Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05.06.2016, 18:47   #77
mikelos
 
mikelos's Avatar


Zarejestrowany: Feb 2011
Miasto: okolice Pruszkowa
Posty: 643
Motocykl: Husqvarna 701
mikelos jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 5 dni 21 godz 46 min 51 s
Domyślnie

Pędząc na morskiej bryzie..

Przed nami dalszy ciąg napierania wzdłuż wybrzeża na południe Wietnamu. Naszym napędem od rana do wieczora są zupki Pho. Staliśmy się specjalistami od wybierania najlepszych lokali w każdym mieście. Rzut oka na witrynę przenośnego baru pozwala ocenić, czy warto zsiadać z moto czy toczyć się dalej. Przemas unika zielonego, zazwyczaj przejmuję jego porcję zieleniny. Niby tylko trawa, ale diabelnie smaczna.

Nadal unikamy głównej drogi wzdłuż wybrzeża (AH1) i penetrujemy wąskie asfaltowe dukty między wioskami. Nadal zaskakuje nas to, w jaki sposób lokalizowane są nagrobki. Porozrzucane bez ładu i składu, często w grupkach po kilka w środku uprawnego pola. Hmm, zielenina o smaku śp. babci ? W sumie, to bez znaczenia - na poziomie atomowym wszyscy jesteśmy tacy sami




Czasami oddaję prowadzenie Przemasowi, wtedy wiem że będzie zabawnie bo Przemas na arcytalent do wyszukiwania najbardziej podłych ścieżek w środku niczego. Jest to pierwszy znany mi przypadek tak jawnej, wręcz klinicznej asfaltofobii.




Chorobliwa asfltofobia czasem doprowadza nas na skraj niczego i dosłownie lądujemy w wodzie Na szczęście nasze pierdzipędy ważą tyle co komar w ciąży, można nimi jeździć po polu między grządkami truskawek i żadnej nie uszkodzić. Można zawracać w miejscu w kopnym piachu i bawić się fontannami piachu. I to wszystko w cenie kompletu używanych kufrów do GieEsa



Całe szczęście że Voytas jest cierpliwy i bez protestów toleruje nasze durne zabawy w środku niczego. W sumie, nie mamy nic lepszego do roboty niż powolne toczenie się przez piękny Wietnam.



Czasem nawet mapy Googla nie pomagają, wtedy jedziemy na absolutnego czuja - byle trzymać się mniej więcej linii brzegowej.





A tak wygląda zadowolony Przemas jak pojeździ trochę po piasku







Nawet w tych najmniejszych wioskach można znaleźć hamakownię, kawę i troszkę cienia. O dziwo, wszędzie mamy zasięg 4 G więc internet zapierdziela lepiej niż w centrum Warszawy.



Gdy już znudzi nam się piasek, wracamy na jakiś czas na asfalt. Czasem jest to jedyna opcja by objechać jakąś zatokę albo rozlewisko rzeki. Podziwiamy zwinność kierowców, pakowność motocykli i pomysłowość logistyczną - następny szef DHL będzie Wietnamczykiem - ja to czuję...



O mały włos a wziąłbym udział w sesji pissingu - operowanie lustrzanką jedną łapą w czasie jazdy to jest głupi pomysł i tyle.



A propo ryżu, nie wiem czy już pisałem: zbiory są trzy razy do roku. Dlatego poletka ryżu są albo błotnymi sadzawkami, albo mają kolor jasno żółty lub ciemno zielony.





Na chwilę zatrzymaliśmy się na cmentarzu wojennym, z tego co wyczytaliśmy w okolicy były jakieś duże walki. Smutny to obraz, zwłaszcza że była to w pewnym sensie jednak wojna domowa. To że zazwyczaj patrzymy i myślimy o tej wojnie z perspektywy kilkudziesięciu tysięcy zabitych Amerykanów a nie milionów Wietnamczyków to efekt filmów/Hollywood.





Tutaj kolejny ciekawy przykład pragmatyczności Wietnamczyków. Przydrożne słupki są wyskalowane, w porze deszczowej nie tylko wiesz gdzie jest droga ale także jaka jest głębokość brodzenia. Szapoba.



Czasem musimy solidnie zwolnić, tym razem na drodze stoi młóckarnia do ryżu i pracuje w najlepsze. Przestało nas to dziwić, przecież droga jest idealnym miejscem - jest równo i sucho. A to że trochę przeszkadza ? Spoko, wszyscy się zmieszczą.









Przemasa znowu pociągnęło w bok, myszkujemy między krzaczorami w poszukiwaniu ścieżki nad morze. Nagrobki pojawią się najbardziej zaskakujących miejscach.









Niestety śmieci są wszędzie, nawet najbardziej urokliwe miejsce bywa zawalone tonami odpadków. Przed Wietnamczykami długa droga by dołączyć do cywilizacji w tym zakresie.





Czasem natrafiamy także na wyspy cywilizacji - tym razem na elegancką knajpkę z widokiem na morze. To co nas jednak bardziej zachwyciło, to widok motocykli o "normalnych" pojemnościach na wietnamskich blachach.







Ostatnie kilkanaście kilometrów przed celem dzisiejszej podróży pędzimy równą i pustą dwupasmówką. To chyba jedyny moment gdy czuję że przydałoby się więcej koni i lepsze zawieszenie w naszych parchach.



Późnym popołudniem docieramy do sporego miasteczka Qui Nhon, jest wietrznie i pochmurno, mam wrażenie że za moment czeka nas niezły prysznic ale nic takiego się nie dzieje. Ruch na ulicach większy niż na prowincji, trzymamy się razem by się nie zgubić na ostatnich metrach.

W dzielnicy nad zatoką wyszukujemy hotel, z pierwszego jest niezły widok ale pokój jest ciasny a cena powyżej średniej. Za rogiem znajdujemy wielgachny pokój, garaż na moto i cena jest normalna.



Przy ostatnim tankowaniu odpadł mi klakson, po prostu blaszka na której się trzymał pękła i całość radośnie dyndała mi na kablach przy błotniku. Robię prowizoryczny montaż przed hotelem, klakson stracił siłę głosu, beczy smutno i cichutko jak gwałcona owieczka. Wieczorem jedziemy coś zszamać na kolację, gubimy się oczywiście jak pijane dzieci we mgle i wracamy do hotelu osobno.





Przelot dnia: 181 km
__________________
"Jeżeli chcesz uniknąć krytyki: Nic nie mów. Nic nie rób. Bądź nikim" - Arystoteles
mikelos jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem