Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31.01.2015, 18:52   #33
mikelos
 
mikelos's Avatar


Zarejestrowany: Feb 2011
Miasto: okolice Pruszkowa
Posty: 643
Motocykl: Husqvarna 701
mikelos jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 5 dni 21 godz 46 min 51 s
Domyślnie

Dzień 9 - Kukes > Shistavec > masyw Koraba

W nocy wiatr szaleje, chmury przewalają się po niebie, wokół grzmi, błyska ale deszczu spada parę kropli. Ociągamy się przy śniadaniu - będzie z tego deszcz czy jednak nie ? Poranne pływanie, papu, kawa - no, niestety z kupą jest problem. Zero krzaczków, wokoło kręcą się pasterze dla których jesteśmy mega atrakcją. Jako przypadkowym celebrytom nie wypada nam wypinać do nich tyłków. Wyczajam moment gdy nie jesteśmy w centrum uwagi, chowam się w zagłębieniu terenu i udaje wielce zamyślonego.








Składając namiot natrafiamy pod podłogą na sublokatora. Blaszany mówił coś wieczorem, że mu żaba kicała po gratach w przedsionku ale widać piwo + arbuz zmącił mu umysł. Tupiemy jak pieprznięci, gość spieprza wywijając esyfloresy. Od tej pory przed założeniem ciuchów i butów porządnie je wytrzepuję - ot, taka niewinna dewiacja.



Wracamy do Kukes, lecimy kawałek w stronę granicy z Kosowem i odbijamy na południe w drogę (SH26) wzdłuż rzeki Lumes. Chcemy wjechać w górę, jak najbliżej granicy z Kosowe, celujemy w wioskę Zapod. Droga szutrowa ale znośna, mijamy hydroelektrownie i wbijamy się w góry. Robi się widowiskowo...





Nawigacja dzielnie prowadzi nas od zakrętu do zakrętu, miejscami mijamy malutkie kamienne wioski. Droga miejscami zamienia się w ścieżkę, tutaj nadal jedynym środkiem lokomocji jest osiołek i dwukółka. Klnę w duszy na cholerny tłumik, karbonowy Leovince mimo stłamszenia DBkillerem huczy i niepotrzebnie straszy ludzi. Miejscami jest tak wąsko, że ledwo przeciskamy się z Rogalami. Tam nie mam czasu na wyjęcie aparatu - walczę by koła nie zsuneły się do strumyka z gnojówką po lewej oraz by rogal nie zaczepił o krzczory po prawej.







Dopiero poniżej wioski droga poprawia się na tyle, że można jechać autem. Mieszkańcy wioski noszą na ramionach worki z mąką prosto z zaparkowanej ciężarówki. Nie mam pojęcia jak dzieciaki chodzą stąd do szkoły - widzieliśmy jedną i dojazd do niej był hardkorowy.





Szutrówkami dojeżdżamy w okolice Shistaveca. Cały czas mam wrażenie powrotu do przeszłości, nie ma aut, tłumów ludzi, reklam przy drodze - świat może być piękny. Jedyne oznaki cywilizacji to my - spoceni blaszani marsjanie.





Dojeżdżamy do Shistaveca - na mapie wydawał się sporym miasteczkiem, w realu to większa wieś. Po środku meczet, obok sklepik i knajpa, jest też ponoć jakieś małe muzeum. Stawiamy motki w "centrum" - budząc ponownie sensację wśród dzieciarni. Zanim zdążyliśmy zdjąć kaski, ktoś mówi do nas "Cześć"...







Nowy znajomy okazuje się być Albańczykiem, który pracuje z Polakami w UK. Zna może ze 200 słów, ale to wystarczy do sprawnej komunikacji w tych warunkach. Zostawiamy graty i idziemy coś zjeść do knajpki widocznej z tyłu. Pokazuje nam gdzie i jak dojechać by dostać się na grań. Jemy coś lekkiego, chyba kozi ser i jakiś jogurt, gadamy.







"Centrum" Shistaveca...


...i panorama Shistaveca.






Wspinamy się na grań wiodącą w stronę masywu Wielkiego Koraba. Na zboczu jakiś szalony inwestor rozpoczął budowę wyciągu narciarskiego - zaciskam kciuki by mu się nie udało. Niech narciarze ujeżdżają Alpy - tutaj proszę nie wprowadzać cywilizacji golonki i piwa.



Podjazd na grań po ledwo widocznych śladach w wysokiej trawie idzie podejrzanie sprawnie, szerokim grzbietem wiedzie wygodna trawiasta droga. Po lewej Kosowo, po prawej Albania proszę wycieczki. Zbocza z tej perspektywy wydają się na tyle płogie, że nasza czujność idzie drzemać.





Dosyć radośnie jedziemy w stronę skalnego pagórka, droga nieco się wznosi ale nadal nie ma dramatu. Jest sucho, jest przyczepność, jedziemy...






I tu powinna skończyć się relacja, gdybyśmy byli mądrymi chłopcami. Tu gdzie kończy się ślad drogi, normalni ludzie zawracają - niestety, mądrość nas wtedy opuściła. Trawersujemy skalną formację, wmawiając sobie że jedziemy trialówkami. Kamyczki wielkości pralki wystają z traw, co chwila przeskakujemy przez te mniejsze - wielkości śpiącego odkurzacza.

Prześwit GX to coś ok 30 cm, dociążona DR ma pewnie ok 20 cm - te "marne" 10 cm robi różnicę. Tam gdzie GX przeskakuje, ja drę brzuchem. Jedyna pociecha w tym że mam lepszą osłonę silnika. Ta w GX jest podwieszona pod silnik na gumowych klockach - brak ramy na dole czasem bywa przekleństwem.





Turlamy się wokół skalnego pipanta, objeżdżamy go po Kosowskiej stronie. Tam gdzie trzeba przepchnąć albo podnieść motki łapie nas zadyszka. No, jak się wjeżdża w pół godziny 1 km w górę, to czerwonych krwinek nie przybywa w tym samym tempie. Jest gorąco, pchamy się dalej, bezmyślni gimnazjaliści. Mamy skandalicznie wolne tempo podróży, zrobienie 70 km zajęło nam 2,5 h jazdy - średnia 28 km/h.








Pieszą ścieżką, przeskakując przez kamienie i kamory docieramy do niewielkiej przełęczy. Mamy trzy opcje: jechać dalej w stronę wielkiego Koraba (2764 m npm) - oj, stromo; zawrócić - my ? nigdy; albo zjechać w dół na Albańską stronę. Wypatrujemy z góry ścieżek - jakieś są, z góry wyglądają prześlicznie i niewinnie. Oj, słodcy idioci....





Stoki z góry wydają się płogie, na zdjęciu wychodzą wręcz jak płaskie polanki. W realu - nic z tego. Ścieżki urywają się znienacka, wyprowadzają nas na strome zbocze. Nasza "urocza" ścieżka okazuje się być skalną bruzdą wyrytą przez wodę, zarośnięta do wysokości ramion dzikimi trawami. Im dalej tym głębszą, brzegi są powyżej kół. Jedziemy nią ile się da, podnóżki drą skałę mimo, że już dawno złożyło je do pionu.






Blaszany wpada parę metrów z przodu w skalne imadło. Skała blokuje się o tylny zbiornik, osłonę silnika, rogala. Nie ma opcji by jechać dalej. Zdejmujemy bagaże, wywalmy je na stok. Jest tak stromo, że wygodniej jest łazić na czworaka. Siłujemy się z GX, w końcu udaj się nam wyszarpać go do góry i wywalić na bok. Sprowadzamy go kilkadziesiąt metrów w dół, asekurując z obu stron: hamulec, wbita 1 i manewrowanie sprzęgłem.



Powtarzamy manewr z DR, wyciągamy ją z rowo-ścieżki i dysząc sprowadzamy na dól. Próba zjazdu kończy się cyrkowym piruetem - macham podeszwami butów w stronę nieba, gębą walę w trawę. Dalszych prób jazdy kategorycznie odmawiam. Sprowadzamy ścieżką motki w dół, słońce znika za grzbietem, robi się nieco chłodniej. W tym tempie szansa na dotarcie do jakiejś wioski przed zmrokiem jest zerowa. Pasterz z osiołkiem mija nas i pyta czy jest OK ? Myślę chwilę jaki jest kurs wymiany DR za 1 osła ? Ostatecznie miłość do DR zwycięża, ale gdyby do osła dorzucił kolację i niewiastę, zrobilibyśmy deal jak nic




Wypatrujemy niewielkie wypłaszczenie kilkaset metrów dalej, dobra miejscówka pod namiot. Ścieżka jest zbyt wąska dla nas trzech: ja idę nad ścieżką, na ścieżce prowadzimy moto, poniżej ścieżki idzie Blaszany. Co kilkadziesiąt metrów albo ja potykam się i wywracam, albo Blaszanemu kończy się przyczepność i ześlizguje się po trawie kilak metrów w dół. Przestałem liczyć ile razy podnosimy motki do pionu. Ostatnie kilkaset metrów robimy wahadłowo: motki luzem, bagażem znosimy na grzbiecie. Dwa stare osły - jeden brodaty, drugi blaszany.



Durne 400 m deniwelacji zajmuje nam całe popołudnie, w ostatnich promieniach słońca stawiamy namiot, nocleg wypada na 1700 m npm. Motki zostawiamy kilkadziesiąt metrów wyżej na ścieżce. Jesteśmy zdrowo zmachani i mamy ostatnie krople wody. Gdzieś ponad nami, słychać strumień. Zbieramy resztki sił, zgarniamy wszystko w co można nabrać wody i ruszamy pod górę. Strumień ma z metr szerokości, woda jest lodowata i pyszna - nigdy nie smakowała mi bardziej. Pijemy jak konie po westernie. Trochę obmywamy się z potu i kurzu, wracamy z zapasem wody do namiotu.




Wyciągamy żarcie z rogali. Połowa żarcia jest dosłownie w proszku. Od upadków rozpieprzyły się pojemniki. Wyciągam makaron zmieszany z kukurydzą z puszki w lekkiej posypce z mleka w proszku. Blachowkręt wkręca mnie, że w okolicy są niedźwiadki. Za żadne skarby nie chcę spać wokół tego kulinarnego śmietnika. Wynoszę żarcie jak najdalej od nas. Gotujemy coś na ciepło w świetle czołówek, wokół gwiazdy i my. Szkoda - nie mamy choćby grama wina. Temperatura spada, wilgoć w powietrzu, pakujemy się do namiotu. Chłodno. W nocy mam sny pełne goniących mnie misiów - Blaszany, a niech cię cholera trafi za to...

cdn.
__________________
"Jeżeli chcesz uniknąć krytyki: Nic nie mów. Nic nie rób. Bądź nikim" - Arystoteles
mikelos jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem