Kazarman â Song Kul
Budzę się przed świtem i nie mogę spać. Szkoda mi dnia, wstaję. O dziwo, gdy schodzę na dół, na stole przygotowane śniadanie: mleko, płatki, lepioszka i miód. W kuchni pachnie kawa z przelewowego ekspresu. I nikogo w zasięgu wzroku. Jest jakaś 4.30; gdy wciągam świeżą lepioszkę zamoczoną w miodzie, w korytarzu przemyka dziewczynka; za nią jak cień, młodsza siostrzyczka, której udaje mi się ukraść potem zdjęcie.
_009sm.jpg
Uśmiechnąłem się i już po chwili gadaliśmy: trochę po rosyjsku, trochę po angielsku. Usłyszała, że wstałem i przygotowała mi śniadanie. Miała tyle lat, co mój starszy syn: dziesięć. To była niezwykła rozmowa; dzieliło nas wszystko: wiek, kultura, język, a jednocześnie rozmawialiśmy jak kumple, jakbyśmy znali się od wielu lat.
_003sm.jpg
Tego dnia plan minimum obejmuje dojazd do Song Kul i relaks.
Docieram tam po trzech godzinach. Trochę kotłują się chmury, kapie deszcz, ale w okolicach rzeczki Kurtki pojawia się radość: słońce, gładka droga, zamiatam sobie bezkarnie dupką po gładkim szutrze. Niesamowite dość cmentarze: krzywe nagrobki, wszystko jakieś tymczasowe, żadnych ludzi.
_008sm.jpg
Mógłbym tak jechać do ciemnej nocy.
_004sm.jpg
_001sm.jpg