Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14.08.2019, 08:32   #71
Rychu72
 
Rychu72's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: wilidż Opole
Posty: 2,551
Motocykl: CRF 1100
Przebieg: 0 kkm
Rychu72 jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 dni 5 godz 29 min 36 s
Domyślnie

No to jedziemy

V dzień

Idziemy na Ben Amerę.

Rano jemy i robimy trekking na kamyczek.



Na początku trochę strach, bo wrażenie ekspozycji i możliwość zjechania powoduje, że idziemy na czworaka. Widok 7 osób posuwających się w takiej pozycji nasuwa skojarzenie powrotu z niezłej imprezki.



Po drodze myślę sobie co zrobić jak zacznę się zsuwać w dół. Trochę w życiu już polatałem po ferratach w Dolomitach i mam obycie z ekspozycją. Tam jednak byłem dopięty lonżami do stalówki, a tu ….. hmm.


Tak, więc wymyśliłem, że jak wpadnę w poślizg to szybko padam i przylegam całym ciałem do skały. Dla dodatkowego kotwienia robię za glonojada i przyssam się otworem gębowym i pępkiem. Płeć piękna ma jeszcze jedną możliwość, ale nie drążę tematu. Potem czekam na miejscowy TOPR, czy tam GOPR, aż mnie odkleją i bezpiecznie zniosą do piaskownicy na dole. Sorki, ale człowiek w upale i z przegrzanymi zwojami ma totalnie odjechane pomysły.



Wejście zajmuje nam godzinę. Przyjemnie wieje chłodnym wiatrem i daje trochę odetchnąć od upału.



Kiedyś czytałem książkę "DIUNA" Franka Herberta i pierwsze skojarzenie to, że te czarne kamienie to wystające grzbiety śpiących czerwi.
Mam wrażenie, że to inna planeta. Dookoła, aż po horyzont tylko morze żółtego piasku z czarnymi wyspami, zwieńczone błękitno - białym niebem.
Magia tego miejsca powala i żałuję, że przez chwilę nie mogę być tam sam.
Pustynia jak żadne miejsce potrafi wyciszyć i ukoić zmysły ..... o ile nie musisz za chwilę walczyć z piachem.
Na filmie będzie więcej fotek, ale jak za dużo to wiecie jak się przewija.



Jeszcze na etapie planowania założyliśmy sobie, że przenocujemy na szczycie. Jednak po przybyciu tu nikt nie wyrywał się, żeby targać wszystkie toboły na górę. Co pewne to czarna skała i do tego ekspozycja na słońce zrobiłaby z nas suszone śliwki.



Na szczycie znajdujemy pod kamieniem poskładaną kartkę. Otwieramy i okazuje się, że to fiszka jakiegoś turysty. Czytamy, a to gość z Polski. Ktoś robi fotkę, żeby namierzyć go na FB.

Neno i Ewa robi nam dobrze ...... wyciągają z plecaka dwa szampany, czy tam wina musujące. Jest super i na chwilę zapominamy o zmęczeniu. Humory i morale rośnie.



Zostałbym tam na dużej, ale mamy lekką obsuwę po wydarzeniach z poprzednich dni.

Po powrocie Ewa robi obiad (ziemniaki, mielone, buraczki). Za to gotowanie dałbym im Nobla. Często wstają o 5 rano, żeby przygotować wszystko na kolejny dzień i żeby „Pan” był cały dzień zadowolony. Wiadomo, że Polak głodny, Polak zły.



Po obiedzie baaaaardzo wolno i niechętnie wrzucamy na siebie cały szpej. Jest południe więc klara daje niesamowicie. Ktoś rzuca hasło, żeby może trochę poleżeć w cieniu, ale patrzę na zegarek i mówię, że trochę późno, a samo się nie przejedzie……. mimo, że też bym najchętniej zaległ gdzieś w cieniu pod akacją i obudził się po kilku dniach.

Jedziemy do starego, już nieczynnego tunelu kolejowego. Przejechanie go wymaga przekroczenia granicy z Marokiem/Sahary Zachodniej i powrót parę km do Mauretanii.

Dalej podążamy wzdłuż linii kolejowej. Jakieś 10 km to istny koszmar. Trzeba było zapieprzać na pełnej kicie, bo piach wręcz zasysał. Raz lekko zwolniłem i nie podjechałem na małą wydmę zakopując tylne koło po ośkę. Ambitnie sam, wzorem dakarowców, lekko odkopałem z jednej strony koło, położyłem moto, przeciągnąłem pół metra, postawiłem i w tył nazad w dół, żeby złapać prędkość. Zaatakowałem wydmę i się udało.

W wielu sytuacjach dziękowałem chłopakom za chęci i starałem radzić sobie sam, tak jakbym jechał w rajdzie. Chciałem sprawdzić, czy dam radę, gdyby jednak w przyszłości coś wyszło z moich planów. Były też sytuację, że dałem sobie pomóc, żeby szybciej ruszyć w dalszą drogę i nie gotować się na patelni.

Po tych 10 km trafiamy na piękną szutrówkę, którą przecinaliśmy pod Ben Amerą i mogliśmy nią dojechać na luzie do tego miejsca. No cóż. Jak to przyjęło się u nas mówić: „Zapłaciłeś to się baw” . Nie nacieszyliśmy się za długo, bo wydmy rozkraczyły się na niej i trzeba było robić co chwilę objazdy po bardzo kopnym piachu.





Jedziemy po tracku w stronę tunelu. Mamy nawet z kilometr asfaltu. Po paru dniach jazdy na piasku teraz na asfalcie jest dziwnie.

Trochę kluczymy, bo track sobie, a teren sobie. Wszystko rozkopane i wygląda jak jeden wielki teren budowy. Nie ma żadnych posterunków granicznych i brak jakiś tablic, że nie wolno. Żołnierz na check poincie w pobliskim miasteczku, nawet nie chciał fiszek, bo był mocno zajęty przeglądaniem Facebooka. Nawet dobrze, bo poza paroma potarganymi przez oponę nie mam innych.

Patrząc na góry przed nami i gps prowadzę trochę na czuja, wypatrując dziury w pionowej ścianie gór. Wlot jest tak schowany, że nawet ze 50 m go trudno zobaczyć, bo jest w małym wąwozie. Jedziemy po starym nasypie, który jest poprzecinany wykopami. Potem przez suche koryta i akacjowe krzaczory w których się modlę, żeby nikt nie złapał gumy.
W końcu docieramy do wlotu.



Sam przejazd to ok. 2 km tunelu i jesteśmy na Saharze Zachodniej. Stajemy w tunelu złapać trochę chłodu.



Jako, że Wojtek ma najlepsze światła to prowadzi przez tunel.

Po drugiej stronie jedziemy trochę wąwozem, który przechodzi w płaski teren. Mamy fajną, prawie trialową, trasę pokrytą sporymi kamieniami. Tańczymy i podskakujemy. Miła odmiana od piasku.

Zrobiliśmy pętelkę i wracamy do Choum, gdzie spotykamy Neno i Ewę kupujących od miejscowych paliwo i jedzenie. Dzieciaków jest cała chmara i każde chce kadu. Decydujemy się na szybkie ulotnienie.

Jedziemy dalej nowym asfaltem do miejsca oznaczonego na gpsie jako biwak. Niedawno była tam szutrówka.

Docieramy do miejsca z paroma szałasami i paroma murowanymi chatynkami. Nie wiadomo, czy to mikro wieś, czy zajazd. Witają nas miejscowe piękności. Próbujemy im przekazać, że za chwile dojedzie Neno i Ewa, których ponoć znają. Robią nietęgie miny i po chwili znikają w jednej z chat.

Po pół godzinie jest Neno. Miejscowe dziewczyny wyskakują z chaty i miska im się cieszy ……będzie dobrze.



W oczekiwaniu na kolację pomagam Andrzejowi skasować luz na główce ramy, bo narzekał na stukanie.

Ewa dała dziewczyną produkty do zrobienia kolacji, gdzieś ok. 18.00.
Niestety nie doczekałem, bo kolacja była o północy. Co można robić z rybą i kuzkuzem tyle czasu?



Ponoć nic nie straciłem, bo chłopakom nie smakowało. Na szczęście wcześniej nawtykałem się chleba ze smalcem i kiszonymi ogórkami z podlasia, więc nie poszedłem spać z pustą kichą.

Śpimy w jednej z słomianych chat. Mają tyle otworów wentylacyjnych przy podłodze, że w nocy wiatr ściąga mi śpiwór. Zatykam, czym się da i uderzam dalej w kimę.



Stopery nadewszystko, bo nasze grupowe pijoki i akoholiki nie dałyby pospać. Do tego Łukasz śpi dwa metry odemnie.

Jedyną i słuszną decyzję podjął Witek, bo rozbił sobie namiot parę metrów od nas.



GPSy
A propos GPSów to w stanowczej większości były Garminy Montany. Co ciekawe to przesył tracków między starymi i nowymi był niemożliwy. Na szczęście tylko jedna była nowa. Co rano na stole lądowało, na początku 5 Montan, a po pożegnaniu chłopaków 3 i jedna nawi od BMW (zwykle miała problem z ogarnięciem tracka). Po 6 latach użytkowania, jakby ta w końcu poległa, to bym kupił nową taką samą i nie szukał nic innego. Dobry i trwały sprzęt.


Ostatnio edytowane przez Rychu72 : 14.08.2019 o 12:57
Rychu72 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem