Siódmy dzień: Czapursan.
![](https://lh3.googleusercontent.com/pw/AL9nZEUedOXePT7u75-WvPAh1Uq8f0S5g-Ax2aF9g2lmH-iHrnm5CrBlC5pcICGHp1CMF8K7-T7zI628dvvf3yY5VGiNKbgHfSTveRIS3hBhhbgPKahATi9JkHPUs17T188IXwzV22q5z1LvCgdY-On50P6OAw=w925-h456-no?authuser=0)
Dolina Czapursan była zupełnie inna niż Szimszal - było tu więcej otwartej przestrzeni, mniejsze ekspozycje , a wioski zdarzały się średnio co godzinę jazdy. Niemniej jednak było bardzo pięknie jak przystało na Północne Tereny:-)
Celem tego dnia był dojazd do świątyni sufickiej Baba Ghundi znajdującej się niedaleko granicy z Afganistanem. Najpierw jednak trzeba było załatać dętkę w radziowym motorku, która już w Szimszal zaczęła sprawiać małe kłopoty. Problem polegał na tym, że nie mieliśmy klucza 14 potrzebnego do zdjęcia koła. Na szczęście byliśmy niedaleko wioski, a tam zawsze można liczyć na nieograniczoną pomoc i gościnność. Powiem szczerze, że czasami było to nawet wkurzające, bo jak tylko prosiliśmy o jakiś klucz czy śrubokręt to nasi gospodarze czuli się w obowiązku przejąć inicjatywę i załatwić sprawę za nas:-). Z jednej strony było to fajne, ale z drugiej przedłużało robotę....:-)
![](https://lh3.googleusercontent.com/pw/AL9nZEV3uHmL5NYWW79B-yBIGB9n1YQrGrTu8I9GNyLeMDUqAVV42HgyK9ZXgLsMUjDDIM6Xo09RhREsQi4UkrDLnk3ysz0jIOUpjGmGvpkEzGBJZcTYooz20GNQAxDrIaVA1WR2amu1s0FpCU7zRWvlKeE_1w=w1112-h626-no?authuser=0)
Tak czy owak udało się naprawić dętkę i mogliśmy jechać dalej
Za ostatnią wioską otworzyła się przed nami piękna, surowa dolina. Było tak pięknie, że brak mi słów żeby to opisać. Po raz kolejny byłem w motorkowym raju. Kiedy teraz piszę te słowa czuję, jakbym znowu tam był-ta surowość otoczenia, ostre kolory, bliskość natury. Żyję dla takich chwil.
Im piękniejsze widoki tym droga stawała się trudniejsza.
W końcu dotarliśmy do brodu na tyle głębokiego, że nikt z nas nie miał ochoty spróbować przejazdu na drugą stronę. Podczas naszych kontemplacji z przeciwnej strony podjechał chłopak z dziewczyną. Dziewczyna przeszła na drugą stronę po desce, a chłopak próbował przeprawić się na drugą stronę...
A potem było tak...
....i tak....:
Po jakimś czasie motorek został odpalony:-). Obserwacja zmagań dzielnego chłopaka i późniejsza pomoc zdemotywowały nas do brodzenia. Wtedy jednak pojawił się ON: DŻYGIT!!
Dżygit nie zauważył nawet, że przejeżdżał przez kipiący strumień półmetrowej głębokości! Podejrzewam, że mógł być trochę zniesmaczony faktem, że lekko zmoczył buty....:-). Po przejeździe Dżygit zaproponował, że przejedzie naszymi motorkami - okazało się jednak, że do celu zostało nam tylko sześć kilometrów i kilka kolejnych brodów do przekroczenia...No cóż - starsi panowie postanowili zawrócić:-). Podróż powrotna też była piękna!!:-)
Na dodatek Dżygit zasugerował nam postój u Pana Alam Jan Dario, który jest miejscowym przewodnikiem.
![](https://lh3.googleusercontent.com/pw/AL9nZEVUMt9tuN6uHSFhlc0gyC4UYo09khKrtJIkCF_MQ1Q2OFSQYfcegMSmmQTSu0wJ1K0JyV5b6lMscUiaRHY8BSYE7SHngue4bejstu6wZ_Xb1wfGMldeHb9ylOhfw4_lnQprNFNy6870SQvKboRwen1o0A=w1112-h626-no?authuser=0)
Pan Alam Jan Dario ze swoją Rodziną przyjęli nas po królewsku, a na deser dostaliśmy porcję wspaniałych opowieści! Oto jedna z nich: Pan Dario jest z ludu Wakhi, ale pochodzi z Murghabu w Tadżykistanie. Po upadku komunizmu życie stało się ciężkie i Pan Dario postanowił przenieść się do Pakistanu. Spakował więc swojego jaka i ruszył na południe górami i dolinami omijając posterunki kontrolne Rosjan, Afgańczyków i Pakistańczyków i w końcu osiadł w Czapursan. To było cudowne popołudnie i z dzisiejszej perspektywy żałuję, że nie zostaliśmy tam dłużej. Zresztą tak jak i w innych miejscach...
No nic, trzeba jechać dalej
Wkrótce nastał wieczór i trzeba było szukać miejscówki na nocleg
Miejscówka była idealna, bo ten kawałek ziemi był nasłoneczniony przez większość dnia i twarda glina zakumulowała ciepełko. Po doświadczeniach z Deosai bardzo polubiłem ciepełko!!:-). Na dodatek rzeka była daleko od nas i jej ryk nie za bardzo przeszkadzał w spaniu. Jednym słowem-miejscówka marzenie!:-)
To był cudowny dzień.