Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22.07.2016, 11:52   #30
kris2k


Zarejestrowany: Feb 2012
Posty: 158
Motocykl: GS 1100
kris2k jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 5 dni 5 godz 29 min 21 s
Domyślnie

Choćbys miał być jedynym czytającym, będę pisał dalej. Mobilizujesz mnie Dzięki


Dzień czwarty

Tego dnia nic nie zapowiadało apokalipsy która to miała się wydarzyć. Ale po kolei.
Wstałem jeszcze przed budzikiem. Ha! Dziś byłem od Ciebie szybszy, znienawidzony brzęczyku. Dość szybko się ogarnąłem i o 8 byłem gotów do wyjazdu. Od Rumuńskich rowerzystów którzy nocowali w tym samym miejscu dowiedziałem się że dziś od 9 Transalpina ma być zamknięta z powodu odbywającego się rajdu. Spoko, jeszcze zdążę. Zapytałem tylko jeszcze gdzie znajduje się najbliższa stacja i w drogę. Jako że stacja nie wzbudziła mojego zaufania, postanowiłem poszukać następnej. Jednak po kilku kilometrach odpuściłem dalsze poszukiwania, czas biegł nieubłaganie i w końcu nie zdążę przed zamknięciem Transalpiny. Wróciłem więc na stację, zatankowałem, i skierowałem się w wiadomym kierunku. Plan na dziś był prosty: przejazd Transalpiną w drugą stronę.
Już w Novaci policja blokuje boczne drogi. Dość szybko docieram do miejsca gdzie wczoraj omijałem zajęty pas przez uczestników rajdu. Niestety, droga okazuje się już zamknięta. Pytam policjanta czy i o której będzie otwarta. Pokazuje mi na swoim zegarku że o 12-tej. I dopiero gdy spojrzałem na zegarek policjanta oświeciło mnie : no tak, przecież w Rumunii mamy godzinę do przodu. Czyli teraz jest już przed 10-tą. Wyciągam swoją niezawodną nawigację i analizuję: szybka zmiana planów, robię nawrót i jadę na drogę która już w Polsce rzuciła mi się w oczy przy przeglądaniu rumuńskich dróg na google maps. Jadę na Petroszany, a następnie drogą 7A w kierunku Transalpiny. Jak dotrę to akurat powinni trasę otworzyć. Wracam do Novaci i pytam policjantów blokujących boczną drogę czy ta w kierunku na Petroszany jest otwarta. Jest. Wskazują mi jeszcze gdzie skręcić aby nie robić koła na Targu Jiu i nie pchać się na krajówkę. To mi pasuje. Ruszam i jadę przez rumuńskie wioski.
Droga jest bardzo przyjemna, żadnego tłoku, dzieci przy drodze machają, wszystkie bez wyjątku. Żadnych faków czy rzucania kamieniami. Wprawia mnie to w dobry nastrój. W jednej z wiosek startują do mnie dwa bezpańskie psy - podnoszę tylko w górę prawą nogę i dodaję lekko gazu. Szybko rezygnują z pościgu. Tak dojeżdżam do głównej drogi na Petroszany. Odbijam w prawo, przejeżdżam przez jakieś miasteczko, i za miasteczkiem nagle droga zaczyna pięknieć. Staję na przydrożnym parkingu na którym zauważam sporo zaparkowanych samochodów. Tu chyba jest coś ciekawego. Nie myliłem się - jest mostek nad rzeką z którego rozpościera się niczego sobie krajobraz:









Spoglądam jeszcze na mapę w moim super telefonie i już wiem że właśnie przejeżdżam przez park narodowy Defileul Jiului. Przynajmniej tak było na mapie
Droga dość kręta, z jednej strony płynie sobie rzeka, z drugiej góry. Jedzie się w cieniu, co akurat dziś jest bardzo przyjemne bo słońce grzeje dość mocno, pomimo że do południa jeszcze trochę czasu zostało. Z czystym sumieniem polecam tą drogę każdemu kto tam będzie, jest po prostu piękna, i do jazdy, i krajobrazowo.
Po drodze mijam jakiś monastyr, ale nie zatrzymuję się. Nie przyjechałem tutaj tym razem na zwiedzanie zabytków.
W takich to pięknych okolicznościach przyrody docieram do Petroszan. Odbijam na 7A i po kilku kilometrach zaczyna się odcinek szutrowy:





Staję na foto aby uwiecznić fajny kamyk:








i w tym momencie zaczyna mnie dość ostro boleć brzuch. Pakuję się na Gustawa i ruszam. Nie ujechałem chyba nawet 100 metrów gdy zaczął się akt pierwszy dzisiejszej tragedii. Zapewne wszyscy znacie ten stan gdy zwieracze wysyłają do mózgu informację: ,,odmawiamy współpracy”. I taka informacja właśnie dotarła. Nie wiem jakim cudem zdążyłem zatrzymać Gustawa, zrzucić kask i dosłownie skoczyć w bok drogi. Jak na złość ten bok drogi okazał się w dodatku mocno stromy. Ale nie pozycja teraz była najważniejsza a to że dosłownie w ostatniej sekundzie zdążyłem. Udało mi się też nie sturlać w dół bo nawet nie miałbym jak zadzwonić po ten helikopter na który bilet jeszcze w kraju wykupiłem. Jeśli w ogóle byłbym w stanie jeszcze jakikolwiek telefon wykonać. Nie wiem co by było gdybym akurat przez jakieś miasto czy wioskę przejeżdżał, nawet nie chcę sobie tego wyobrażać.
Spocony jak górnik po szychcie pakuję się ponownie na motocykl. I choć szuterek bardzo fajny, to już nie sprawia mi przyjemności. Jadę bo jadę, brzuch cały czas boli. Raz mocniej, raz słabiej, ale ciągle nie daje o sobie zapomnieć.
Dojeżdżam do skrzyżowania z Transalpiną i odbijam w prawo. Mój umysł zaprząta teraz jedna myśl: co będzie jak nastąpi akt drugi? Tu już nie ma gdzie w bok drogi zeskoczyć. To znaczy można, ale będzie to prawdopodobnie ostatni skok mojego nędznego żywota. Ale co poradzić, jechać trzeba.
Pogoda dziś dopisuje. Piękne słońce. Jeszcze raz pokonuję znane mi już, cudowne zakręty. Tym razem upewniłem się że kamerka działa. Droga mija dość szybko i przy ciągle pięknej pogodzie wjeżdżam na przełęcz Urdele. Nawet na samej przełęczy dziś nie jest chłodno, choć zazwyczaj różnica temperatur jest odczuwalna. Parkuję Gustawa i idę rozprostować kości oraz zobaczyć co oferują okoliczni straganiarze. Trzeba przecież jakieś pamiątki dla moich dziewczyn zanabyć. Tak, wiem że to i tak w większości chińszczyzna, ale czy to dla dzieciaków ma jakiekolwiek znaczenie? Pamiątki muszą być i koniec, choć pewnie jak zwykle szybko wylądują na dnie szafy.
Idę jeszcze zrobić kilka fotek:
















Jeszcze tylko upewniam się że kamerka jest włączona i czas na zjazd do Novaci.
Droga, pomimo że jechałem nią już wczoraj, nie przestaje zachwycać. Jeszcze po drodze, już nie zsiadając z motocykla, staję na foto:





[img][https://lh5.googleusercontent.com/-K...47_Pro%2B1.jpg[img]







Dojeżdżam do miejsca w którym odbywał się dzisiejszy rajd. Poznaję po smrodzie spalonej gumy oraz czarnych smugach na każdym zakręcie. Wokół na i za barierkami pełno kibiców. Moje myśli znów krążą wokół jednego tematu: oby tylko nie teraz!!! Na drodze pojawia się policyjna blokada. Przede mną jedzie samochód z tubylcem. Coś rozmawia z policjantami, ci machają ręką i każą mu jechać. Podłączam się i ja. Za chwilę druga blokada, już nie policyjna, ale organizatorów rajdu. Tu dyskusja pomiędzy kierowcą a organizatorem trwa dłuższą chwilę, porozumiewa się z kimś przez krótkofalówkę, wreszcie podchodzi drugi z organizatorów, i usłyszawszy od kierowcy że policja puściła, każe jechać. Przejeżdżamy przez park maszyn, niektóre naprawdę wypasione rajdówki, sporo też seryjnych samochodów sportowych, i perełka: McLaren F1. Po przejechaniu parku maszyn już normalna droga do Novaci.
Dojeżdżając do miasta zastanawiam się czy jest sens kontynuować dzisiaj jazdę. A może wziąć pokój na kolejną noc i przeczekać armagedon? Z drugiej strony, zeświruję cały dzień na kwaterze. Poza tym pogoda taka piękna, a jak się jutro popsuje? Będę sobie w brodę pluł. A co tam, co ma być to będzie. Jadę. Dam radę. Ból brzucha mnie nie pokona.
Ledwie wyjechałem z miasta, oczywiście nie w tym kierunku w którym powinienem co się okaże niebawem, następuje akt drugi tragedii. Jak na złość jadę przez jakąś gęsto zabudowaną wieś. Przekraczam chyba wszystkie przepisy drogowe jakie zostały wymyślone. Na szczęście chociaż ruch zerowy. Ale nie ma gdzie zeskoczyć, dom przy domu. Za nią zaczyna się następna. Oczy już wychodzą mi z orbit. Czuję jak cały puchnę. Nie wiem ile jechałem, nie w głowie mi było patrzenie na licznik, ale gdyby przy drodze stał jakiś patrol, policjant zapewne podarłby moje prawko na strzępy. Mimo że to plastik. Z tym że najpierw musiałby mnie dogonić bo na pewno bym się nie zatrzymał. Wreszcie dostrzegam jakąś rzeczkę, mostek, a przed mostkiem mocno stromy zjazd po luźnych kamieniach. To nieważne. Ważne że za zjazdem są jakieś krzaki. Wpadam w nie wyboistą ścieżką. Jak na złość jacyś tubylcy okupują rzeczkę. Jezusiczku kochany, czemu mi to robisz!!! Pędzę dalej na oślep ścieżką, na którą w normalnych warunkach nie odważyłbym się zjechać, szczególnie samemu tyle kilometrów od domu. Nie myślę w ogóle o tym że trzeba będzie nią wrócić. Po prawej jakiś ogrodzony sad. Ogrodzenie się kończy. Zsiadam praktycznie w biegu, zdążyłem jedynie rozstawić stopkę boczną, Gustaw zgasł. Nie wyłączyłem zapłonu, nie zabrałem kluczyków. Już nie było chwili do stracenia. Gdyby Gustaw upadł pewnie bym nawet tego nie zauważył. Zdążyłem, ale uwierzcie, był to naprawdę ostatni moment.
Wracając dopiero dotarło do mnie gdzie się zapuściłem. Z samym zawróceniem był problem, z wyjazdem nie mniejszy. Ostatni odcinek to praktycznie brak drogi. A ja w terenie to asem nie jestem niestety.
Jakoś udało mi się wytoczyć z powrotem na drogę. Jako że nie wiem gdzie jestem i czy jadę w dobrym kierunku, w ruch idzie nawigacja. Oczywiście, muszę zawrócić. Znów dojeżdżam na obrzeża Novaci, i skręcam tym razem już w dobrym kierunku.
Jadę z zamiarem dostania się jak najbliżej kolejnego punktu mojej wielkiej wyprawy czyli Transfogaraskiej. Żar już leje się z nieba. Staję w jakiejś wiosce na mini stacji benzynowej, Nie, nie po paliwo. To mam. Staję po lekarstwo. Cola jest dobra na wszystko. A taka z lodówki najlepsza. Leczy, orzeźwia i gasi pragnienie.
Po drodze widzę w jakiejś knajpie kilka motocykli na polskich blachach. Nie staję bo dziś nie pogaduchy mi w głowie. Po drodze ekipa dogania mnie. Pozdrawiamy się. Jadę z nimi jakiś czas. Dojeżdżamy razem do Ramnicu Valcea. To miasto na drodze Sybin-Pitesti. Czyli, w moim mniemaniu, w samym sercu Transfogaraskiej.
Tak, wiem, pojechałem kompletnie nieprzygotowany. I co ja na to poradzę? Już tak mam. Przekonany byłem że trasa Transfogaraska to droga łącząca Sybin z Pitesti. Odbijam więc w kierunku Sybin. Wjeżdżam na stację zatankować. Pytam pani kasjerki czy jestem na dobrej drodze, ale jakoś ciężko się nam dogadać. Jadę dalej i coś mi się nie widzi aby to była Transfogaraska. Przecież to jakaś normalna krajówka jest. Ruch okropny, upał nie maleje, na dodatek korek. Jadę środkiem. No tak, wypadek. Jakiś gość wjechał Peugeotem w przydrożny betonowy słupek. Bryka skasowana doszczętnie.
Widzę po prawej duży parking. Staję zasięgnąć języka. Pytam pewnego jegomościa gdzie ta Transfogaraska, bo że to nie ta na której się znajduję to się już zorientowałem. Jako że niezbyt idzie nam rozmowa, wyciągam nawigację, odpalam i dopiero pokazuje mi skąd i dokąd ta trasa przebiega. Teraz to nawet na nawigacji widać jak na dłoni, ta właściwa jest pięknie pokręcona, ta którą ja jadę jakoś nie bardzo. Jestem na siebie zły za swoją gamoniowatość. Mogłem przecież odbić z Ramnicu Valcea na Curtea De Arges, to był rzut beretem, i byłbym u stóp Transfogaraskiej. A tak nawijam niepotrzebnie kilometry i robię niezłe koło. Normalnie przyjąłbym to z uśmiechem i jechał sobie spokojnie dalej, ale nie dziś. Dziś już miałem dość. Toczę się wiec w tym korku dalej w kierunku na Sybin, czasem się nawet uda coś wyprzedzić. Już nie zrobiem błędu i na parkingu wbiłem w nawigację jako punkt docelowy Cortisoarę. Nie mam chęci się już dzisiaj gubić.
Do Sybin nie dojeżdżam bo nawigacja każe mi skręcić. Jadę więc wedle jej wskazówek. I dobrze robię, bo sprowadza mnie z krajówki na boczne drogi przez kolejne wioski. Po pewnym czasie wyjeżdżam znów na krajówkę tym razem na Braszów, i za jakieś 10km już skręcam na Cortisoarę. Przede mną znów góry:





Teraz tylko znaleźć nocleg. W pierwszym miejscu niepowodzenie, nie ma wolnych miejsc, już zakwaterowała się jakaś grupa motocyklistów. Ale to nic, tutaj kwater pod dostatkiem. Przy drugim podejściu strzał w dziesiątkę, jest wolny pokój, za 50lei. Gustaw na podwórko a ja do pokoju. W samą porę bo właśnie zaczynał się kolejny akt dzisiejszej tragedii. Ale teraz jestem już spokojny. Nie muszę szukać krzaków. I tak Cola zadziałała zadziwiająco dobrze, bo choć bólu brzucha nie ukoiła, to przynajmniej powstrzymała armagedon co pozwoliło dojechać do celu już bez gorączkowego poszukiwania krzaczorów.

Po odświeżeniu się idę szukać sklepu. Trzeba zakupić nową porcję lekarstwa i przydałoby się jakieś pieczywo. Dziś jeszcze nic nie jadłem. Sklep znalazłem, pieczywa niestety w nim nie stwierdzono. Trudno. Dziś na kolację będą kabanosy z Polski i na ciepło rosół z torebki. Też ojczysty.

Zapoznaję dwóch nowych kolegów z ich małżonkami, gości tego samego pensjonatu. Okazują się być strażnikami granicznymi. Gadamy do zmroku. Zmęczenie gdzieś odeszło, choć na ostatnich kilometrach dzisiejszego dnia byłem już naprawdę zdrowo padnięty. I gdy tak sobie wesoło biesiadujemy, podjeżdża 9-cioosobowa grupa Serbów na motocyklach. Właśnie zjechali z Transfogarskiej. No to już wiem że szybo spać nie pójdę. Nawet mi nie żal że finałowego meczu Euro nie obejrzę.
Spędziliśmy na wspólnych pogaduchach pół nocy.

Przejechane 422km. Ciężkie kilometry.

I mapka:

https://goo.gl/maps/e1aRzotDtNs

Filmiki dorzucę niebawem

Ostatnio edytowane przez kris2k : 23.07.2016 o 17:27 Powód: Odstępy między zdjęciami
kris2k jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem