Granica rumuńsko-mołdawska przebiega przez środek tamy, jest to naprawdę bardzo malowniczy pas ziemi niczyjej. Ostatnia miejscowość w Rumunii to Stanca, jest tam stacja paliw. To ważne bo można tam zapłacić kartą, natomiast po mołdawskiej stronie rzadko, a i o bankomat, poza dużymi miastami, niełatwo.
Mołdawskie przejście graniczne, przypomina bardziej budkę dróżnika niż granicę z UE. Ruch żaden. Wszystko odbywa się sprawnie. Trzeba zapłacić ok 2 euro opłaty ekologicznej, resztę wydają w mołdawskich lejach, żeby było ciekawiej na wszystkich mołdawskich banknotach jest ten sam wizerunek tego samego króla, Stefana Wielkiego, jakby sam przelicznik lei na euro i euro na złote nie był dostateczną rozrywką. Przy okazji, Mołdawski Bank Centralny, rzadko wymienia banknoty więc bywają zniszczone. Ze względu na niska wartość, mało jest monet w obiegu i może się zdarzyć, że resztę otrzymacie w cukierkach, gumie do żucia lub... arbuzie, co dla motocyklisty może stanowić problem.
Od tego momentu przeszliśmy w zasadzie na rosyjski, co mnie w sumie ucieszyło, bo ze wszystkich nieznanych mi języków obcych (czyli wszystkich), ten jest nieznany mi najmniej. Zanim nas puścili spytali czy nie wieziemy alkoholu lub narkotyków, a Azję dodatkowo czy nie jest psychopatą. Dwukrotnie.