Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11.02.2015, 23:54   #36
tblask


Zarejestrowany: Dec 2013
Miasto: Bilczyce k/Gdowa
Posty: 31
Motocykl: RD07a
Galeria: Zdjęcia
tblask jest na dystyngowanej drodze
Online: 6 dni 6 godz 36 min 20 s
Domyślnie

Dzień 4. Szwędanie.

Dłuższa chwila oznaczała cały dzień i jeszcze jedną noc. Wczoraj (piszę „wczoraj”, bo jest już dzisiaj) zrzuciłem z Afry juki i wybrałem się poszwędać po okolicy (miedzy innymi po Puszczy Piskiej - przyp. autora ).





Po drodze dotarłem do Stacji Badawczej PAN w Popielnie, w której znajduje się hodowla Konika Polskiego i Muzeum Przyrodnicze.


A oto konik, którego hodują w Popielnie.


Muzeum jest nieduże, ale posiada imponującą (na laiku to łatwo zrobić wrażenie) kolekcję poroży jeleni. Poza tym wrażenie robią na mnie jeszcze dwie rzeczy. Po pierwsze, panujący wewnątrz chłód – szczególnie w tak upalony dzień jak wczoraj (bo dziś jest dziś…, itd., itp., ble ble ble) to robi wrażenie. Oczywiście nie jest to efekt działania klimatyzacji (we współczesnym pojmowaniu), ale wynik odpowiedniej konstrukcji budynku i użytych do budowy materiałów. Nie żebym się na tym znał, ale tak po prostu uważam, jako samozwańczy specjalista (nie znam się, ale jestem specjalistą ). Druga rzecz, gdy już się ją zauważy, co nie jest to trudne , dodatkowo schładza krew w żyłach. Jest to olbrzymie, OLBRZYMIE!!! „popiersie” żubropodobnego, kudłatego stworzenia, które (cytuję z tabliczki) w 60% jest bizonem, w 20% jest żubrem i w 20% jest krową. I tu obudziło się we mnie zdziwienie/zastanowienie ?! No bo jak ten, tego ten… bizon z żubrem tą biedną krowę tak wespół, w zespół..., że tak powiem… „genetycznie zmodyfikowali”? Niech to zostanie tajemnicą alkowy tych czworonożnych, mucząco-ryczących, kudłatych hipisów. Grunt, że oto nad głową moją dynda olbrzymi dowód na to, że niekonwencjonalne związki między płciowe potrafią dać piękny owoc.


To po prawej to zapewne bizożubkrowa, a po lewej to… syrena?



Przeskoczywszy promem przez styk jezior Mikołajskiego i Bełdany, pognałem prościutkim szutrem do Mikołajek. Przejeżdżam przez samo centrum oraz przystań jachtową i raz jeszcze przekonuje się dlaczego unikam takich miejsc. Zdałem sobie sprawę, że moje plany zakupowe (pucha z gazem i trociczki) muszę przełożyć na gdzie/kiedy indziej – nie byłbym w stanie się przemóc i opuścić bezpieczne zacisze grzbietu mojej Afryki, by zanurzyć się w ten niszczący zgiełk turystów.




Czym prędzej pognałem nad jezioro Łuknajno szukać ciszy i 2000 łabędzi, żurawi, orłów i dzikich koni. Znalazłem wszystko! No może konie nie były takie zupełnie dzikie, ale dla mnie wystarczy.




Żurawie, jak zwykle zwiały, gdy tylko usłyszały szelest włączanego aparatu fotograficznego – niech ktoś z Was spróbuje podejść żurawia na odległość strzału z „krótkiego” aparatu, to zobaczy jak cudownie płochliwe są te przepiękne i pełne gracji ptaki.



Objazd jeziora Łuknajno polnymi drogami to czysta bajka. Wokół mnie przepiękna, zaptaszona kraina.





Mój niepokój budzi jedynie cumulonimbus szerokości całego nieba, który rozsiadł się nad baza, do której musze dzisiaj wrócić – ciemno to widzę . Ile razy spojrzę w tamtą stronę, to zaczynam się czuć jak Bilbo Baggins, gdy spoglądał w stronę Mordoru.




Na końcu pętli wokół Łuknajna odnajduję jedną z kilku nieczynnych wieży, z których można obserwować jezioro.




Na wieży położonej w środku pola kukurydzy widnieje tabliczka z napisem w obcym, dla wielu z Nas, języku, obok którego widnieje jakiś dziwny piktogram/hieroglif. Na szczęście człowiek ze mnie uczony, języki znający, a jakże!, to wam mogę wszystko ładnie na nasze przetłumaczyć: „Wskocz na wieżę, zanim Cię dopadnie śmierć lub kalectwo!”
Zaniepokoiło mnie, że może już zbyt długo się ociągam i zaraz trafi mnie grom z nieba, albo jakiś inny regler, wskoczyłem natychmiast na wieżę… a tu bach!!! – od razu nawinął się orzeł. To potężne ptaszysko było zbyt daleko dla mojego aparatu, ale nie dla oka. Przez prawie kwadrans obserwowałem jak, niczym bombowiec nękany przez stado wrogich myśliwców, ptak ten krążył nad taflą jeziora. To drugi ptak, po żurawiach, któremu już od dawna nie mogę zrobić zadawalającego mnie zdjęcia. Nie żeby orzeł był tak płochliwy jak żurawie, co to to nie. On po prostu zawsze jest tak daleko, że mu zwisa i ogonem powiewa.



Długo jeszcze obserwowałem piękny, pełen życia, otaczający mnie świat, oświetlony coraz to niżej zawieszoną lampą słońca, zanim wsiadłem na Afrykę i pognałem z powrotem do… domu?



Po drodze pocałowałem linę od niedziałającego już promu do Popielna. Objechałem więc jezioro Bełdany zachodnim brzegiem – super szybkie szutry (super – na pewno, szybkie – jak dla mnie ) i dotarłem do ostatniej, 9 kilometrowej prostej prowadzącej do namiotu.



Przed spaniem jak zwykle pływanie, aż do momentu, gdy poczuję, że skorupa puściła i woda głaszcze mnie po skórze mózgowej. Potem wbijam się w śpiwór, wciągam bucha i pogrążam się w kosmos dźwięków i wrażeń, niczym Enterprise w podprzestrzeń. Nie zamykam namiotu – za chwilę, cały świat, i tak zanurzy się we mnie…


CDN…













tblask jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem