Sorki za opóźnienie, jakoś po Ashanti nie mogłem się zabrać za pisanie
Dzień dziewiąty wg beńca:
- jesteśmy tfffardzi jak bruk, ale kolejne dni w deszczu zaczynają męczyć. Żeby uciec przed deszczem postanawiamy napierać na południe - może po drugiej stronie Kaukazu będzie lepiej? Tym samym rezygnujemy z zawadzenia o Czeczenie i ew. zanurzenia buta w Morzu Kaspijskim. Cóż, następnym razem.
Zaczynamy od odwiedzenia szkoły w Biesłaniu:
Po drodze pytamy o drogę:
szkoła - bardzo smutne miejsce. bardzo.
Potem Władykaukaz - majek zjeżdza do knajpki, gdzie przejemy nasze prawie ostatnie 250 rubli (potem okazało się, że miałem gdzieś po kieszeniach skitrane z 1500 rubli! żadna strata, przejedliśmy je później)
Dojeżdżamy do granicy. Sama odprawa - zupełnie bezproblemowa, ale tego już nie filmowaliśmy.
I już w Gruzji. Odbijamy w prawo do tego klasztoru pod górę, co to się tak długo nazywa. Na zjeździe spotykamy ruskiego beemwiarza, poznanego na granicy. On na szosówkach musiał zawrócić.
I pod górę. Najpierw przez miasteczko:
a potem już jak zwykle:
No i jest!
Ciasno tam na górze, dużo ludzi, więc zakręcamy się i wracamy.
Chcemy kupić gruzińską walutę - pytamy o bank:
Bank był zamknięty, kupiliśmy w jakimś hotelu.
Potem kawałek w dół drogą wojenną a następnie myk w lewo w stronę Tuszetii.
Jednak po tej stronie Kaukazu też pada, nie wiemy dokładnie czy i dokąd prowadzi droga, którą jedziemy, więc zwiedziwszy kawałek wracamy na drogę wojenną i napieramy na stolyce.
Majek w tumanie, albo odwrotnie
No i potem dotarliśmy do Tibilisi.
Majek już opisał. Duże miasto, duży ruch, trochę odwykliśmy, ale jakoś daliśmy radę.
I śladzik: