Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01.02.2019, 18:31   #38
Grzechu2012
 
Grzechu2012's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jun 2013
Miasto: Łomżewo
Posty: 908
Motocykl: AT-NAT
Przebieg: 80000
Grzechu2012 jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 5 dni 8 godz 28 min 34 s
Domyślnie

Eshkashem
Rano znowu zwijamy się jako jedni z pierwszych, za mocno się nie zegnamy bo kto wie czy nie spotkamy się na kolacji. Ale życzymy sobie szczęśliwej drogi, pakujemy bety i „na koń”.
O poranku jest bardzo ciepło zatem czuję w kościach że dzień zapowiada się wesoło. Szutry, piach, upał i cały dzień jazdy wróżyć może tylko przygodę i zmęczenie. Czas na nas.



Powtórzę się ale jest pięknie jedziemy wzdłuż rwącej rzeki przez interkomy rozmawiamy sobie że jeden błąd, wpadasz i po tobie. Prąd jest tak silny ze człowiek z motocyklem nie ma szans to przetrwać, droga jak zwykle nie jest bez niespodzianek. Wyrypa totalna, naleciałości asfaltu, miejscami piach kopny, a z innej strony usypane świeżo kamienie. Spotkaliśmy dzień wcześniej ekipie Rosjan ostrzegali nas, że Ukrainiec wjechał w te kamienie za szybko i złamał obojczyk podczas wywrotki. No nie fajnie, myślę sobie, tutaj w tych warunkach się połamać.
Leczonym być przez lokalnego szamana. No bo skąd tu szpital !?
Nie dzięki, nasze skupienie podnosi się do 150%. Miejscami łapie się na tym ze za kurczowo trzymam kierownice co odbija się na moich nadgarstkach i łokciach, plecy bolą bardziej, w pierwszym lepszym kopnym piachu którego jest raptem ze 200m zaliczam glebę, co prawda nie groźną, ale kontakt z podłożem już mnie totalnie dekoncentruje i osłabia.
Africa jest ciężka sama w sobie do tego obładowana, sam nie podniosę, jest mi gorąco, zmęczony jestem, na szczęście leci Michał z pomocą.
Droga nie jest lekka, do tego jeszcze zmęczenie z kilku poprzednich niedospanych nocy daje o sobie znać coraz bardziej.

Chorog.
W Chorog ruch jest duży, jest już gorąco w mieście czuć to bardziej, w najbliższym sklepie uzupełniamy camelbagi w świeżą wodę i jedziemy szukać banku bo kończy się gotówka, a do Duszanbe to raczej już nigdzie nie wymienimy ojro, ani nie wypłacimy z bankomatu.
To daje dodatkowo w dupę, kręcimy się po zatłoczonej ulicy jak muchy w smole, ostatecznie staje i pytam ludzi gdzie jest bank bo już nie mam siły. Jest bank w bocznej uliczce za jakieś 500m, zostawiam motocykl z Michałem i idę na piechotę, jestem już cały spocony, wali ode mnie na kilometr. Co prawda prysznic brałem ale ciuchy motocyklowe pranie nie były, a już trochę przejechały.
Wchodzę do banku, a tam niewielka kolejka, na kasach siedzą nawet ładne panie, trochę robi mi się głupio bo umorusany i lekko śmierdzący stoję w kolejce.
Ale ma to swoje plusy bo jakaś sympatyczna pani puszcza mnie pierwszego hehe
Pewnie to te moje feromony unoszące się w powietrzu powodują że panie są aż onieśmielone (żarcik)
Mam gotówkę, może ruszać dalej, dzisiaj kawał drogi przed nami, a lekko nie jest, w miedzy czasie we wiosce mijamy, motocykle to nasi. Zatrzymujemy się pogadać, a chłopaki zajechali na jedzenie, to i my zjemy korzystając z okazji. Zamawiamy to co jest, bo zasadniczo menu bardzo ubogie jest tylko kebab i salad, brzmi nieźle pomyślałem. No niestety po krótkim czasie okazało się, że to co pod pierzynką cebulki wyglądało całkiem nieźle okazało się z psem przemielonym z budą, podle tak że cofało mi się natychmiastowo. Było to jakieś mięso w kawałkach, raczej skóra i kości z kawałkami mięsa gotowane w wodzie. Pierwszy raz miałem odruch wymiotny przy jedzeniu, bardzo osobliwe uczucie i wiedziałem że tego dania już nie dokończę, ale wiedziałem też że to ostatni posiłek na dzisiejszej drodze, dopchałem lapioszką kawałek cofającego się mięska i podziękowałem za posiłek.
Chyba było to najpodlejsze jedzenie jakie jadłem kiedykolwiek. Bez smaku, bez wyrazu pomimo tego że na tym wyjedzie zrobiłem się mało wybredny.
Kulinarna ekscytacja i zamiłowanie do baraniny opadło, a w końcu to chyba jest kraj słynący z jedzenia baranów. Tym razem mi się nie udało, nie była to 5 gwizdkowa restauracja, mogłem się z tym liczyć. Takie tam osobliwe doświadczenie którym musiałem się podzielić.



Robiło się już lekko późnawo i przyszedł czas na męską decyzje w lewo czy w prawo. Duszanbe czy Bartang. Po krótkim marudzeniu jednogłośnie stwierdziliśmy ze ‘pass’, jesteśmy wyrypani zdrowo, olewamy Bartang, może innym razem, może kiedyś, na celowniku był jeszcze który trzeba było zdobyć Pik Lenina.





















Ruszyliśmy zatem w stronę ustalonego noclegu, droga nie była lekka z reszta od początku nie była, ale z zapadającym zachodem słońca było coraz gorzej z samopoczuciem. Dzisiaj chyba był najtrudniejszy dzień, może najdłuższy z całego wyjazdu. A przed nami znowu jakiś posterunek, znowu tracimy czas, no trudno takie uroki. Jedziemy na spokojnie gdzie się da to przyciskamy mocniej ale mało jest takich miejsc gdyż asfalt albo dziurawy albo droga jest kamienista, do tego mijające na tiry którym trzeba było ustąpić miejsca.
Kurz, płacz i zgrzytanie zębów. Żartuję oczywiście, nikt nie płakał.
Wczesnym wieczorkiem dojeżdżamy do pola namiotowego ekipy Kowali. Super miejsce otoczone górami, pięknie na rozbicie na miotu, mimo ze zmęczony to jednak jeszcze jest siła na zachwyt okolicznościami przyrody.
Klasyka z rozładunkiem, ale pada hasło „zimne piwo”
Taak!
Ja chcę, trzy najlepiej tylko zimne.
Dzięki uprzejmości Remo i PKS’a rozbijamy spokojnie namioty, a chłopaki przyjeżdżają z zapasem zimnego złotego trunku, po długim dniu męczarni był to miód na moje podniebienie.
Wciągam butelkę piwa na 2 łyki, ależ pić się chciało. Teraz można grzać wodę na liofilizaty.













Dzisiaj ważny dzień, półmetek, Pamir, Tadżykistan, jem polski Bigos od LYO, danie na specjalne okazje.
Siedzimy jeszcze z chłopakami, słuchamy muzyki, rozprawiamy o pierdołach, po prostu pełen relax i spokój po długim dniu, a wieczór nam sprzyja jest rześki i przyjemny.
Na polu ktoś krzyknął idziemy sprawdzić co się stało, skorpion! Dostał butem.



Po wnikliwszych oględzinach okazało się ze to jednak duży jak dłoń pająk, ale faktycznie brzydki i wyglądający na groźnego.
To był dobry moment żeby zwinąć się do namiotu. Dobrej nocy.
Rano wstaję, sprawdzam czy gdzieś robali, węży i skorpionów nie ma, ale jest czysto. Okazuje się że Bodzio z ekipy Kowala zostawił kurtkę w nocy na motocyklu i rano wytrzepał takiego bydlaka z kurtki, masakra!
Ja na szczęście ciuchy trzymam w namiocie, cały mój majątek przy sobie.
Dobra. Pakujemy się, Serdzio ma duży zaparzacz do kawy, idealnie, załapiemy się na zajebistą kawę z ekspresu. Do tego wołają nas na śniadanie.





Na talerzach marzenie, jaka sadzone i parówki. Miodzio, prawie jak w domu. Prawie jak u Jurka w Zambrowie. Wciągam to szybko, do tego pyszna kawa, stawia na nogi gdyż nie siedzieliśmy wieczorem przy herbacie. W końcu dzisiaj jedziemy do miasta, zrobi się zakupy, weźmie się pieniążki. No i zaplanowany jest nocleg w hotelu w centrum Duszanbe.
Ruszamy pierwsi z obozowiska, wiem gdzie jechać, navi pokazuje jak jechać. Idealnie.
Jedziemy do Duszanbe przez Kulab, dłuższa droga ale finalnie ma być szybciej i wygodniej.
Z krętej kurzącej się szutrowy wjeżdżamy w końcu na asfalt, płynie się, co prawda miejscami zwinięty ale większość drogi się płynie, jest gorąco i to bardzo. Ukojeniem jest wodospad spadający prosto na drogę.



Fajnie niecodzienne doznanie zatrzymać się na chwilę pod spadający strumień wody. Droga jest dobra, równa jak stół tego mi było trzeba po tygodniu szutru, góry zostawiamy trochę za nami i przebijamy się przez bardziej zaludnione miasteczka.
Bliżej Duszanbe masakra!
To co dzieje się na drodze jest nieprawdopodobne, nie widziałem takich rzeczy nawet w internecie, wyprzedzają się jak wariaci po trzech na raz, miejscami jedziemy poboczem żeby nikt nas nie zdjął, miejscami mrugają nam i trąbią żebyśmy zjeżdżali z drogi, kurde chcę z powrotem na bezludne szutry. Już wiem teraz dlaczego wolę odludne miejsca. Dzicz totalna na drodze, Bentleya wyprzedza opel astra, za nimi Mercedes beczka szykuje się do wyprzedzania Opla. Tak prawie do samego Duszanbe. Do tego coś w rodzaju mgły, dymu coś dziwnego co ograniczało widoczność na drodze. Przed Duszanbe pasy są oddzielone, po lewej korek, trąbią na siebie, ścisk i wrzawa, nasz pas prawie pusty. Co tu się dzieje, weekend ?
Dla nas na plus, nie musimy się ściskać, nikt nas nie rozjedzie. Do hotelu dojeżdżamy po współrzędnych z telefonu, stoi BMW, to jeden z Naszych, jest dobrze. Bierzemy pokój, parkujemy z tylu i klasycznie tobołki na górę. Ogarniamy się elegancko, prysznic, pranko, czekamy na resztę ludzi bo dzisiaj miała być integracja. Okazało się że ekipa rozdzieliła bo nawigacje wskazywały różne położenia i spali w innych hotelach, no trudno.
W hotelowej restauracji zamawiamy coś do zjedzenia, kontaktuje się z Wojtkiem, kolega zapoznany na Forum AfricaTwin, mieszka i pracuje w Duszanbe. Fajnie spotkać Polaka do tego motocyklistę na drugim końcu świata(no tak trochę).





























Zabiera nas do lokalnych knajpek, rozmawiamy o życiu na obczyźnie i zwyczajach panujących tutaj.
Tłumaczy nam ze ten ruch na drodze spowodowany był zakończeniem Ramazanu, czyli kończył się post i każdy wyjeżdżał z miasta w końcu poużywać. To zasadniczo by wszystko tłumaczyło, do tego ta mgła to pyłowa, piaskowa burza kolejne bardzo osobliwe doznanie przynajmniej w moim przypadku. Zostajemy tu dwa dni na regeneracje, mam ogromna potrzebę pochodzić, nogi rozprostować, żeby trochę Tylek odpoczął. Nazajutrz ruszamy w miasto zrobić zakupy, coś do jedzenia, baterie, uzupełnić zapas koniaku na czarną godzinę oraz nabyć pamiątki. Przy okazji zwiedzić przynajmniej częściowo Duszanbe, wieczorem jesteśmy wszyscy umówieni na wspólną kolacje wraz z Wojtkiem.
Fajnie miejsce, fajnie spędzony czas do tego jedzenie wyśmienite. Cześć osób po kolacji się rozjechała po hotelach my z chłopakami idziemy jeszcze obejrzeć mecz wyświetlany obok na telebimie na świeżym powietrzu, ja nie jestem fanem sportu ale było fajnie.
Pora ruszyć tyłki z łóżek dzisiaj leniwie bo mamy tylko 200-250km do przejechania asfaltem także mozolnie się pakujemy i jedziemy nad jezioro IskanderKul, jak mawiali lokalesi Aleksander Wielki.
Na miejscu jesteśmy bardzo szybko to w sumie dobrze, rozbijamy namioty i ogarniamy śniadanio-obiad.











Jesteśmy na polu namiotowym nad samym jeziorem, widok jest niesamowity, jak ze zdjęć które oglądałem zanim powstał projekt Trakt Pamirski. Jest miejsce na ognisko, są ławeczki, idealnie. Lokalni Tadżycy dotrzymują nam towarzystwa i częstują wódka, na początku odmawiam, no ale finalnie żeby nie urazić ostatecznie próbuję gdyż tłumaczą że jest najlepsza w Tadżykistanie z zapojki rezygnuje bo jest to śmietana z woda gazowana i solą. Paw gwarantowany.



Śmiesznie jest bo chłopaki już trochę wypici i przynoszą kolejne butelki wódki, a nam piwo w butelkach z nalewaka „żywe”. Pomimo że już mają dobrze wypite to jest miło, rozmawiamy sobie trochę jak u was, jak u nas najśmieszniejsze że jeden jest też księgowym w banku w Duszanbe. Także mamy wspólny temat hehe
Podoba mi się ten brak agresji w ludziach po alkoholu, podoba mi się ta otwartość i chęć bratania się.



Kolejne magiczne miejsce, nie dziwię się że Kirgistan i Tadżykistan jest jednym z głównych celi podróżujących motocyklistów z całego świat. Siedząc w domu, czytając relacje innych wszędzie pojawiał się Pamir, co oni tu widzą, czego tam wszyscy jeżdżą. Dzisiaj już wiem, że musisz tu być, zobaczyć to na własne oczy, bo takiego drugiego miejsca na ziemi nie ma. Szef ośrodka za kilka dolarów załatwił nam drewna na ognisko, mamy wszystko co potrzeba, wieczorem chłopaki organizują jakieś parówki na ognisko, jest impreza na świeżym powietrzu.
Następnego dnia żegnamy się już ostatecznie ze wszystkimi, ruszamy w swoja stronę, kierunek podobny ale my w planie mamy OSH, a raczej pik Lenina ale jak okoliczności pozwolą to spotkamy się na wspólne oglądanie meczu reprezentacji Polski. Trochę smutnawo ale nie przyjechaliśmy tu z grupą, a swoje cele też mamy do zrealizowania.
Jedzie się dobrze, na granicy idzie powoli bo wypełniają papiery od strony Isfary po przekroczeniu błądzimy trochę jadąc na znaki, ale weryfikuje szybko i z szutru wracamy na asfalt, lecimy do Osh, niestety zapada zmrok i szukamy noclegu, słabo nam to idzie ale jest jakaś miejscowość Kyzyłkyja tutaj pierwszego lepszego kolesia pytam o hotel, mówi żeby jechać za nim i prowadzi nas na jakieś zadupia.

https://www.google.com/maps/place/As...!4d72.1347284#

Duży elegancji poradziecki hotel o wymownej nazwie ASIA, znowu problem nie mamy kasy, dolarów nie chcą. I co teraz. Fuck.
Dobra grzebiemy po kieszeniach, Michał wygrzebuje zaskórniaki i udaje się dozbierać potrzebną kwotę na nocleg. Dzisiaj wystarczy, a jutro szukamy kantoru czy banku koniecznie. Pokój jak pokój, łóżko jest, kibel jest, prysznic jest, nic nam więcej nie trzeba. Motocykle za hotelem w zamkniętej bramie. Wystarczy to co jest aby się przespać bo o 7 już nas tu nie będzie przecież.
Na wariata, ale udało się dobrze trafić. Znaczy dobrze jest kogoś lokalnego zapytać bo sami to na pewno byśmy tu nie trafili.



Żarcie, herbatka i w spanie, dzisiaj trzeba odpocząć bo na rano plan jest ambitny.
__________________
www.grzechunakolach.pl
Grzechu2012 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem