Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22.08.2017, 20:10   #102
Emek
I CAN'T KEEP CALM I'M FROM POLAND KU_WA Słońce do 04.09.24
 
Emek's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Aug 2015
Miasto: Scyzortown
Posty: 10,923
Motocykl: No Afrika anymore
Emek jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 rok 6 miesiące 1 tydzień 21 godz 51 min 32 s
Domyślnie

Wstałem i rozejrzałem się po okolicy co mieliście okazję zobaczyć na filmikach. Zatoka lekko syfiasta i początkowy plan zakładający kąpiel oddalam na inny termin i miejsce.
Widok z naszego pokoju na zatokę i parking hotelowy prezentuje się.tak.

Wracam na bazę bowiem nadeszła pora na poranną strawę. Jako że mamy obiekt to śniadanie jest w cenie. Udajemy się więc do restauracji gdzie serwują śniadanie w formie szwedzkiego bufetu. Doopoy to nie urywa. Trochę ogórków i pomidorów, jajecznica, dżemy z marchewki i ser. To w zasadzie tyle. Śniadania mają w większości nędzne i polecieć na tym długo się.nie da. Napychamy więc żołądki czym się da i ile się da aby pociągnąć jak najdalej. Plan mamy ambitny ale mało realny czyli Bander Abbas. Ponad 700 km więc z góry zakładam, że się nie uda w tych warunkach mając także na uwagę porę, o której wyruszymy. Pakujemy więc toboły już w totalnym upale, który wysysa każdą wilgoć z naszych organizmów. Ciuchy poprane i posuszone tak że mamy w końcu pełny zakres garderoby do dyspozycji. Co z tego jak zanim udaje mi się przytroczyć wszystko do motocykli jestem kompletnie zlany potem, mokry i klejący. Wilgoć bijąca od zatoki przemieszana z palącym słońcem powoduje że ciężko się oddycha a oddychając bardziej odczuwam jakbym pił powietrze. Jest gęste i ciężkie. Niemiło. Założyliśmy że lokalizacja naszego hotelu jest zajebista i szybko i łatwo wydostaniemy się z miasta. Nic bardziej błędnego gdyż nawigacja Michała pcha nas w kierunku centrum. Znów na samym starcie tracimy z 40 minut na opuszczenie Bushehr, korki, ogromny ruch i żar buchający znad rozgrzanego asfaltu powodują że ledwie ruszamy a już trzeba się zatrzymać na uzupełnienie płynów ustrojowych. Taka karma.
Chcemy przejechać drogę do Bander Abbas wzdłuż wybrzeża tak abyśmy mogli podziwiać widoki. Niestety nic z tego. Wzdłuż większości naszej trasy od strony zatoki znajdują się.instalacje wydobywcze ciągnące się kilometrami. Mają chłopaki rozmach. To nie byle jakaś tam przetwórnia ropy. Teren jest wręcz gigantyczny. Płonące wieże znajdują się.po obu stronach naszej trasy ale większa część instalacji jest od strony morza. Nie chcę strzelać ale z niewielkimi przerwami na jakąś mieścinę to szacuję, że instalacje ciągną się na odcinku ok 100 km. Teren ogromny.





Smród spalonej ropy drażni nozdrza, powietrze jest tak rozpalone że widać nieostro. Lubię takie przemysłowe instalacje i w pewnym momencie zgapiam się i zjeżdżamy z trasy wprost na wjazd na teren obiektów. Oczywiście rondo jak często w Iranie i nawrotka. Przy okazji łapiemy chwilę na odsapnięcie i załatwienie potrzeb podstawowych. Znalezienie kawałka cienia jest praktycznie niemożliwe. Mam wrażenie jakbyśmy nagle znaleźli się w bazie na nieznanej planecie, gdzie pracują ekipy kolonizatorów. Droga za to znakomita, jedzie się fajnie za wyjątkiem smrodu spalenizny, który powoli zaczyna powodować ból głowy. Mimo wszystko kilometry nawijamy powoli. Dzisiejszy dzień mogę śmiało nazwać dniem drogi.

Jazda, nawadnianie, żarcie, jazda i tak w kółko aż do wieczora.
Jemy w większym miasteczku w knajpie, którą nazwałbym ekskluzywną. Bardzo elegancka obsługa oraz wystrój wnętrz. Zapłaciliśmy jednak praktycznie tyle samo co w zwykłym przydrożnym barze.





Oddalamy się w reszcie od smrodzących instalacji. Krajobraz dalej księżycowy lecz jakby ciekawszy. Fajne formacje skalne, widoczność się poprawia. Stajemy po drodze i walimy kilka fotek.

Miszka oczywiście znajduje kawałek cienia.
















Późnym popołudniem wjeżdżamy do mieściny pod nazwą Bandar Lengeh bowiem zgodnie z przewidywaniami nie ma opcji abyśmy dotarli do Bander Abbas. Musielibyśmy gonić jeszcze około 160 km. Niby niewiele ale byliśmy tak wyrypani że zgodnie postanowiliśmy że zostajemy tutaj na noc. Hotel znaleźliśmy na maps me. Ma dumną nazwę Diplomat i znajduje się tutaj
https://www.google.pl/maps/dir/Banda...27.7734371!3e0

Obiekt oferuje fantastyczny widok na zatokę oraz górującą nad taflą wody platformę wiertniczą.




Parkujemy motocykle tuż przed budynkiem i wbijamy do środka i oczywiście nikt nie kuma po ludzku ale jako tako udaje nam się dogadać.





Mają wolne pokoje więc bierzemy trójkę, która okazuje się czwórką w formie tramwaju. Wygodnie i komfortowo. Koszt ok 80 pln za głowę ze śniadaniem.






Jest już późno ale Filippo spragniony wrażeń dyma jeszcze na miasto po „browce”. Spijamy więc część w hotelu zagryzając jakimiś chipsami. Michał szybko odpada bo browce irańskie naprawdę są mocne a my z Brodatym lecimy na miasto a w zasadzie to przed hotel. Jest już ciemno ale na terenie naszego obejścia ruch jak w centrum miasta. Mają takie małe zadaszone kolorowe budki, z których większość jest zajęta przez mężczyzn ale są również kobiety siedzące dwójkami. Wszyscy jarają sziszę więc i nam się zachciało. Lecimy więc do baru zlokalizowanego na końcu placu i zamawiamy również. Ogromny wybór opcji smakowych. Filip wybiera bodaj zielone jabłuszko, kasują nas dyszkę. Za chwilę rozpalona maszyna trafia na nasz stolik i spokojnie dopijamy piwka zagryzając sziszą. Jest przyjemnie ciepło i duchota gdzieś zniknęła. Fale wolą o nabrzeże. Dzisiejszy dzień był totalnie bezpłciowy. Dość nudna droga, księżycowe krajobrazy, palące słońce i smród spalin. Cieszę się, że już się skończył. Jutro już wylądujemy na Queshm. Rozmawiamy jeszcze z Filipem planując naszą bazę wypadową na wyspie. Decydujemy, że wybór Celofana był słuszny bowiem kwatery, którymi dysponuje Asad są położone w dobrym miejscu do ataku praktycznie każdego miejsca na Queshm. Chcemy zostać tam 2-3 dni. Zobaczymy jak sprawy się ułożą. Nie ma co na zaś planować. Walimy w kimę
Emek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem