Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08.06.2014, 15:55   #25
bathory
 
bathory's Avatar


Zarejestrowany: Feb 2012
Miasto: Gdynia
Posty: 23
Motocykl: nie mam AT jeszcze
bathory jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 dzień 4 godz 23 min 23 s
Domyślnie

Do Tabrizu podróż mija sympatycznie w eleganckich warunkach - jednym słowem głównie śpimy W Tabrizie czeka nas jednak przesiadka. Musimy jednak czekać dwie godziny nim o 6 otworzą kasy. Jest trochę problem z tym, którą wybrać i jak się dogadać ale jakoś udaje się kupić bilet. Trochę trudniej trafić potem na odpowiedni peron ale i to się udaje. Tylko, że... autobus jest już o kilka klas gorszy. Taki jakie jeszcze można spotkać w Polsce, sprowadzone po z Niemiec, które lata świetności miały gdzieś w czasach moich narodzin. Dla mnie to mordęga, bo nie mam co zrobić z nogami, a podróż jednak trochę trwa. Gdzieś pod jej koniec przysiada się do nas młody Irańczyk - Morteza. Zaczynamy sobie rozmawiać, bo gość świetnie operuje angielskim. Jest przedsiębiorcą i jedzie do Turcji. Jest wyraźnie zainteresowany tym jak nam się podobało w jego kraju. Nagle siedzący przede mną nastolatek odwraca się i pyta coś Mortezy. Ten tłumaczy pytanie, które w zasadzie skierowane jest do nas: Czy znamy Ewę Farną? I tak się dowiadujemy, że Ewa ma wiernych fanów nawet w egzotycznym Iranie
Autobus kończy swój bieg w Maku, gdzie wysiadamy razem z Mortezą. Łapiemy wspólnie taksówkę i jedziemy do Bazarganu. Przy okazji żalimy się naszemu koledze na naciągających nas taksówkarzy. Morteza udziela nam rad i wskazówek, które mogą okazać się przydatne jeśli kiedyś wrócimy do jego kraju.
Na granicy zaczyna się gehenna. Na zmianie są inni urzędnicy niż ci, którzy nas tu przyjmowali na wjeździe. To w sumie nie powinno dziwić ale sprawę utrudnia. Goście nie bardzo wiedzą czego chcemy, co mają zrobić i jak to rozwiązać formalnie. Na szczęście Allah nad nami czuwał stawiając na naszej drodze Mortezę. Facet wszystko załatwia, biega od okienka do okienka, wypytuje, przekazuje, informuje. Po dłuższym czasie ruszamy na parking celny. Tam spędzamy dobre 40 minut zanim ktoś w ogóle zwróci na nas uwagę. Okazuje się, że opłaty za postój motocykli musimy dokonać w banku, który jest gdzieś indziej. Idę z Mortezą szukać banku. Bank oczywyiście niczym się nie wyróżnia, wszystko napisane maczkiem. Podobnie jak druk przelewu. A do zamknięcia biura parkingowego 15 minut :mouthshut: Morteza szybko wypełnia druk i dokonuje opłaty. Wracamy na parking i ostatnim rzutem załatwiamy naszą sprawę. Idziemy do hangaru gdzieś wśród kilku sportowych Ducati i Hond (których posiadania zabraniają irańskie przepisy) stoją nasze wierne rumaki Zabieramy je ponownie na granicę. Tu ostatnie formalności, przebieranie i możemy jechać. Chcemy jeszcze oddać Mortezie kasę, którą zapłacił w banku (60$) ale on w ogóle nie chce o tym słyszeć: Jesteście moimi gośćmi i chcę żebyście dobrze wspominali Iran Złoty człowiek. Było mu też trochę głupio, że takie trudności spotykają nas na granicy, nam z kolei było głupio, że poświęcił nam pół dnia i jeszcze za nas zapłacił. Siłą Ernest wcisnął mu do ręki 20$. Na więcej nie było szans :smile:



Nie wiem jak to się dzieje, ale po tureckiej stronie wieje jak cholera - znowu. Nie możemy sobie odmówić zajechania do naszych przyjaciół ze stacji benzynowej. Witają nas uśmiechami i czajem a my się czujemy jakbyśmy wrócili do swoich I znowu dostajemy zaproszenie na obiad. Ale nie tylko. Musa proponuje nam nocleg u siebie w domu, na wsi jakieś 20 km w stronę Araratu. Najlepsze jest to, że Musa chciał prowadzić motocykl :lol: Mówię mu, że mój za ciężki ale Ernesta lżejszy :P Ernest jednak też jakoś zgrabnie się wywinął. Koniec końców Musa jedzie ze mną jako pasażer.







Domostwo Musy niewiele się różni od pasterskich chat Kurdów. Z tym, że jest biedniej. W domu mieszka jeszcze jego schorowany ojciec, siostra i syn Musy. Spędzamy przyjemnie czas przy herbacie i ciastkach. Pomagamy Musy ojcu sprawdzić ciśnienie, oglądamy trochę tureckiej telewizji i wreszcie idziemy spać.
Rano wstajemy skoro świt. Musimy odwieźć Musę do pracy i sami w końcu ruszać w drogę. O 6 jesteśmy w zakładzie i oczywiście załapujemy się na śniadanie
Wreszcie jednak trzeba się pożegnać i zostawić tych przyjaznych ludzi za nami.





Kiedy już nabraliśmy pędu zaczynam odczuwać nieopisaną radość związaną z jazdą motocyklem, z ponownym przemieszczaniem się na dwóch kółkach, ze swobody jaką to daje, z niezależności - to jest to uczucie, kiedy wiesz, że właśnie po to kupiłeś motocykl i właśnie dlatego podróżujesz tak a nie inaczej. W Iranie byliśmy uwiązani, zależni od ludzi, autobusów etc. Teraz znowu ogranicza nas tylko pojemność zbiorników paliwa.





Jedziemy na północ, chcemy w końcu dotrzeć do gruzińskiej granicy. Pod kołami mamy fantastyczny asfalt, a dokoła piękne widoki. Gdzieś tam się rozjeżdżamy i wpadamy na siebie dopiero przed granicą Co ciekawe część drogi przejechaliśmy innymi trasami. Mnie nawigacja poprowadziła brzegiem lazurowego jeziora Cildir, gdzie widoki i klimat kojarzyły mi się ze szkockim wybrzeżem. Porywisty wiatr urywający głowę również ;p Kiedy pytałem Ernesta o to jezioro w ogóle nie wiedział o co chodzi. Takie widoki panie





Niestety przejście na które się kierujemy okazuje się zamknięte. Nawet do niego nie dojeżdżam, informuje mnie o tym jakiś tubylec. Kiedy Ernest mnie dogania nie chce mi wierzyć i jedzie dalej. Zrobiłem więc sobie 40 minutowy odpoczynek, bo bylem przekonany, że jeszcze go tu spotkam





Kiedy wraca ruszamy ku innemu przejściu, do którego mamy prawie 100 km. Nie jest to aż tak wielki problem bo tureckie widoki dalej zachwycają. Im dalej na północ tym tak jakoś mniej turecko. Robi się mroczie, góry wydają się posępne.









Gruzińska granica nie stwarza żadnych problemów i mijamy ją szybko. Zaraz za nią zjeżdżamy na stację. Zaczyna siąpić. Postanawiam się wiec trochę ubrać na deszcz. Niespecjalnie może to przemyślałem i robię to przed frontem stacji. Wtem wybiega gość i coś na mnie krzyczy. Chyba nie spodobały mu się moje gacie :niewiem: Potem Ernest mi mówił, że chodzi o kobiety siedzące w środku, które pewnie gorszy mój jędrny tyłek :P
Cóż mnie to też uraziło i jednak rezygnuje z tankowania tutaj :P Powoli dzień szarzeje i trzeba by się spieszyć bo chcielibyśmy dojechać do Tbilisi. Czarne chmury, padający deszcz i kończący się dzień powodują, że Gruzja wydaje się bardzo obca, nieprzyjazna. Odczuwam dziwny lęk i obawę. Nagle gdzieś am z podświadomości wychodzą wszystkie te obrazy gruzińskich wojen, partyzantki, porwań etc.



Do tego znowu się gdzieś z Ernestem rozjeżdżamy i jadę sam. Jest kompletnie ciemno i cały czas leje. Wydaje się, że droga, którą jadę mogłaby być całkiem malownicza za dnia. Po prawej rzeka, po lewej skały. No niestety ja nie widzę nic. Staram się skupić na światłach jadącego przede mną samochodu. W Borjomi zatrzymuje się na stacji. Pora uzupełnić zapasy. Podchodzi do mnie jakiś starszy gość i proponuje nocleg u siebie. Niestety ja nadal odczuwam ten dziwny lęk i nadal jeszcze Gruzja wydaje mi się nieprzyjazna. Staram się kulturalnie odmówić, tłumaczę, że muszę czekać na kolegę. Jakoś się udało. Być może ominął nas świetny wieczór w zacnym gronie no ale co zrobić.
Po jakimś czasie zjawia się Ernest. Garmin poprowadził go gdzieś w górską drogę. Nie ma co piękna pogoda i czas na penetrowanie górskich szlaków solo
Ruszamy już razem. Ponoć droga z Brojomi na północ, w stronę Gori dostarcza bardzo sympatycznych widoków. Niestety my tego nie potwierdzimy. Oczywiście również nie zaprzeczymy, my po prostu nic nie widzieliśmy
Odczuwam ogromną ulgę kiedy w końcu zaczyna się autostrada, dwupasmowa i dobrze oświetlona. Przestaje też padać. Możemy zwiększyć tempo, dzięki czemu o północy meldujemy się u Jakuba w jego hostelu Opera. Powiem tak: po takim czasie pierwsza szklanka wina smakuje dziwnie, każda następna coraz lepiej. Ululani jak należy zapadamy w zasłużony sen.
__________________
http://pocketsfullofsandpl.blogspot.com/

Ostatnio edytowane przez bathory : 08.06.2014 o 16:03
bathory jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem