Rzeczywiście, Beget jest warte odwiedzin, choć łatwo je przeoczyć, droga biegnie obok. Ale parkingi pełne aut zdradzają, że jest tu coś ciekawego.
Do wioski wjechać nie można:
Trzeba więc z buta, choć przy +36 nie jest to komfortowe w butach motocyklowych
Klimat wioski fajny, wszystko zadbane i czyściutkie
Nie wiem, gdzie się ci turyści pochowali…
Nabieramy wodę w zabytkowym kranie i oblewamy się, ile się da, na trochę powinno starczyć.
Został nam jeszcze kawałek zakręciarskiej drogi, a później wpadamy już na krajową N-260. Zmęczenie i brak snu daje mi się mocno we znaki.
Usiłuję ziewać ile się da, ale nic to nie daje. Z zamkniętym kaskiem gorąco jak cholera, a jak otwieram, to tak monotonnie huczy, że oczy mi się zaraz zamykają.
Zostało nam chyba 30 km, ale kiedy kolejny raz walczę ze snem i wjeżdżam na przeciwległy pas, wyprzedzam Rafa i zjeżdżam na parking.
Na parkingu widzimy restaurację, więc może jakiś późny obiad oraz kawa nieco poratują.
Niestety już po porze obiadowej, kuchnia już się zamyka, ale miła kelnerka idzie zobaczyć , czy coś nie zostało.
Po chwili wraca z propozycją jakiegoś katalońskiego dania regionalnego. Soczewica z ośmiorniczkami i kalmarami w sosie pietruszkowym wydaje się dziwnym zestawieniem, ale smakuje rewelacyjnie.
Jakoś ujechaliśmy te 30 km i docieramy do pensjonatu w zapadłej wiosce Fornells de la Muntanya.
Wioska na zboczu gór, pensjonat też, wszystko kamienne, nawet dachówki z łupka.
widok z okna też ciekawy:
Właścicielka pensjonatu i przyległej restauracji coś nam tłumaczy mieszanką katalońsko – angielską, że wieczorem będzie zastawiona droga, bo będzie impreza dla wszystkich mieszkańców.
Impreza okazała się być kolacją na dworze dla wszystkich 20 mieszkańców wsi
Zauważamy koło baru lodówkę z karafkami i pytamy, czy to miejscowe.
5 euro za litr fajnego białego winka:
Spędzamy fajny wieczór na trawie, patrząc na góry, chmury i ludzi, którzy mieszkają w takim fajnym miejscu.
Chyba im tego zazdrościmy, a szczególnie tego, że mają tradycję takich wioskowych spotkań…
cdn