Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05.06.2020, 17:51   #111
sambor1965
 
sambor1965's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 3,667
Motocykl: RD04
Galeria: Zdjęcia
sambor1965 jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 3 tygodni 2 dni 3 godz 34 min 4 s
Domyślnie

Indie i Pakistan liczą łącznie 1,5 miliarda mieszkańców. Prawie co czwarty człowiek na ziemi mieszka w tych dwóch krajach. Pomimo tego, że sąsiadują ze sobą mają tylko jedno przejście graniczne. Pan Cyrill Radcliffe dostał niełatwe zadanie wyznaczenia linii podziału Penjabu i Bengalu. Facet nigdy nie był nawet w Niemczech, nie mówiąc o Azji, a miał podzielić Brytyjskie Indie tak, by powstały z niej Indie, Pakistan i to co później stało się Bangladeszem. No nie udało się, ale chyba nie było możliwości żeby udało się komukolwiek. Pretensje są do dzisiaj i będą przez następne 100 lat. W każdym razie dzięki temu podziałowi i powstałym obustronnym pretensjom jedno przejście graniczne w zupełności wystarcza.

Z Lahore do granicy było całe 10 km, wystartowaliśmy w miarę wcześnie i na przejściu byliśmy zupełnie sami. Pakistańska odprawa poszła gładko, musiałem się tylko wytłumaczyć z tego, że mamy nieobity karnet Litwina, ale za to obitą jego kopię. Granica jest aż nadto wyraźna, ma specjalne trybuny, nieco przypominające stadionowe. Trybuny są nieco bardziej okazałe po hinduskiej stronie, zamiast boiska jest droga z wielką, ozdobną, metalową bramą.


Po hinduskiej stronie zabawy trwały nieco dłużej, ale wszystko w miłej atmosferze. Wąsacze w mundurach odprawili nas i Indie stały otworem. W Pakistanie mieszkaliśmy dość skromnie więc wynagrodziliśmy sobie pierwszą noc w Armitsarze noclegiem w Radissonie. Trochę luksusu nam się należało, a poza tym w Indiach jest dość tanio. Oczywiście wciąż nie jest problemem znalezienie noclegu za 5 dolców, ale w końcu trudno było znaleźć w naszych motocyklach tańszą część wyposażenia niż ten nocleg. Było luksusowo, z basenem i wreszcie z piwem.


Przed piwkiem jednak przebraliśmy się i pojechaliśmy z powrotem na granicę. Ceremonia zamknięcia granicy jest codziennie obserwowana przez kilkadziesiąt tysięcy ludzi. To coś dla białego zupełnie niezrozumiałego. Busik zawiózł nas pod samą granicę, było tam już tysiące ludzi, pełne parkingi, wszędzie sprzedawcy hinduskich flag. Nas, zachodnich turystów zaprowadzono na honorową trybunę, wokół kręcili się sprzedawcy lodów i słodyczy. Nie zrozumiecie tego co się tam działo przez następne dwie godziny. Myśmy tam byli i też tego nie rozumiemy, a może tym bardziej nie rozumiemy. Jakbym miał to zawrzeć w jednym zdaniu to byłby to montypajtonowskie Ministerstwo Niemądrych Kroków nakręcone w Bollywood. Serio. Popatrzcie sami:



Zmiażdzeni tym widowiskiem chcieliśmy ochłonąć w Armitsarze. Poszliśmy do świętej świątyni Sikhów i było to coś nie miej odjazdowego od tego co zobaczyliśmy na granicy. Sikhowie są "trochę" inni od pozostałych Hindusów, Oczywiście najłatwiej ich poznać po ich turbanach skrywających nigdy nie strzyżone włosy. Mają na tym punkcie takiego fioła, że nawet w Wielkiej Brytanii wywalczyli sobie prawo do jeżdżenia motorkami tylko w turbanie (znaczy bez kasku, a nie nago). Są Sikhowie są mocno inni, ale ich religia jeszcze bardziej inna od wszystkich, bezskutecznie próbująca zasypać podziały między chrześcijanami, wyznawcami Allaha i hinduistami. Poszliśmy na plac wieczorem, było przyjemnie ciepło. By wejść do środka trzeba ściągnąć buty. Kompleks świątynny jest ogromny, sama złota świątynia jest umieszczona centralnie i otoczona wodą. Wszystko w marmurze i złocie. Dookoła mnóstwo modlących się ludzi. Atmosfera dużo bardziej podniosła niż w Watykanie. Obeszliśmy świątynię dookoła nie wchodząc jednak do środka. Sądzę, że z mojej strony byłaby to profanacja, poza tym kolejka była potężna.

Armitsar ma milion mieszkańców, ale czy to wystarczający powód, by nie spotkać kogoś przypadkowo? Trudne do uwierzenia, ale spotkałem Rohita, to mój indyjski znajomy, który mi pomaga w organizacji wyjazdów. Umówiliśmy się wprawdzie tu na jutro, ale wpadliśmy na siebie już dzisiaj. Mały ten świat.
Oryginalnego planu nie byliśmy w stanie zrealizować, Jammu pozostawało zamknięte na turystów, zresztą nie tylko na turystów. Ekipa parlamentarnej opozycji, która przyleciała do Śrinagaru, nawet nie opuściła lotniska. Bezceremonialnie zapakowano ich do tego samego samolotu i wysłano z powrotem do Delhi. Nawet bycie wnukiem Indiry nie pomogło. Pojechaliśmy więc przez Indie inną niż planowaliśmy drogą.

W kolejnych dniach cały mój misterny plan brał w łeb. U nas wprawdzie pod kołami było sucho, ale telewizja i gazety pisały o kataklizmie w Himachal Pradesh, tym razem pogodowym. Była już druga połowa sierpnia i pogoda powinna być gwarantowana, ale nie tym razem. Spadło z nieba ponad 1000 proc. normy, nie nadążaliśmy z Rohitem zaznaczać na mapie przerwanych dróg. Góry zjeżdżaływ doliny zabierając ze sobą drogi i mosty. Taki komunikat o 300 miejscach w których przerwana jest droga stawia każdego przewodnika do pionu. No, ale jedziemy do Chamby, a później zobaczymy.


Wiecie, że Hindusi wierzą w reinkarnację? Najbardziej widać to moim zdaniem na drodze. Zaczynały się Himalaje i droga podnosiła się na każdym z tysięcy zakrętów. Nie jestem rasistą, kląłem na nich nie dlatego, że są kolorowi, ale za to, że najzwyczajniej w świecie głupi. A może jednak to my byliśmy głupi w tym świecie ze swymi za szybkimi motocyklami? Za szybkimi i zbyt szerokimi. Do jazdy po lewej stronie już przywykliśmy, ale do hinduskiej dezynwoltury na drodze trudniej przywyknąć. Trąbimy i wyprzedzamy, nieważne że droga szeroka na półtora samochodu.


Za Chambą zrobiło się jeszcze bardziej zakręciaście, ale ruch zelżał. Co chwilę zatrzymywali nas jednak porządkowi, bo z gór leciały kamienie. Trochę poleciało i puszczano nas po kolei. Takich stopów mieliśmy tego dnia kilkanaście. Dobra zabawa i trochę emocji, choć nieco przypominało rosyjską ruletkę. W końcu kogoś trafi.


Dopchaliśmy się jakoś do ostatniej wsi przed przełęczą Sach pass, gdzie przywitała nas kilkunastoosobowa grupa motocyklistów hinduskich, którzy od trzech dni próbują przejechać na drugą stronę. Zawalone, nie daje się. Dziś stracili motocykl, Enfield poleciał 60 metrów w dół, kierowca katapultował się wcześniej. Nie jestem pewien czy wiernie przetłumaczyłem informacje uczestnikom wyprawy. Jutro w każdym razie kolej na nas.
__________________
Jeśli sądzisz, że potrafisz to masz rację. Jeśli sądzisz, że nie potrafisz – również masz rację.
sambor1965 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem