Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30.07.2017, 23:41   #26
szafura
 
szafura's Avatar


Zarejestrowany: Apr 2011
Miasto: Poznań
Posty: 51
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Przebieg: rośnie
szafura jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 dni 15 godz 17 min 33 s
Domyślnie

A wiecie co, ja byłem pierwszy ran na UA, ale na pewno nie ostatni. Ludzi spotkaliśmy różnych - takich co do nas sami podchodzili, uśmiechali się i ogólnie chcieli porozmawiać i zobaczyć kto to. Byli też tacy co atakowali widłami i rzucali kamieniami, chociaż robiliśmy mniej kurzu niż Łada, która jechała przed nami. Rozumiem jednych i drugich.

To może tyle o ludziach, a poniżej kolejna część



"Kto rano wstaje, ten nie czuje się dobrze" - takie starożytne przysłowie towarzyszyło nam w sobotni poranek.
Ten dzień był długi. Wstaliśmy odrobinę przytłoczeni zeszło-nocną wspaniałością balii Podano nam śniadanie po królewsku! z tego co pamiętam, była zupa, jakieś jajka z boczkiem i coś słodkiego na deser! Uraczeni, w stanie się pakować i jechać - spakowaliśmy się i ruszyliśmy. Zaaanim jednak to się stało, część poranka minęła nam pod znakiem ogarniania podziału grupy i trasy. Opcje mieliśmy dwie: Trasa po połoninach i częściowo po górkach - niby ta trudniejsza, druga trasa nieco łatwiejsza - czyli podjazd na Wielki Wierch od drugiej strony. Ostatecznie wyszło na to, że podzieliliśmy się mniej więcej pół na pół. Wojtek miał pocisnąć łatwiejszą trasą z grupą nr 1, a nam wytłumaczył szlaki, dał mapę i życzyliśmy sobie szybkiego zobaczenia na Wielkim Wierchu. Początek drogi, czyli jakiś krótki dojazd robiliśmy jeszcze tak czy inaczej wspólnie - żeby zrobić zakupy w mieścinie.

Szybkie zabiegi kosmetyczne przed wyjazdem


















I w tym miasteczku właśnie, w którym robiliśmy zakupy rozpoczął się problem techniczny NR1, ponieważ jednemu z szydzących z naszych podeszłych wiekiem Katów, posiadaczowi nowiutkiej Husqvarny 701 rozszczelniła się chłodnica i wyciekł właściwie cały płyn Adwenczur Klab nie takie kłopoty rozwiązywał, więc standardowo - szukamy uszczelniacza i kupujemy trochę wody. Problem z Uszczelniaczem był taki, że instrukcja była cała po Ukraińsku i ni chuja nie wiadomo było jakie dać proporcje. Zadziałało, więc wychodzi na to, że Ukraiński znamy w stopniu komunikatywnym ;P



Niewiele później w interkomach rozlega się kolejne: "Huston, mamy problem". Tym razem Gilera Młodego prawdopodobnie się zatarła - kompletny brak kompresji. Niestety dla niego i Piotrasa wycieczka się skończyła zanim zdążyła się rozpocząć. Linka i holowanie na bazę. Piotras od razu jak dotarli na miejsce pojechał do PL po busa, żeby zwieźć motocykl do domu z naszej bazy. Okazało się nieco później, że Gilera miała towarzystwo w klubie niesprawnych motocykli, ale o tym za chwilę

Dzielimy się już faktycznie i każdy sypie w swoją stronę. Na naszej trasie w pierwszej kolejności fajny górski kamienisty podjazd. Dalej pojawiają się pierwsze przełęcze, zielone po horyzont widoki. Jest przyjemnie j jest pięknie. Zgodnie z informacjami od Wojtka, mijamy pierwsze punkty orientacyjne i ciśniemy dalej. Robimy dużo zdjęć i zatrzymujemy się żeby nasycić oczy i pamięć tymi widokami, bezcennymi widokami.





Tak jak wspominałem, zatrzymujemy się podziwiać widoki




































































Na trasie było kilka wymagających podjazdów, było sporo dróg z koleinami, trochę szybkich szutrów, a nawet trawers wąską ścieżką na zboczu. Wszystko raczej w ramach strefy komfortu - przynajmniej mojego Na WIelkim Wierchu mogliśmy też podglądać ludzi na paralotniach - krajobraz mieli bajeczny. Ciekawe jakie widoki z góry, skoro te z naszego poziomu były już powalające. Plan mieliśmy jeszcze trochę powłóczyć się po graniach i drogach, ale zaczęliśmy odczuwać pewien dyskomfort. Był to ciepły weekend i na ścieżkach pojawiło się trochę ludzi, którzy zapewne nie przybyli tam słuchać leo vince'a. Postanowiliśmy zawinąć się "na dół" i dokończyć dzień na jakimś szutrze czy też błocie. Najpierw musieliśmy jednak zatankować. Pierwsza stacja jaka nam się napatoczyła była po lewej stronie drogi, na zakręcie w prawo. Nic nie jechało, linii widać nie było, a na stacji policja. Mówię do Wróbla: "Ty, a tu można skręcać w ogóle?", słyszę w interkomie odpowiedź: "łe tam, siedzą w samochodzie". No i się okazało, że nie wolno tam skręcać w lewo Pierwsze podejście do negocjacji - Panowie proponują nam 100€ za głowę. Było nas 9 osób recydywistów, więc dawało to pokaźną kwotę. Użyte zostały więc argumenty: "Ni chuja" i uśmiech nr 5. Co dziwne podziałało i skończyło się na 70€ za wszystkich No nic, tankujemy i w drogę. Acha! Jeszcze na stacji, postanowiliśmy, że w ramach wyjeżdżenia się do końca, jedziemy na Pikuj Szybkie zakupy wody i piwka, zahaczyliśmy o bazę i w drogę!































Pikuj zebrał swoje żniwo.
Zaczęło się od podjazdów w lesie i nie było to nic niezwykłego, ot bardziej strome górki. Czasem piach, czasem ziemia, czasem glina. Jechaliśmy. Później zaczęło się robić ciekawiej - pojawiła się płynąca drogą woda i trochę, a nawet sporo toczących się przy odkręcaniu gazu otoczaków. Przyczepność -1, więc stosowaliśmy sprawdzoną metodę - dwója i gazu od chuja. Do pewnego momentu szło dobrze. Były pojedyncze gleby, trochę stresów, trochę radości, ale jakoś brnęliśmy do góry. Niestety pod koniec góry zaczęło się robić dość ciężko, ale ze względu na fizyczne zmęczenie. Trochę za dużo wpychania motocykli Gdzieś po tym wszystkim pojawił się problem techniczny nr 3. W jednym z katów 690 zdechło sprzęgło. Ni chuja nie łapało. W połowie podjazdu Wymyśliliśmy, że może się ugotowało i jak ostygnie to pojedzie, aaale nie pojechało. Kierownik postanowił zaobozować przy motocyklu, a my dzida na Pikuj - tak czy inaczej musieliśmy wracać tą samą drogą. Dalej poszło już nieco lepiej, nie licząc kilku połamanych klamek. Z tymi klamkami to taka historia, że jeszcze rano śmialiśmy się "no no, te łamane klamki z turatecha za 200€ to na co komu? złamał ktoś kiedyś klamkę?" No i złamaliśmy, chyba ze dwie Także karma działa, wszystko jest potwierdzone. Chociaż zapasowa klamka jest nadal tańsza niż te łamane, a w sumie najgłośniej śmiałem się ja i klamki nie złamałem.. To może karmy nie ma? Ustalmy, że jest - tak dla bezpieczeństwa. Na sam szczyt Pikuja dojechaliśmy z Michałem, Wróblem i Wojtkiem. Leszek, Przemek i Krzychu zabrali się za zdjęci przed ostatnim finałowym podjazdem. Na górze piweczko, chwila zadumy i pora się zbierać na dół. Zjeżdżając uświadomiłem sobie, że zapomniałem wrzucić w manatki jakiegoś polara, albo czegoś, a zaczęło się robić zimno.. Także, w drogę brygada! Powoli kulając się na dół dotarliśmy do 690 bez sprzęgła. Szybko przekazali nam wiadomość, że ni chuja nie pomógł sposób ze studzeniem Wiadomo, że się tego spodziewaliśmy, ale łatwiej było jechać w górę z myślą, że może zadziała Linka, holowanie. Była to trochę droga przez mękę bo Marcin nie do końca wiedział jak być holowanym i miał nieco "za niskie zawieszenie" żeby pomagać sobie nogami w newralgicznych momentach.. Skończyło się na tym, że Wojtek wsiadł na 690, Wróbel go holował, ja trochę podjeżdżałem i odpalałem Wojtka XRkę i dojeżdżałem do kata i zmiana. Potem trochę mi się znudziło, więc wziąłem Marcina na motocykl i zawiozłem na bazę. Jadąc na dół spotkałem chłopaków - Wróbel wiózł Wojtka w górę do pozostawionej 690, bo byli odstawić XRkę. Wywiązał się nawet krótki dialog: "siema, po ile wozisz?" "po dychę, a Ty?" "ja po piętnastaka"
Za chwilę chłopaki wrócili do bazy - Wróbel podparł się nogą przy niepewnej sytuacji wioząc jeszcze Wojtka i coś nie kolano nie ogarnęło. Ból, opuchlizna, Szafa wsiadaj na kata i jedź po 690 z Wojtkiem. To pojechałem. Wszystko poszło pięknie, tylko na ostatnim brodzie trochę szarpnąłem i Wojtek przymusowo się wykąpał

Mokrzy, zmęczeni jak psy, wpadliśmy na kolację POTEM była gorąca kąpiel jak w poprzednim dniu No i piliśmy, tak jakoś wyszło..

4/

- Hej Niedziela, opowiedzieć Ci fraszkę?
- Dawaj
- Niedziela, Niedziela, Ty chuju.

Tak właśnie było. Plan był prosty: ruszamy rano, wracamy szuterkiem albo asfaltem (czyli w sumie też szutrem) na granicę, pakujemy się i dzida do domku. To na tyle z planu. No może udało nam się wstać chociaż. Wyjechać też się udało i to na tyle dosłownie kilometr od noclegu złapana guma. Słońce nas nie oszczędza, zmieniamy. Przy zmienianiu chyba łyżką przyszczypnęliśmy dętkę. Słońce nie przestaje. Zmieniamy kolejny raz. Minęły ze 2h, może mniej - jedziemy. Na granicy, spotykamy Polaków na quadach. Gaworzymy, gaworzymy, a nagle jakieś poruszenie - celniczka mówi tak "albo 100€ za osobę, albo czekacie 3h". Quadowcy wybrali, że czekają i ni chuja nie płacą. Pod nosem mruczeli "jeszcze będzie wypierdalać z tego okienka pinda jedna, dzwonię do naczelnika" - nie odbierał. Więc czekaliśmy, byliśmy za nimi w kolejce. Dalej wszystko szło już prawie pięknie. My w kraju, chłodno, w maku byliśmy no powrót bajka, tylko trochę się opóźniliśmy.. ale co tam I wtedy padła turbina w turanie.. Prędkość maksymalna 90km/h. Pod większe górki - redukcja praktycznie do pierwszego biegu.. Dobrze, że 1.9tdi zamienia się w sdi bez turbiny i w ogóle pozwala jechać. W domu byłem o 5:15. Na 8 do roboty.
Teraz już rozumiecie, dlaczego ta fraszka na początku

Było minęło, na UA wrócimy bankowo!







__________________
Kraina pyrą płynąca
KTM 990
adwenczurklab.pl
szafura jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem