce druga awaria – idąc po schodach urywam obcas w bucie. Na domiar złego wystający z niego gwóźdź kaleczy podłogę. Na razie – niczym panienka na szpilkach- zasuwam do kajuty drepcząc na samych palcach. Niby mam w sakwie jakieś półbuty, ale nie bardzo wyobrażam sobie dalszą jazdę w nich. Udaje mi się namówić kogoś, żeby wpuścił mnie do będącego w ładowni motocykla. Uzbrojony w śrubokręt i izolację zamierzam tak łatwo się nie poddawać. Przymocuję obcas dwoma wkrętami i będzie malina! Jeden znalazłem w motocyklu (dostałem go w Timimoun jako zapas przy naprawie GPS-a), ale jest problem z drugim. Łażę po kajucie i szukam, ale niczego nie ma. Już zamierzałem wykręcić jeden z szafki w nocnym stoliku, gdy pod szafą znalazłem nie pasujący do niczego fragment szuflady a w nim – 2 wkręty. Nie powiem, mięsa trochę poleciało z moich ust, ale naprawa się udała. Można z czystym sumieniem walić w kimę!


13 sierpnia

Rano zasuwamy na śniadanie do tej samej co i wczoraj, całkiem przyjemnej restauracji. Menu poranne tradycyjne – w stylu francuskim, tzn. na słodko.
W oddali już widać ląd - dopływany do Genui. Z jednej strony cieszę się, że wreszcie wracamy do „naszej cywilizacji”, bez śmieci i brudu na ulicach, bez garbów zwalniających, które na północy Algierii naprawdę mnie umęczyły, z czyściutkimi restauracjami, hotelami, toaletami na stacjach benzynowych. Z drugiej jednak bardzo mi żal. Ludzi – ich duchowości, otwartości i dobroci. I pustyni – jej niewysłowionej magii.
Żegnaj Algierio! Mam nadzieję – do zobaczenia!

Nad Europą widać chmury, ale jest ciepło. Słabo będzie jechać z deszczem, spowolni nas. Zjazd z promu na ląd poszedł bardzo sprawnie: pokazaliśmy jedynie paszporty i ognia. Ustawiam GPS, żeby nie krążyć po Genui i drzemy w kierunku Szwajcarii. Plan jest taki, by tym razem przejechać przełęcz św. Bernarda w Alpach.



401.jpg



Ledwo wyjechaliśmy z miasta, a tu dopada nas deszcz. Ale przed nami niebo lepsze.
- Jedź, uciekniemy – słyszę w interkomie. Dzielne to moje babsko
Wobec tego ognia. Spodnie mi przemiękły, kurtka jeszcze nie puściła, a i w butach sucho, więc nie ma problemu. Udało się, wyjechaliśmy spod chmury. Za kolejne pół godziny wyschliśmy, ale słońce jakoś nie chce przebić się. I tak do samej Szwajcarii. Na wjeździe oczywiście myto – 40 CHF. Cóż zrobić – płacimy i jedziemy. Martwi mnie jedynie coraz bardziej szare niebo. Zatrzymujemy się na stacji benzynowej. Ceny wyższe niż we Włoszech. Zatankowane, możemy ruszać dalej. Ledwo wjechaliśmy na autostradę, jak po kilku kilometrach zaczął padać deszcz. Z każdą chwilą coraz mocniej. Choć niechętnie, ale postanawiamy założyć kondomy. Tylko gdzie to zrobić? Żadnego zjazdu, mostu, zatoczki. Deszcz leje już porządnie. Dobrze, że przełożyłem pieniądze do kurtki, bo w spodniach by już przemokły. Cholera, do tego jest zimno. Skręcam w najbliższy ślimak do miasteczka. Tam jak na złość – żadnego przystanku, zatoczki, daszku. Nawet na parkingu przed marketem nie ma boksu na wózki. Porażka. Do tego ludzie jadą samochodami jak po śmierć. Przyklejamy się do jakiegoś budynku i pod metrowym daszkiem przebieramy się. Z przyjemnością zakładam tak długo nieużywane spodnie skórzane. Przynajmniej suche. Kurtka mi przemokła, w butach też chlupie. Mam nadzieję, że jak ubierzemy kondomy i nakładki na buty, to będzie lepiej. Dalsza jazda jest tylko gorsza. Robi się chłodniej, deszcz leje jakby chciał nas utopić. Godzina, dwie i nic się nie zmienia. Jadę nie więcej niż stówką. Kilometry mijają powoli, albo nam tak się jedynie wydaje. Tęsknym wzrokiem wypatruję bardziej pogodnego nieba, ale wszędzie tylko szarość. Deszcz wzmógł się do tego stopnia, że po jezdni płynie woda. Zwalniam do 80, ale widzę, że i samochody nie jadą szybciej. Nikt nas nie wyprzedza. Nie dość, że zimno mi jak pieron, to w takim tempie daleko nie dojedziemy. Żaba też szczęka zębami, gadać jej się nie chce. O przełęczy świętego Bernarda mogliśmy oczywiście pomarzyć. O pięknych widokach też – z uwagi na mgłę. Było ok. 12 stopni. Abstrahując od deszczu, niska widoczność i mgła czyniła wjazd w góry bezsensownym. Jedynym przyjemnym akcentem był przejazd przez bardzo długi, kilkunastokilometrowy tunel w którym temperatura podskoczyła do chyba 30 stopni! Szybka w kasku paruje tak, że jadę z otwartą, ale jakie to przyjemne! Wreszcie ciepło!
- Jedź wolniej – słyszę w interkomie.
- Namówiłaś mnie.

Mam nadzieję, że za górą wyjedziemy wreszcie z tego przeklętego deszczu. Na pewno wysoka góra uniemożliwi chmurom przejście na drugą stronę pasma. Nic bardziej mylnego. Deszcz leje jak wcześniej. Aż nam się nie chce wyjeżdżać z tunelu, gdy zobaczyliśmy co jest po drugiej stronie. Zaraz dopada nas zimne, wilgotne powietrze. Do d… taka jazda! Do tego mało przyjazna infrastruktura drogowa. Parkingi czy stacje są bardzo rzadko, zaś zaplecza w stylu stoliki i zadaszenia właściwie tam nie ma. Do tego są zabite ludźmi do tego stopnia, że kolejka do męskiego WC liczy chyba ze 30 osób. Kolejny parking – tak samo. Deszcz na dobre ustaje dopiero w Niemczech. W międzyczasie milknie nam interkom. Może się rozładował?
Już po ciemku dojeżdżamy do Frankfurtu – naszego celu na ten dzień.

14 sierpnia

Nocujemy u przyjaciół i zwiedzamy miasto. Frankfurt. Wszystko takie uporządkowane, poukładane, zadbane. Ulice pozamiatane, trawa pomalowana. Ma się wrażenie, że tam nawet ptaki latają po wytyczonych torach. Zero spontaniczności, nieprzewidywalności, po prostu… życia. To zdecydowanie nie mój klimat.
Wysłany z Polski olej silnikowy wraz z filtrem już czeka na wymianę. Do zalecanego przebiegu, tj. 8000km zostało jeszcze 420km, a więc wymierzyłem idealnie. Tym razem lepkość standardowa – 20W50.
Wieczorem – nocne Polaków rozmowy. Jakieś winko, piwko. Pierwszy alkohol od prawie 20 dni. Miło spotkać się ze znajomymi na wakacjach!



402.jpg



403.jpg



404.jpg



15 sierpnia

Choć nie startujemy przed świtem, to jednak wcześnie rano. Pyszne, „kontynentalne” śniadanie i w drogę. Na polach wita nas mgła.



406.jpg



Później, powolutku, wychodzi jednak słońce. I wreszcie upragniona tablica – Polska! Ojczyzna wita nas niebieskim niebem i białymi, tak dobrze znanymi „barankami”. Myślę sobie, że takiego błękitu nieba nie ma w żadnym innym kraju!



407.jpg



408.jpg



409.jpg



Około 20 jesteśmy w domu. Pokonaliśmy 8681km. W trasie byliśmy 23 dni. Dobrze, że przed nami weekend, to trochę odpoczniemy



410.jpg



Masha'Allah



Koniec.



Czy nam się podobało? Jak do tej pory to najciekawsza podróż jaką odbyliśmy. Jeśli ktoś zapytałby: gdzie jeszcze chciałbyś pojechać, odpowiedź jest krótka: do Algierii. Chcielibyśmy spotkać raz jeszcze tych samych ludzi.


Jeżeli dotarłeś aż tutaj zapewne interesuje Cię wyjazd do Algierii. Zamieszczam kilka informacji praktycznych i podsumowań.

Czas wyprawy - 23 dni
Zrobione 8681 km

Garby zwalniające
Wspominam o nich po raz kolejny, bo w Algierii jest to dramat. W miastach, wioskach, przy zabudowaniach, przed i po każdym skrzyżowaniem, po każdym ograniczeniu do 30-40 trzeba się ich spodziewać! Nieraz są oznaczone, nieraz pomalowane w jakieś pasy, ale najczęściej niewidoczne, przysypane piaskiem czy śmieciami.


Przewożenie pieniędzy, karty kredytowe, bankomatowe
Krótko – tylko gotówka. Reszta na naszej trasie okazała się bezużyteczna.
Kurs: oficjalny – 1Euro – 150DA

Fiche
Kartki z wydrukowanymi naszymi danymi typu: nr paszportu, adres, etc, danymi motocykla. Oprócz tego warto mieć kopie paszportów i wizy. Takie kopie dajemy kontrolującemu.

Wiza
Koszt 190zł, trzeba mieć zaproszenie od Algierczyka, pismo z agencji turystycznej, ubezpieczenie zdrowotne obejmujące transport zwłok.


Ogółem koszty
Prom – ok. 3000zł/ 2 osoby+ motocykl w obie strony (bez kajuty). Połączenie Genua - Skikda – jest chyba najtańsze.
Ubezpieczenie OC w Algierii – 15E na promie (ponoć na lądzie jest taniej)
Obiad 15 – 30 zł/ 2os. w lokalnych knajpkach
Paliwo – 0,85zł/litr
Woda – 0,50 – 0,80zł/butelka 1,5l
Hotele – 80 - 130zł za 2-os (standard do przyjęcia, ale z reguły bez śniadania), wyjątek – Tidikelt – 240zł ze śniadaniem (na stronie www jest zaniżona cena).
Autostrada - darmowa
Muzea, zabytki – 2- 4zł,

Ubrania/kaski
Tylko skóra. Żona kupiła sobie specjalnie jasną kurtkę z dziurkami na całej powierzchni – to był dobry pomysł, ale w ekstremalnych warunkach do środka wwiewało jej gorące powietrze, a ja zasuwając kurtkę pod szyję mniej się grzałem. Kolejna zaleta skóry: po zdjęciu kurtki czy butów (nawet w tych temperaturach) nie zlatywały się do nas okoliczne muchy
Spodnie – luźne bojówki.
Kaski przemalowaliśmy na biało sprayem rubber paint, zaś „farbę” po powrocie zerwaliśmy. Zdecydowanie mniej się nagrzewały. Czyli – jasny kolor naprawdę robi robotę.
Dla bab ubranie najlepiej luźne, za duże i nieodsłaniające zbyt wiele (to dopisek żony )


Motocykl
Trzeba było o nim pomyśleć, żeby wytrzymał panujący w Algierii klimat. Wymieniłem miskę olejową w silniku na Screamin’ Eagle, która mieści o 1 litr oleju więcej i posiada ożebrowanie dodatkowo chłodzące olej, zamontowałem mocniejszą pompę oleju, większą chłodnicę oleju i dodatkowo – najmocniejszy dostępny wentylator do niej. Mając rozebrane kawałek silnika wymieniłem przy okazji kilka części eksploatacyjnych.
Nie wymieniłem jedynie baby, bo sprawdza się w ekstremalnych warunkach ;p.
Silnik zalałem olejem rekomendowanym przez H-D na warunki klimatyczne +26 stopni Celcjusza i więcej, czyli o lepkości SAE 60 (w Polsce rozrusznik kręci na nim trochę trudniej). Zamontowałem także wskaźnik ciśnienia oleju. Wcześniej miałem już zamontowany wskaźnik temperatury oleju.



TO JUŻ NAPRAWDĘ KONIEC

Teraz nie pozostaje nic innego jak pochylić się nad mapą i obrać kolejny kierunek…


411.jpg

Ostatnio edytowane przez Dredd : 13.02.2022 o 12:12
Dredd jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem