Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30.11.2017, 23:17   #25
bukowski
Gość


Posty: n/a
Online: 0
Domyślnie

Opuszczam rano Osz i kieruję się na południe. W kieszeni mam jakieś 700 somów i 20 dolarów, ale liczę na bankomat w Sary Tash. Po trzech godzinach przyjemnego, krętego asfaltu mijam bez zatrzymywania się przełęcz Tałdyk (3 615 m. n.p.m) . Jurty, kumys, owce, konie i wszechobecny smród dymu z krowich placków.
taldyk_pass.jpg
taldyk_pass.2jpg.jpg
Wjeżdżam do Sary Tash i mierzę się z własną naiwnością: żadnych szans na bankomat. Nawet na jedynej stacji nie można zapłacić kartą, tylko cash. No cash in Sary Tash. Mam jeszcze pół baku, więc olewam stację. Robi się zimno i zaczyna padać, na horyzoncie ledwie widać pasmo górskie. Wpinam ocieplacz i walcząc z silnym, bocznym wiatrem jadę w stronę Sary Mogul. Wzdłuż drogi, w pewnym oddaleniu, płynie kawowa, szeroka na 10 metrów i mocno wezbrana rzeka. Zaczynam rozumieć, że trzeba szukać mostu. Wjeżdżam w Sary Mogul, pytam lokalesów, ale kręcą głową i mówią, żeby dalej jechać. Prawdę mówiąc dziwi mnie, że taka atrakcja nie dość że nie jest oznakowana, to najwyraźniej nie funkcjonuje w społecznej świadomości.
Jakiś kilometr czy dwa za miejscowością widzę jakby zarys mostka: jest! Wysokościomierz pokazuje 2 792 m n.p.m. To znaczy, że trzeba zrobić kilometr w pionie!
mostek_sary_mogul.jpg

Rzeczka rzeczywiście wygląda groźnie. Deszcz zamienił się w kapuśniaczek, droga za mostkiem okazała się przyjemnym szutrem, trochę zbłądziłem i musiałem zawracać, trafiło się koryto innej ale tym razem płytkiej rzeczki, dość powiedzieć, że jechało się bardzo przyjemnie no i na gładszych odcinkach zacząłem sobie trochę dokazywać. Gdzieś po 20 kilometrach od asfaltu trzask/prask i był pierwszy paciak:
paciak_1.jpg
Straty żadne, kierownica na półkach się trochę wykrzywiła, oberwałem lekko w łydkę od jakiegoś żelastwa, ale ogólni, jak na paciaka przy 50 km/h - nic. Nawet lakier z gmola się nie zarysował.
Trzeba się było zmierzyć z podnoszeniem obładowanej Afryk. Bez szans. Ale zanim odpiąłem bagaże, zobaczyłem na horyzoncie jakiś gruzawik. Za 10 minut byli koło mnie, z troską zapytali się, czy nic mi się nie stało i zaraz Papryka stała na kołach.
paciak_2.jpg
Na horyzoncie gęstniały chmury. Niby deszcz się skończył, ale góry nie zachęcały zbytnio. Równina, samotna jurta, przed jurtą człowiek i pies. Niesamowite, że to miejsce 1000 lat temu wyglądało pewnie tak samo.
lenina_range21.jpg
lenina_range3.jpg
lenina_range.jpg

Gdy zaczynam wjeżdżać z równiny w górę, pogoda się poprawia i robi się całkiem ciepło. Z jakichś 10 stopni na dole robi się przyjemne 18.
Jest i pierwszy bród. Nie było trudno, ale na dnie dość luźny żwir nie pozwalał na zbyt mocne odkręcanie. Już po chwili chlupotało mi w butach, ale co tam: wreszcie coś się zaczyna dziać.
lenina_reczka.jpg
Droga pnie się w górę i zaczyna być bajkowo; mam uczucie jazdy po pluszowym, miękkim czymś. Po łące biegają żółte świstaki, zanim wyciągam aparat, znikają w norach. Wychodzi słońce i dzieje się magia: wyblakłe zielenie stepu ostro zarysowane na tle bordowej, gliniastej ziemi zmieniają się soczystą zieleń.
lenina_range4.jpg
Znów zaczyna się robić trochę zimno, po raz pierwszy czuję skutki wysokości. Po kolejnym spionizowaniu motocykla dyszę ciężko przez minutę czy dwie. Mijam kolejne brody, jakby głębsze: myślę o tym, że jak się wypierdaczę, to zaleję silnik. No ale co robić: napieram. Gdy wyjeżdżam na rozległą polanę, gdzie stoi kilka skupisk jurt i namiotów, zaczynam rozpytywać o Polaków. Miałem na myśli tych, których spotkałem w hotelu w Osz. Nikt nic nie wiedział, ale w końcu trafiłem na ludzi, którzy powiedzieli, że cała jurta rodaków jest…po drugiej stronie rzeki, która rozdziela wzmiankowaną polanę na pół. I tu następuje moment, kiedy nie ma zdjęć, bo jest ostra walka. Stumetrowej szerokości rzekę przejeżdżałem chyba z 20 minut, dysząc ze zmęczenia, stojąc po pas w lodowatej wodzie i starać się utrzymać kloca z bagażem w pionie, wybierać trajektorię kolejnego przejazdu. Uff, udało się.
base_camp1.jpg
Potem jest już dobrze. Faktycznie w ogromnej jurcie jest z 20 osób z Polski, w tym komercyjna wyprawa, jakaś mniejsza ekipa, wieczorem dojechała jakaś gwiazda z Dolnego Śląska. Wywołała z jednej strony heheszki, ale z drugiej - dotarła tam sama i chciała zaatakować szczyt. Zresztą towarzystwo z jednej strony sympatyczne, bliskie mi w tym sensie, że kiedyś trochę wspinałem się w Tatrach; ale z drugiej, patrząc na komercjalizację tego sportu, przeciążone osiołki i śmieci - poczułem ogromną niechęć do tego całego zjawiska. Coś to nie po mojemu jest. Co prawda, namawiali mnie bardzo, żebym wjechał do Base Camp II, 900 metrów wyżej. Mówili, że powinienem dać radę, a motocykla to tam nikt więcej nie widział.
Załącznik 83645
W mniejszej jurcie buzuje piec, tłuściutka azjatka ugniata liepioszki. Zaglądam z ciekawości, pytam, czy mogę popatrzeć. Uśmiecha się i zaprasza na kocyk. Trochę kucharzę, lubię robić chleb i inne drożdżowe cuda, ale to, jak ta dziewczyna wyrabiała ciasto, zawstydziło mnie. Pytam, czy mogę jej zapłacić za nocleg.
- Da, tri evra
- U mienia niet evra, somy magut byt'?
- Da
- Kolko nada somow?
Patrzy się na mnie, marszczy czoło. Uświadamiam sobie, że to analfabetka.
Na koniec ciekawostka. Noc była deszczowa i koszmarnie zimna. Z jurty słyszałem wzrastający wciąż grzmot rzeki i pomyślałem, że jeśli ta rzeka będzie większa, niż po południu, to zostanę tam pewnie cały tydzień. Spora wysokość, zimno i zmęczenie wywołało bezsenność. Coś tam czytam na kundelku, sąsiedzi też się co chwilę budzą. Dzielę się z moimi wątpliwościami na temat jutra, na co ten mi odpowiada, że rzeka nie huczy przez deszcz, tylko dlatego, że stopiony przez słońce śnieg wypełnia rzekę właśnie po południu i na wieczór. I że rano tę rzekę będzie można przejść suchą stopą, bo w nocy woda zamarza i płynie tyle, co nic.
Załącznik 83646
Budzę się rano. Wspinacze obarczyli już dwa osiołki i klacz jakąś toną bagaży. Nie mogę na to patrzeć, zwierzaki widząc stertę plecaków zapierają się na sam ich widok. Ogromne kulbaki wypełniają się plecakami i sprzętem, nogi konia uginają się od ciężaru. Wtedy dzieje się coś, co mnie przerasta: na tak obciążonego konia wsiada jeszcze Kirgiz. Ruszają, kilometr w górę.
Postanawiam nie atakować Base Camp 2. Chcę znów być sam. Pogoda jest obłędna, ruszam w dół. Rzeczywiście w rzekach wody ledwie po kostki.
Załącznik 83648
Załącznik 83647

Ostatnio edytowane przez bukowski : 08.10.2018 o 12:08