Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08.12.2021, 19:35   #5
dżony
 
dżony's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2013
Miasto: Złotów
Posty: 417
Motocykl: DR 650 SE
dżony jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 3 tygodni 1 dzień 18 godz 32 min 48 s
Domyślnie

No ale trudno, znowu życie wybrało za mnie. Zapakowaliśmy 3 motocykle na przyczepkę, ciuchy do busa i zgodnie z planem (!?) ruszyliśmy z Rawicza w piątek o 10.



Wycieczka nie trwała długo bo już na A1 pod Łodzią T4 straciło moc i zgasło. Pędem wkulaliśmy się jeszcze na ślimaka licząc, że może uda się zjechać z autostrady, nie udało się. Utknęliśmy akurat na zakręcie bo ślimak ciągnął się pod górę. No i pięknie. Wiemy, że jesteśmy w dupie ale nie aż tak bardzo. Przecież jest sto opcji i jeszcze nic straconego. Liczymy dni czy uda się zostawić auto gdzieś w okolicy i jechać dalej na kołach. Słabo to jednak wygląda, nie zdążymy dojechać tam gdzie chcemy. Dziwnym trafem zjazd, na którym rozkraczyło się auto prowadzi do naszego kolegi Gombki. Na pewno rzucił klątwę za to, że nie daliśmy nawet znać o przejeździe przez jego podwórko. Szczęście w nieszczęściu godzinę później siedzimy już u niego w ogródku robiąc grilla. Ale przecież to jest wycieczka ! Trzeba jechać dalej ! Plan się wyklarował, jest akcja i podmianka auta. Skomplikowana to operacja bo z Rawicza rusza do nas bus, który na przyczepie wiezie auto, za które zaczepimy przyczepę z motocyklami i pojedziemy dalej a bus z Rawicza weźmie na przyczepę, z którą przyjechał, naszego busa, który się zepsuł i wróci z nim do Rawicza. Ktoś coś zrozumiał z ostatniego zdania? Nieistotne, mamy sprawne auto i późnym wieczorem ruszamy dalej.



Trzeba cisnąć całą noc bo jest mały poślizg. Do granicy dojeżdżamy sprawnie, Litwa jakoś leci, nad ranem zaczyna się Łotwa a chwilę później jesteśmy już w Estonii. Nie lubię tak podróżować bo dookoła ucieka mnóstwo fajnego terenu ale co poradzić. Na te kraje przyjdzie jeszcze czas. Estonia mija nam praktycznie cała w deszczu, leje okrutnie a za parę kilometrów mamy zrzucać motocykle i pod wieczór przekroczyć jeszcze granicę RUS.



Jakoś po południu dojechaliśmy na kemping gdzie zostawiamy auto i przyczepę. Ściągamy motocykle i stało się to co czułem. Mój DR walnął focha, tak myślałem jak go pakowałem na lawetę jeszcze w Polsce. Na bank się obrazi za taką formę transportu. Nie dość, że kicha i prycha zamiast odpalić to jeszcze w oczku zamiast oleju jest beżowa maź. Co jest kurde, woda w oleju ? Mój motocykl jako jedyny jechał tyłem do kierunku jazdy, napadało przez wydech ? Oglądam te zawiłości kolektora i nie ma raczej takiej możliwości. Z pięć litrów by musiało napadać przez komin żeby przelało się do cylindra. No nic, silnik się zagrzeje a woda wyparuje.





Pierwsze kilometry na kołach nie napawają optymizmem, leje solidnie i nie widać na niebie, żeby w najbliższym czasie miało się to zmienić. Jeszcze o tym nie wiemy ale będzie padać przez dwa tygodnie, codziennie. Raz mniej, raz więcej, z krótkimi przerwami, z dłuższymi, mżawka kapuśniaczek, ulewa, czasem nawet wyjrzy słońce ale zasadniczo to codziennie pada. Zdradziłem już za dużo z przyszłości? To żaden sekret, taki mamy klimat i spodziewaliśmy się deszczu. Na szczęście brytyjskie przeciwdeszczówki, które braliśmy awaryjnie stały się elementem codziennego ubioru. Można było nie ubrać grubych ciuchów pod spodem a membrana skutecznie chroniła przed chłodem i wodą.



Jedziemy przez tą Estonię, dookoła pustka. Niespotykane to w Europie zachodniej, tak duże odstępy od miast, wiosek. Zaczyna się czuć przestrzenie. Granicę chcemy przekraczać w Narwie. Zbliżając się do Bałtyku zaczyna wychodzić słońce, robi się trochę cieplej. Do Narwy dojeżdżamy po południu i od razu walimy na przejście. Trafiliśmy raczej bez problemu, przejście faktycznie jest ale jakoś pusto, żadnej kolejki tylko duży parking przez bramami. Chodzę dookoła, żeby wybadać sytuacje jak tam wjechać. W jednej z bocznych uliczek między kamienicami widzę stojące dwa motocykle a za nimi sznurek samochodów. Zmierzam w ich kierunku aby wybadać sytuację co tu dalej robić i jak dostać się na drugą stronę. Zbliżając się machnąłem ręką na przywitanie, dostałem odmachanie i w tym momencie odjechali. Ehh... Bez słów dowiedziałem się za to wszystkiego, no prawie. Przed motocyklistami otworzyła się brama i wjechali na teren przejścia. Wszystko jasne, czyli musimy ustawić się w tej uliczce w kolejce za samochodami. Wracam do chłopaków, bierzemy motocykle i jedziemy na koniec sznurka.





Idzie w miarę sprawnie więc nie pchamy się do przodu. Gdy przychodzi nasza kolej dziarsko podjeżdżamy pod otwierającą się bramę i wtedy pogranicznik prosi o bilety, rezerwację wjazdu na przejście. O co chodzi? Zdębiałem. Przecież staliśmy w kolejce, teraz nasza kolej no i jesteśmy. Nie, obowiązuje lista kolejkowa.

Chyba z racji tego, że Narva to dosyć małe i ciasne miasto a teren przy przejściu nie jest zbyt duży kolejka do przekroczenia granicy jest.... na drugim końcu miasta. Dostajemy od pogranicznika adres i jedziemy kilka kilometrów do miejsca gdzie rejestruje się chęć przekroczenia granicy, dostaje numerek i tam na wielkim placu czeka na swoją kolej aby nie robić tłoku w mieście. Pobieramy bileciki i na wielkim telebimie wyczekujemy aż wskoczą nasze numerki. Chodzę dookoła próbując coś się dowiedzieć, ile to może potrwać, czy da się coś przyspieszyć. Praktycznie same rosyjskie rejestracje ale dostrzegam jedno auto z Polski. Okazuje się, że stoją już tam od kilku godzin, samochodów jest mnóstwo. Podchodzę do kiosku, gdzie siedzą pogranicznicy obsługujący telebim. Wypytuje czy może motocykle idą szybciej, czy jest osobna kolejka czy bez znaczenia jaki pojazd. Każą czekać ale między słowami rozumiem, że motocykle chyba mają osobną listę. Siedzimy tam dobrą godzinę, obóz już rozbity, jedzenie, picie w najlepsze aż nagle wyskakuje jeden z naszych numerów. Zanim się zorientowaliśmy zrobiła się wrzawa bo dopóki pojazd nie opuści poczekalni nie wyświetlają następnego. Pakujemy się w pośpiechu i spadamy jeszcze raz stanąć w kolejce między kamienicami.

Odprawa Estońska sprawnie, skąd dokąd, kilkanaście minut i już jedziemy przez most graniczny. Przed Rosyjskimi pogranicznikami jest zawsze jakaś nutka obawy ale jedziemy pewnie. Praktycznie żadnej kolejki więc od razu stajemy do odprawy. Chłopaki pierwszy raz wjeżdżają do Rosji i nie wiedzą czego się spodziewać a tu proszę. Miło i przyjemnie, śmiechy, chichy, żarty. Praktycznie cała obsługa przejścia to młodzi chłopacy i dziewczyny, no max po 30 lat. Chodzi nad nimi starszy stażem i wiekiem przełożony ale całą robotę robią młodzi. Masa pytań, a co tu macie, a co w tej torbie? Wszystko z uśmiechem, a wódkę i papierosy macie ? No proszę Pani... Wódkę i papierosy to będziemy przewozić na powrocie. Dostajemy do wypełnienia deklaracje celne, standardowo cyrylica. Rzucam tak pod nosem "a po angielsku nie macie?". A mamy, proszę bardzo ! Dostajemy co prawda po niemiecku ale młody pogranicznik bez wstydu przyznaje się, że nie zna ani germańskiego ani anglijskiego i dał pierwszy lepszy papier. Wypełniamy wszystko bez problemów. Nie stanowi nawet problemu to, że dwa motocykle były zarejestrowane na Lokiego. Gregori miał wszystkie kwity od notariusza na użyczenie pojazdu ale nikt o to nawet nie pytał. No i jesteśmy po drugiej stronie. Rzut oka na mapę i trzeba kołować gdzieś na miejsce noclegowe. Dni są już bardzo długie ale jest późne popołudnie i jesteśmy dosyć zmęczeni po nocy w aucie. Wymieniamy walutę i robimy zrzutę do wspólnego portfela. Jeśli ma się zgraną ekipę to taki sposób rozliczania się jest bardzo wygodny. Składamy się po kilka tys rubli do jednego portfela i z tego płacone są wszystkie wspólne wydatki. Spanie, zakupy itp. Następuje wtedy tzw. dyktatura zakupowa. Ten kto aktualnie ma portfel i idzie na zakupy decyduje za wszystkich. I gówno go obchodzi to, że ktoś nie lubi szprotów w oleju, trzeba jeść i pić wszystko bo wszystko jest wspólne. Tak więc od pierwszego dnia zostajemy z Lokim samozwańczymi dyktatorami zakupowym i w sumie jest już tak do końca wyjazdu. Gregori nie miesza się nam do gara i czasem tylko coś marudzi, że litr i po cztery piwa na głowę to trochę dużo...

Mam chęć przespać się na plaży, nad morzem. Ciekawy jestem jak Bałtyk wygląda w tym miejscu. Jedziemy jeszcze dobrą godzinę prosto na północ, na sam cypelek półwyspu nad Narvą. Zbliżając się już do plaży kluczymy jeszcze trochę po lesie szukając optymalnej drogi w stronę morza. Wszędzie pełno wyjeżdżonych śladów samochodów. Piach jednak sypki i auta chyba maja tam sporo trudności z dojazdem na plażę. Mijamy też kilka znaków o zakazach biwakowania i palenia ognisk ale widząc jak jest pięknie i ile jest śladów po imprezach na plaży średnio się tym przejmujemy. Zjeżdżamy w końcu bliżej morza i rozbijamy się w lasku kilkanaście metrów od brzegu. W końcu można zrzucić przemoczone od rana ciuchy i napić się piwa oglądając zachód słońca nad Zatoką Fińską.





Z prawej strony widać stojące na morzu statki czekające na wejście do portu. To chyba Ust-Ługa. Jest sobotni wieczór i długo nie trzeba czekać na imprezowiczów. Po plaży niosą się dźwięki muzyki i śpiewów. Pięknie mieć takie miejsce pod nosem i w ten sposób spędzać krótkie letnie noce. My jednak nie siedzimy do rana. Czas spać.



Rano budzi nas piękne słoneczko, miłe to wytchnienie od wczorajszej ulewy. Nie spieszy nam się bardzo, śniadanie, herbatka, pakowanie.





Ruszamy najpierw wzdłuż plaży i dalej przebijamy się przez wydmę, żeby dostać się do asfaltu. Po paru kilometrach widzę w oddali na drodze kilka osób w odblaskowych kamizelkach. Wjeżdżamy na nie od tyłu i chyba nie spodziewali się nikogo o poranku jadącego z tego kierunku. Z bliska już widać dokładniej, że to kilka dziewczyn. Mają stolik, jakieś tablice informacyjne. Myślę, że zbierały opłaty za wjazd na ten teren, to był raczej swego rodzaju rezerwat. No nic, znowu nam się udało. Jedziemy do wioski tankować i ustalić jakiś plan. Czy wracamy się do federalki i jedziemy prosto na Petersburg czy bujamy się bokami wzdłuż wybrzeża. O dziwo ciągle świeci słońce więc wybór jest prosty. Mijamy tak kilka nadmorskich, rybackich wiosek.



Przejeżdżamy mostem nad Ługą mijając miasteczko Ust-Ługa i zbliżamy się do portu. Krajobraz nagle mocno się zmienia. Dotąd gówniana, wiejska droga staję się szeroką dwupasmówką. Dookoła wszędzie przemysłowa infrastruktura, rurociągi, zbiorniki, wygląda mi to na terminal paliwowy - ropa albo gaz. Nie mam tej drogi zaznaczonej nawet na mapie więc jedziemy tak mniej więcej w zamierzonym kierunku. Całe to otoczenie nie wzbudziło na tyle mojego zainteresowania co fakt, że jak nagle zaczęła się super droga tak nagle zniknął w Garminie sygnał GPS... Co jest kurde, zatrzymujemy się na poboczu. Włączam, wyłączam, bez skutku. Brak sygnału z satelity, nie znajduje ani jednej. Jedziemy więc dalej tym hajłejem, co chwilę mijamy tylko ciężarówki z kontenerami albo cysterny. Po parunastu kilometrach sygnał GPS wraca jak gdyby nigdy nic, ciekawe. Dopiero po powrocie doczytałem o tym miejscu. Ust-Ługa pretenduje do miana największego i najnowocześniejszego portu na Bałtyku. Działa tam już duży terminal paliwowy obsługujący ogromne tankowce eksportujące ropę do zachodniej Europy z pominięciem Białorusi i Polski... To by tłumaczyło te rurociągi i zbiorniki. Ale czy dla ochrony infrastruktury jest możliwe zakłócenie sygnału GPS ? Nie wiem, niech mądrzejsi się wypowiedzą.

Gdy znowu błądzimy między wioskami zbliżamy się do kolejnego przemysłowego molocha, Sosnowy Bór. To tam działa największa elektrownia jądrowa w Rosji - Leningrad I i II. Istniejąca od 1974 roku elektrownia Leningrad I wyposażona jest w cztery reaktory RBMK-1000 z czasów radzieckich, podczas gdy nowo budowana elektrownia Leningrad II będzie dysponowała czterema jednostkami generacji III+ WWER-1200. Blok 1 w elektrowni Leningrad I, działający komercyjnie od listopada 1974 r. wyłączono i wycofano z eksploatacji 21 grudnia 2018. Został zastąpiony przez blok Leningrad II-1, który podłączono do sieci w dniu 9 marca 2018 r. i rozpoczął działalność komercyjną w październiku 2018 r.



Samo miasto Sosnowy Bór, ze względu na znajdujące się w nim ośrodki o znaczeniu strategicznym, ma status miasta z ograniczonymi wizytami, a wstęp wymaga specjalnego zezwolenia. A nam się znowu jakoś udało przejechać i nikt o nic nie pytał. Pytali za to Vadim i Dima, których spotkaliśmy pod sklepem kilka kilometrów przed Sosnowym Borem. A po co, a dokąd, a co to za maszyny.

Zatrzymaliśmy się na małe zakupy i śniadanie pod jednym z wiejskich sklepów. Nieodłącznym elementem takich miejsc jest stolik i ławka obok aby w spokoju można było zjeść lub wypić zakupione towary. W spokoju to pojęcie względne, nieodłącznym elementem takich miejsc są również miejscowi. Tu akurat Vadim ze swoim zięciem Dimą pili sobie piwko w słoneczne, niedzielne przedpołudnie. Starszy z wyglądu trochę jak Clint Eastwood, ciemne okulary i kowbojki - to nauczyciel informatyki w pobliskiej szkole a młodszy podobny zupełnie do nikogo z dumą opowiada o pracy w pobliskiej elektrowni atomowej. Jest technikiem atomistyki. Ciekawe, skończyć taką szkołę - Technikum Atomowe. W Polsce wśród młodzieży na pewno miałoby to duże wzięcie, głównie ze względu na nazwę. No ale u nas taki zawód nie miał by przyszłości bo poza doświadczalnym reaktorem Maria w podwarszawskim Świerku nie mamy elektrowni atomowej z prawdziwego zdarzenia. Inaczej jest w Rosji, tam kraj atomem stoi. O czym z dumą opowiada Dima. Ale z jeszcze większą dumą opowiada o swoim głupim filmiku na Youtube, który ma już prawie półtora miliona wyświetleń. Ehhh, to już mnie mniej interesuje ale powód do dumy jakiś tam jest.

Z racji bliskości morza na śniadanie kupujemy wędzone rybki, poza tym pustki w sklepie więc na chleb dokupuję jakiś serek topiony. Pani zza lady raczej go nie poleca, no ale nie ma nic innego do wyboru. Faktycznie nadawał się ewentualnie do smarowania łańcucha bo w smaku i konsystencji był bardziej jak świeczka niż serek. No ale rybki świeże i pyszne. Na rybach się nie znam ale zapamiętałem nazwę - Skumbria. Jak się później okazało to zwykła, pospolita makrela. Ale tam, pod sklepem, smakowała jakoś inaczej, lepiej niż taka zwykła makrela. Wszystko na wyjazdach, w pięknych okolicznościach przyrody smakuje lepiej (poza serkiem topionym). Miejscowi pokazują jeszcze parę sztuczek, jak można zjeść rybę na kilka sposobów. Niby zwykła ryba a tu tyle możliwości. Na sam koniec jest popisowy numer czyli podpalenie pęcherza pławnego aż zwęgli się i skurczy do wielkości łebka od zapałki i wtedy można go dopiero zjeść. To podobno taki rarytas do piwa. No ale to oni piją piwo a nie my. Mamy ledwo jedno na trzech i do śniadania nie zawahaliśmy się go otworzyć więc Gregori próbuje rarytasu. Minę miał dziwną ale zjadł.



Petersburg chcemy minąć bokiem, nie ma teraz czasu na zwiedzanie miasta. Może w drodze powrotnej się uda. Jedziemy więc obwodnicą przecinającą Zatokę Newską. Droga prowadzi przez Petersburski Kompleks Zapobiegania Powodziom. To ponad 25-kilometrowy system tam i śluz wodnych, zbudowanych na potrzeby ochrony przeciwpowodziowej miasta i aglomeracji Petersburga.



Zaczynają się godziny szczytu, północna część miasta i wylot na Prioziersk są mocno zapchane. Dwupasmowa droga wyjazdowa praktycznie cała stoi. Przeciskamy się motocyklami ale ruch jest ogromny. Aglomeracja Petersburga to gigantyczny moloch, zabudowania i bloki ciągną się długie kilometry jeszcze za rogatkami miasta. Stojąc w korku szukam drogi alternatywnej aby trochę uciec od tego zgiełku. Odbijamy w prawo i przez wioski dobijamy do brzegów Jeziora Ładoga. W tym największym jeziorze w Europie woda sięga po horyzont, nie widać drugiego brzegu. Podczas oblężenia Leningradu przez wojska niemieckie w czasie II Wojny Światowej jedyne dostawy dla miasta mogły docierać tylko przez jezioro. Początkowo transport odbywał się przy użyciu barek i holowników jednak od pierwszych dni listopada kiedy jezioro pokrył lód, dostawy można było transportować również pojazdami kołowymi po zamarzniętej tafli wody. Tylko dzięki tej "Drodze Życia" Rosjanom udało się utrzymać miasto.



Staramy się jechać wzdłuż brzegów kierując się dalej na północ. Okolica średnio atrakcyjna. Ze względu na jezioro każdy wolny kawałek gruntu zapchany przez dacze, wioseczki, kioski i całą tą wypoczynkową infrastrukturę. Przy jednej takiej osadzie droga prowadzi jakby przez ośrodek. Widziałem już to wcześniej na mapie ale ciekawy byłem jak jest w rzeczywistości. Na mapie zauważam też mały problem. Ośrodek leży nad ujściem dużej rzeki do jeziora. Niby zaznaczona jest przeprawa promowa a kawałek w górę rzeki nawet podobno jest jakiś most. Nie było niczego, ani promu ani mostu. Był za to ośrodek, do którego wjechaliśmy sobie tak o przez otwartą bramę co nie spodobało się obsłudze. Ledwo stanęliśmy nad brzegiem rzeki a już widzę, że leci do nas jakiś gość z opierdolem. Sytuacja załagodzona, pogadaliśmy, popytaliśmy o przeprawę na drugą stronę no i odwrót. Most faktycznie był ale dawno temu a prom to zasadniczo mała motorówka, która przerzuca ewentualnie pojedyncze osoby na drugą stronę. Za dużo zachodu, żeby pakować motocykle itp. Nadrabiamy trochę kilometrów kierując się z powrotem na federalkę. Zbliża się wieczór i trzeba też szukać jakiegoś miejsca na obóz. Kolejny raz tego dnia mapa robi mnie w ciula. Wynalazłem nad brzegiem jeziorem jakiś punkt "picnic area". Jedziemy zobaczyć.





Zamiast "picnic area" jest wielkie nic i gęste krzaki. Ścieżynka robi się coraz węższa i faktycznie prowadzi nad brzeg ale dojechać nie ma szans. Północne brzegi Jeziora Ładoga są mocno kamieniste i w większości to niskie bo niskie ale jednak klify. Zawracamy i jedziemy szukać dalej.





Parę kilometrów dalej trafiamy na inną miejscówkę. Jest dosyć blisko drogi i domów, szału nie robi ale jest gdzie postawić namioty i rozpalić ognisko.





Kręci się obok sporo osób, w większości młodzież nosi z jeziora wodę w baniakach. Idę na rekonesans okolicy i okazuje się, że kawałek wyżej od nas mają chyba jakiś obóz wspinaczkowy. Były tam fajne skałki i wytyczone kilka dróg wspinaczkowych. Chodzą tak i chodzą ale nam to nie przeszkadza, każdy przechodząc mówi coś na przywitanie. Pojawiło się za to dwóch mniej proszonych gości. Kręcą się dookoła naszego obozu dwa duże psy i tak nie bardzo wiedzą jak podejść i zagadać. Najpierw trochę szczekały na nas z daleka ale jak zobaczyły, że mamy dobre zamiary i kiełbasę bez obaw podeszły bliżej. Są już nasze.

Dostały trochę popasu, pomizialiśmy je za uchem i zostały już z nami przy ognisku. Dalej jednak szczekają - teraz już na przechodniów, którzy zbliżają się do naszych namiotów

Siedzimy jeszcze tak chwilę i idziemy spać. Jest już jasno. No dobra, cały czas jest jasno i ciemno się nie zrobi. W nocy pojawili się w naszym obozie kolejni nieproszeni goście. Ale o tym dowiemy się dopiero rano...

Ostatnio edytowane przez dżony : 08.12.2021 o 22:42
dżony jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem