Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12.01.2013, 21:31   #44
Neno
 
Neno's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Mar 2010
Miasto: Zambrów
Posty: 1,282
Motocykl: CRF1000L
Przebieg: 64321
Neno jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 5 dni 9 godz 15 min 6 s
Domyślnie

Cisza... otwieram powieki. Delikatne powiewy wiatru, pierwsze promyki słońca wydobywają się zza skał i przenikają przez cienkie ścianki sypialni namiotu. Burczenie w brzuchu przypomina mi, że nie jadłem już od 24h. Odbieram SMSy które doleciały do mnie w nocy.
- Port w Mopti a potem do Dogonów na kilka dni ! – brzmi jeden z nich.

To Mirek, nasz, a teraz już mój Anioł Stróż, człowiek który jak się później okaże był mi sterem, żaglem, doradcą i krytykantem. Dzięki niemu nie czułem się kompletnie samotny... Raz dawał kopa w dupę, innym razem uspokajał. Normalnie czuł sytuację jak by ze mną był !
Czas się ruszyć – 400m po „łące” i już mknę po asfalcie.





Kilka kilometrów dalej, skrzyżowanie dwóch ruchliwych ulic.
- Prosto nie pojadę, bo niebezpiecznie, więc na godzinkę w lewo, do portu w Mopti, na targ po zakupy i potem wracam – zupełnie jak radził Mirek, myślę sobie.

Przenikający ciało dźwięk gwizdka całkowicie zmienia me plany. Trzyosobowy patrol mundurowych zaprasza mnie na pobocze gdzie dostaję instrukcję, że o tym, czy pojadę dalej zadecyduje ich przełożony. Wskazują mi budynek tuż za skrzyżowaniem – podjeżdżam. AK47 czeka już w pogotowiu... dostaję jednak grzeczną sugestię bym zaparkował w cieniu, bo po co ma się motocykl nagrzać zbyt mocno, w końcu słońce pnie się coraz wyżej.
-Hmm, czyli spędzę tu trochę czasu – myślę i od razu szukam gdzie by tu przykucnąć sobie w cieniu .

Rozsiadam się wygodnie na drewnianej ławce, opieram plecy o rozgrzany już mur budynku i czekam na przełożonego. Dochodzi 8, więc powinien za chwilę dojechać. Pół godziny później zajeżdża granatowa 230ka z gwiazdą na masce. Wysiada z niej potężnej postury mężczyzna a karoseria Mercedesa wraca do poziomu. Wszyscy salutują, ja jako cywil podaję mu rękę i przechodzimy do konkretów. Paszport, dokumenty motocykla, wyjaśnienia – skąd, dokąd, po co, w jakim celu. Wszystko wałkowane pięć czy sześć razy jak by sprawdzali czy się nie pomylę, czy moje zeznania są spójne i trwałe w czasie. Po tym wszystkim znów wylądowałem na ławce przed budynkiem. Zaczynało się robić gorąco kiedy przyjechał kolejny wojskowy i zabrał mnie do swojego biura. Ponura nora... tak pewnie rzekła by większość a ja cieszyłem się jak dziecko, że jest klimatyzacja W zasadzie ciężko to nazwać klimatyzacją – w dziurze, obok zamkniętego szczelnie metalowymi roletami okna, wciśnięto po prostu agregat, który wiał tak, że aż ciary przechodziły. Pierwszy kwadrans to miłe orzeźwienie, po drugim zaczyna mi się robić chłodno, trzeciego nie wytrzymuję i przesiadam się pod ścianę.
Pomieszczenie dość duże - 4x4m, wymalowane na biało, na suficie wiszą dwie świetlówki bez oprawek i wentylator który wygląda jak by zaraz miał spaść. Dobrze, że się przesiadłem....
Co chwilę ktoś puka w metalowe drzwi i zagląda do środka. Coś przynoszą, odnoszą. Przyprowadzają też szeregowego który zna kilka słów po angielsku, próbujemy się dogadać. Nie idzie. Co 10 minut padają tylko magiczne słowa, bym się nie denerwował, że wszystko jest w najlepszym porządku. Hmm … nie wiem jak wyglądałem w ich oczach ale pomimo że dwie godziny siedzenia tu mam już dawno za sobą to jakoś byłem dziwnie spokojny, i na zewnątrz i w środku. Sam nie wiem dlaczego...
Znów wychodzimy na zewnątrz, tym razem by pooglądać motocykl a przy okazji wytłumaczyć do czego mi kamera na kasku, mikrofon, słuchawki, GPS i te wszystkie zabawki jakie mam przyczepione do maszyny.
Kolejny mercedes, kolejny ekspert. Znów wracamy do biura, ja , tłumacz, nowo przybyły, elegancko ubrany człowiek z teczką oraz szef posterunku. Rozsiadam się w fotelu, tfu...na drewnianym krześle i dopiero teraz dostrzegam dwa komputery, dwie drukarki gotowe do pracy stojące w kącie, na podłodze.... Ciekawe kto i jak na nich pracuje!
Ekspert ze swojej skórzanej teczki wyciąga potężnego laptopa.
-Będzie się działo – myślę

Zostaję poproszony o telefon oraz jego numer. Nie będę zaprzeczał, że nie mam bo wcześniej widzieli - z nudów bawiłem się nim trochę przed posterunkiem. Wpisują jakieś dziwne kody, coś tam wyszukują w komputerze podłączonym do przenośnego internetu, coś tam zapisują w grubym zeszycie. Nie mam pojęcia co to miało wszystko znaczyć… sprawdzali gdzie mój telefon się logował do sieci w poprzednich dniach, a może próbowali robić z nim coś by wiedzieć gdzie będę za kilka dni? Nie wiem, nie potrafiłem się tego dowiedzieć.
-K***a, oby tylko nie wysyłali SMSów bo rachunek przyjdzie nietęgi – to jedyna rzecz jaką się teraz przejmowałem.

Po całym tym cyrku znów ląduję na ławce koło motocykla i czekam dalej.
-Szkoda, że jeszcze nie tłumaczyli na arabski tego co mam zapisane w notebooku – myślę sobie uśmiechając się w duchu i natychmiast gryzę się w język bo jak wykraczę to spędzę tu chyba z miesiąc...

Pozwolenia nadal nie ma, mimo, że tłumacze, iż za godzinę i tak będę tędy wracał to się zatrzymam.... i pogadamy dalej.
Zaczyna się czwarta godzina pobytu w Sevare, na skrzyżowaniu N15ki i N16ki. Ruch rośnie w oczach, widać jak ludność z Bandiagary, do której mam w planach dotrzeć dzisiejszego popołudnia, podążają do Mopti, gdzie już dawno powinienem być... Tam, na mega dużym bazarze czekają na mnie w końcu banany, ananasy i cała reszta przysmaków. W brzuchu burczy mi coraz bardziej. Zamykam oczy... dosłownie na chwilę bo słyszę klekotanie starego diesla - podjeżdża kolejny Mercedes, tym razem TAXI, z którego wysiada kolejny czarnoskóry, który będzie mnie „badał”. TAXI nie odjeżdża, parkuje w cieniu z zamiarem oczekiwania więc łudzę się, że pójdzie w miarę szybko. Gość ubrany na biało, bardzo elegancko, z laptopem pod pachą wydawał się być lekko poddenerwowany – nie wiem jednak czym, może pobrudził sobie spodnie w samochodzie... Próbuję rozładować atmosferę gdy widzę, że zamiast do pracy zabiera się za logowanie do Facebooka. Całkiem zabawnie robi się jednak dopiero gdy próbuję go namówić by oddał mi swój przenośny modem, bo niby ja jestem uzależniony od internetu a już dawno nic „nie brałem” Kończy się na tym, że w 30-40 minut sprawdzają moją kartę kredytową, dzwonią do ambasady by sprawdzić autentyczność mojej wizy i.... mogę ruszać dalej !! Mało brakowało a uwiesiłbym się im na szyi z radości !



Mopti (miejscowość nad rz. Bania)


15 minut krążę już motocyklem po targu wśród ludzi. Spora część handlujących zaprasza, woła by to u nich zrobić zakupy. A mi się jakoś nie spieszy, nawet zapomniałem o tym, że jestem głodny. Jadąc mijam się z białym turystą z lustrzanką przy oku – nie widzi mnie – w końcu jest zajęty bo dzieje się tu sporo. Kupić można wszystko. Od gotowych sieci rybackich po materiał z których można je wykonać. Rowery, opony i części do nich. Plastikowe krzesła, wiadra, miski. Sterty kolorowych klapek i różnego rodzaju obuwia piętrzą się ku niebu. Różnej maści ciuchy - prym wiodą koszulki europejskich drużyn piłkarskich. A to wszystko, cały ten rozgardiasz upchany jest na piaszczystym nabrzeżu . W tle widać rzekę i różne łodzie rybackie, od tych najmniejszych po całkiem spore. Do tego wszystkiego stoiska z owocami, smażące się frytki, małe lokaliki gastronomiczne gdzie można zjeść ryż z sosem, grillowane mięso czy wypić kawę. Brakowało mi jedynie świeżo wyłowionych ryb, akurat na nie miałem ochotę. Kupuję więc tylko owoce i zbieram się do wyjazdu. Oczywiście wokół mnie tłum, zaglądają w mapę, w nawigację, są ciekawi dokąd jadę. Pada magiczne słowo Bandiagara i już wszyscy kiwają głową ze zrozumieniem a jeden z otaczających mnie młodych chłopców proponuje, że mnie wyprowadzi z tej plątaniny „uliczek” jakie utworzyły się pomiędzy szeregami sprzedających i kupujących. Oczywiście grzecznie dziękuję bo wiem jak się to zazwyczaj kończy – wyciągniętą ręką za pomoc. Chłopak nie daje za wygraną i biegnie przed motocyklem krzycząc by ludzie się rozeszli i zrobili nam miejsce. Ależ miał kondycję !!!! Kilkaset metrów dalej pokazuje mi kierunek w jakim mam jechać i wyciąga dłoń.... jestem w szoku !!! On tylko chciał bym w zamian przybił mu piątkę !!
Jest wspaniale!!


Kilka kilometrów dalej parkuję motocykl w cieniu drzewa i obserwując lokalny ruch posilam się tanimi acz niezwykle niskiej jakości pomarańczami.
-Chyba te najlepsze pojechały do Europy – stwierdzam z niesmakiem w ustach.


Znów jestem w Sevare - napełniam zbiornik paliwa, uzupełniam zapas wody, kupuję dwie bagietki i przejeżdżając skrzyżowanie modlę się by nie powtórzyła się sytuacja z rana. Na szczęście wszyscy mnie tylko pozdrawiają i mogę spokojnie jechać dalej. Uff, oddycham z ulgą.
5km dalej znów stoję i prezentuję zawartość moich sakw i toreb a za plecami słyszę (oczywiście się tylko domyślam o czym nawijają bo przecież oni mnie a ja ich nie rozumiem) jak dwóch wojskowych rozmawia sobie o mojej kamerze, ile może kosztować i czy powinni mi ją skonfiskować, bo przecież dalej jest kupę wojsk i mogę nagrać gdzie i jak są ukryte....
-No jaja jakieś - myślę sobie – podchodzą i zaczyna się.

Twardo im mówię, że nie ma opcji, że kamera jedzie ze mną. Przekomarzamy się tak kilka minut, w końcu z miasteczka, które przed chwilą opuściłem przyjeżdża mój tłumacz i łagodzi sytuację. Kończy się na tym, że w cieniu drzew oglądamy razem kilka filmików z mojej podróży i na szczęście to im wystarcza. Mogę jechać.
- W takim tempie to ja daleko dziś nie zajadę...

Mijam dwa działa ukryte w zaroślach, pickupa z karabinem na pace i odjeżdżam. Jeszcze bez tumanów kurzu za sobą, bo to ostatnie kilometry asfaltem ale odjeżdżam !! I tylko to się teraz liczy.
Ruszając dalej poczułem, że to gdzie bywałem do tej pory to jak knajpa portowa. Teraz, dziś, mijając tą konkretną „granicę”, ten punkt kontroli, poczułem jak wypływam na jezioro, nieduże ale jednak udało się w końcu opuścić knajpę. Dziś jezioro, jutro morze... wiem, że oceany już czekają. Podnoszę szczękę LS2ki, krzyczę z radości, nasłuchując czy echo wróci....






Neno jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem