Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15.07.2017, 09:40   #2
CeloFan
 
CeloFan's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
CeloFan jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 16 godz 49 min 28 s
Domyślnie

:deadtop4:

To jadę:

2-gi dzień. Polska - Ukraina
Z Bieszczadzkiej Przystani Motocyklowej, niechętnie i po chyba trzeciej kawie jadę na wschód.
Do granicy jest bardzo blisko. Kolejka na dwa samochody. Polski celnik skrzętnie sprawdza numer VIN motocykla, ważność dokumentów, ubezpieczenie. Można jechać dalej. Przepycham motocykl kilkanaście metrów i jestem, po ukraińskiej stronie budynku. Otwierają sie drzwi i wychodzi nie za wysoki, pucołowaty jegomość w mundurze służb celnych Ukrainy. Pas zwisa mu smętnie z brzucha a on sam założywszy kciuki za tenże pas, patrzy się na mnie spod przekrzywionej czapki. Zasadniczo nie patrzy na motocykl. Bagaż też nie jest wart jego uwagi. Nie chce też dokumentów. Podchodzi w końcu i pyta się czy ma czas. Odpowiadam zgodnie z prawdą że mam.
Czy przewożę alkohol albo narkotyki pyta się. Nie - odpowiadam zgodnie z prawdą.
Czy chcę motocykl na kanał. Chyba ma na myśli przeszukanie. Logicznie rozumując nie jest to możliwe żeby wjechać motocyklem na kanał, więc żeby nie musieć tego robić, również odpowiadam przecząco.

-No to dasz na czekoladę i możesz jechać - bez ogródek oznajmia mundurowy. I odchodzi. Ta informacja i odejście człowieka łasego na słodycze zbija mnie z tropu. Teraz otwiera się małe okienko i ze środka słyszę męski, nie znoszący sprzeciwu głos:
- Pasport!
O mały włos prawdopodobnie nabawił bym się jednak przeszukania motocykla "na kanale", bo parsknąłem śmiechem. Widzę oczami wyobraźni jak pucołowaty jegomość z przydługo zapiętym pasem, po wejściu do budynku, chyżo przeskakuje do okienka i tu zmienionym głosem żąda moich dokumentów z dziecięcą nadzieją na to, że w środku będzie banknot za który kupi sobie czekoladę... Rozbawiony potrzebą poczciwiny, oddaję paszport w czeluść okna. Za kilka minut okno wypluwa dokument i mogę przejść do następnego. To jedyny człowiek który zmącił moje dobre pojęcie o mieszkańcach Ukrainy.
Przede mną ostatnia przeszkoda w postaci kontroli czegoś tam w dokumentach i szlaban. Jest 1 maja. Na Ukrainie Prawosławna Wielkanoc, czyli Pascha. Chyba dla tego nie ma kolejki, nie ma ruchu ale i nerwowość lekka. Kilku rodaków zastanawia się czy stacje benzynowe są otwarte. Rozmawiamy w oczekiwaniu na otwarcie ostatniego okienka. W końcu jakaś starsza pani z wściekłością wali w szybę pięścią. Po ukraińsku wsadza rozzłoszczonemu pogranicznikowi różne epitety. Ten na zmianę robi się zielony i czerwony a babuszka swoje. Że tylko pieniędzy by chcieli że nie jest królem, że świnia, że ...
Koniec końców celnik zabiera małą stertę paszportów i trzaska okienkiem. Robi to z takim impetem, że aż poczuć można falę uderzeniową. Na to wszystko człowiek stojący za starszą panią chwyta ją teraz za rękę i zgiąwszy się w pół zaczyna w podzięce za tyradę po rękach ją całować. Ta z zażenowaniem próbuje wyrwać dłoń ale wdzięczny natarczywiec nie przestaje. I jemu więc się dostaje bura, choć nie tak pikantna.
5 minut później szlaban podnosi się i jestem na obcej ziemi. Za kilka kilometrów tankuję na jednej z trzech stacji benzynowych. Nie ujechawszy dziurawym asfaltem za daleko, skręcam pierwszą w prawo na mostek i... wjeżdżam do innego świata.





Ubita droga, zieleń, czasem jakaś wioska.



Ale taka że w Polsce już dawno chałupki do skansenu by przeniesiono. Studnie, kolorowe okiennice, mostki spinające dwa brzegi rzeki a przy rzece szpaler drzew.





Kury, gęsi, krowy, koty na płocie, umorusane dzieci bawiące się sflaczałą piłką. Trochę dalej cała rodzina. Ubrani w odświętne stroje zapewne wracają z cerkwi, której wybudowane na wzgórzu mury od zawsze dominują nad okolicą. Tylko psy, jakby nie czując wzniosłej atmosfery, ujadają jak zwykle na przejezdnych. Mimo to muszę zwolnić jeszcze bardziej, żeby nie podnosić kurzu z drogi.
Między wioskami widoki zapierają dech. Dominująca zieleń wiosny płoży się po dolinie, wślizguje na wzgórza i ginie dopiero na horyzoncie kontrastując z ciężkimi chmurami nadchodzącego deszczu. Poutykane w przyrodę domostwa, kopuły cerkiewne i szpalery drzew znaczące drogę, urozmaicają i dodają kolorytu morzu zieleni. Droga łagodnie wije się za każdym wzgórzem odsłaniając nowe widoki.















W takich to okolicznościach wjeżdżam w deszcz. Nawet się nie zabezpieczam przed wodą. Za kilka kilometrów już schnę w słońcu i na wietrze. W końcu czar pryska i wjeżdżam na świetnej jakości asfalt i główną drogę. Robi się zwyczajnie. Jadę szybciej, wyprzedzam ciężarówki. W taki to sposób dojeżdżam do Mukaczewa. To przygraniczne miasto. Szukam tu noclegu. Bez powodzenia za pierwszym podejściem. Z hotelu wyglądającego na pracowniczy odprawiają mnie z kwitkiem. Chyba chodzi o to że to hotel tylko dla kierowców ciężarówek, czy zakładowy, czy coś w tym guście.
Na stacji benzynowej widzę trzy motocykle. Zatrzymuję się. Idę do kasy, kupuję batony i wodę. Oczywiście poznaję motocyklistów. Ferenc i jego koledzy są na objazdówce. Jak można było się spodziewać, za 5 minut jedziemy już w nieznanym mi kierunku, za to w kierunku hotelu dla mnie odpowiedniego. Dowiedziałem się później, że Mukaczewo to miasto o którym 10 miesięcy temu było dość głośno na Ukrainie i w Necie. Wystarczy w wyszukiwarce wpisać "wojna Mukaczewo" albo coś w podobnym stylu.
Zmierzcha a ja jestem w zupełnie nowym hotelu i piję z nowo poznanymi kolegami kawę. Mam wrażenie że w ogóle jestem pierwszym klientem tego miejsca. Nie ma jeszcze szyldu nawet
Mapa

__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie.
https://www.facebook.com/CFact1/
CeloFan jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem