Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22.09.2012, 15:27   #62
majek
 
majek's Avatar


Zarejestrowany: Oct 2009
Miasto: Warszawa
Posty: 206
Motocykl: skuter CRF 1000
majek jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 tydzień 3 dni 8 godz 27 min 33 s
Cool

Dzień 14
2012-06-14
Ararat i miasto w skale
AM - GE
km 452

Pobudka w dolinie. Słońce romantycznie zagląda do namiotu. Na śniadanie wyjątkowo: wódka ze śledziami.

Jakoś pozostałe żarcie się pokończyło.
Pakujemy graty. Smarujemy łańcuchy i ruszamy. Jedziemy.
Za resztkę kasy armeńskiej tankujemy. Chyba za mało kasy pobraliśmy. Przejechaliśmy 470 km na zbiorniku. Nieźle.
Zjeżdżamy z gór i na horyzoncie wyłania się Ararat.

Czyli ośnieżony wulkan.
Szkoda, że po drugiej stronie granicy.
Napieram główną trasą na Erewań. Po prawej stronie wzgórza, po lewej Ararat. Szeroka, prosta i gładka jezdnia. Mijamy wycieczki motocyklowe. Widać, że tu może każdy dojechać.
Szukamy po lewej klasztoru.

Kolejnego punktu obowiązkowego dla gości w Armenii.

Ładnie tu.

Znajdujemy - dojeżdżamy, a tam... Pilnujący parkingu chcą od nas kasę! Za postawienie motocykli na parkingu i możliwość podchodzenia pod górę do świątyni? No nie. Chyba nas nie znają. Zjeżdżamy z asfaltu i robimy off-a na drugą stronę.

Piękny widok na Ararat i na kościółek.


I za darmo. Jesteśmy jakieś 100-200 metrów od granicy tureckiej i czujemy na plecach wzrok snajperów. Nie wiadomo tylko po której stronie granicy oni są.
Wracamy do głównej i kierujemy się na Erewań. W mieście kontrasty. Nowoczesność i bieda.
W banku pobieramy jeszcze garść kasy.
Na wylocie z miasta zatrzymujemy się pod budką z napisem kebab.

Zamawiamy. Pan opieka.

I podaje. Pycha.

Jedziemy na północ. Skręcamy na drogę w góry - mamy podjechać pod schronisko turystyczne. Podobno z tamtąd widać Ararat. Jedziemy pod górę. Droga coraz gorsza. Widoki coraz ładniejsze. W oddali majaczą góry pokryte śniegiem. Skręcamy z głównej na bok. Przejeżdżamy przez piękną dolinkę, którą płynie rzeka.

Na końcu dolinki - ruiny zamku.




Oczywiście nie wchodzimy do środka. Zamek już widzieliśmy kiedyś. Może w Malborku.. Jedziemy dalej w góry. Mijamy namioty pasterskie i stada zwierząt. W końcu trawy robi się coraz mniej, a kamieni coraz więcej.
Nawt miejscami jest ten biały.

Ale nadal jakiś asfalt jest.
Dojeżdżamy do schroniska, obserwatorium astronomicznego i jeziorka. No pięknie. Beniec się zamyślił.

Jesteśmy na 3050 mnpm.
Zrobiło się romantycznie.

To teraz trzeba z powrotem - bo to jedyna droga jest. Wśród kamieni.

Piękny strumyczek górski. Na górze śnieg.

Na dole bez śnigu.

Aż i motocyklom się czule zrobiło.

Tu zagadka dla globtrotuarów. Czego zapomniał ten motocyklista?

Odpowiedź banalna. Zapomniał wypić.
Próbowaliśmy jazdy po śniegu.

Ale szybko zrezygnowaliśmy.
Po drodze sprzęt polowy.

Odcinek dojazdówki. Nuda.
Gumri. Nic nie pamiętam.
Dojeżdżamy do granicy. Wstępujemy do ostatniego sklepu wydać ostatnią gotówkę. Oczywiście za dolary też kupujemy.
Granica bezstresowa.
Jedziemy asfaltem.
Aszalkalaki.
Zjeżdżamy z asfaltu. Kierujemy się do skalnego miasta. Wg GPSa i mapy. Jakoś jedziemy. Dojeżdżamy do małej wioski.
Stajemy pod małym kościółkiem, tuż obok dużego SILOSA.

Zaczyna się sciemniać - a tu nie widać postępów.

Podbiega dzieciarnia.
I tłumaczą nam na migi, że Wardzia to właśnie tędy.
Podjeżdżamy na krawędź wąwozu.. Oszjapiórkuję.

Faktycznie dziura jak ta lala.

I kamienista droga w dół.

Zatrzymuję się by popodziwiać. I zabrakło mi paru centymetrów. Jednak rozmiar ma znaczenie.

Zjeżdżamy co chwila robiąc zdjęcia.



Nawet skalne miasto trochę widać.

I tak w dół. Po drodze robiąc zdjęcia.

Aż do wioski.

Tu parking. Piwko i z buta oglądać kamienie.

Znaczy dziury w kamieniach.

Ale dolinka z dołu wygląda imponująco. I droga którą przebyliśmy.


I nawet widać silosa z pod którego zaczynaliśmy.

Łazimy i oglądamy. Dotykamy.


I w dół trochę też..


I cerkiew czynna.

I dziury jakieś. Że niby tu mieszkali

Ale widoki ładne



Aż się pytanie nasunęło: Po co w ogóle zsiedliśmy?

No widoki ładne.


A turyści tylko zdjęcia by robili..

Mogliby to jakoś urządzić..


I znów w dół trzeba iść.

Moria czy jak?

Kończymy zwiedzanie oglądając jeszcze raz z dołu.


I przeciwną jakże śliczną ścianę dolinki.

Jako, że chodzenie nam nie wychodzi - zatrzymujemy się nad rzeczką na "campingu". Piszę w ciapkach bo nie było to oznakowane miejsce. Ale pozwolili się rozbić.

Zjadamy zupkę.
Popijamy browarem i czaczą.

Padam do namiotu a beniec.... Znika.
Pojawia się w środku nocy bełkocząc, żeby mu pomóc znaleźć flaszkę bo musi komuś dać. Ulegam.
Ze dwie godziny potem budzi mnie i błaga, żeby mu pomóc się rozebrać. Tu byłem nieugięty.

A zresztą.. ... niech sam opowie...

PS
Pewnie że jeżdżę jak dupa. Dopiero się uczę!
__________________

majek-zagończyk
dwa litry Yamahy
majek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem